MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Gen. Bronisław Kwiatkowski

Redakcja
Pierwszy z lewej Gen. Bronisław Kwiatkowski. Ghazni, Afganistan. Fot. Anna Pawlak
Pierwszy z lewej Gen. Bronisław Kwiatkowski. Ghazni, Afganistan. Fot. Anna Pawlak
Generałem został dobrych kilka lat temu. Miał czas, żeby przywyknąć do wysokich dystynkcji. Nie przywyknął.

Pierwszy z lewej Gen. Bronisław Kwiatkowski. Ghazni, Afganistan. Fot. Anna Pawlak

Komandos w kręgu braci

Podczas oficjalnych uroczystości, gdy witano generalicję, rozglądał się wokół, jakby ten zwrot dotyczył kogoś innego. Był jedynym generałem, który w Iraku spędził aż dwa lata. Jedynym, który aż kilkanaście razy odwiedził polski kontyngent w Afganistanie. Żołnierze, którzy zostali ranni, wiedzieli, że pierwszą osobą, która ich odwiedzi, będzie gen. Bronisław Kwiatkowski. Starszy szeregowy Emil Uran, któremu granat uszkodził wnętrzności, dostał od Niego po wypadku nóż bojowy z wygrawerowanymi życzeniami i zapalniczkę przerobioną z pocisku.

W młodości chciał zostać leśnikiem. Nauka w Technikum Leśnym w Krasiczynie nie była sielanką. Panował tam prawdziwie wojskowy dryl. Uczniowie chodzili w mundurkach. Porządek dnia też prawie jak w wojsku. Rano pobudka, zaprawa poranna, apel. Ci, którzy chcieli wyjść na miasto, musieli starać się o przepustki. Na każde wyjście potrzebne były podpisy wychowawcy klasy i kierownika internatu. - Było gorzej niż w wojsku, gdzie dostaje się przepustkę tylko od jednego przełożonego. W technikum człowiek często "podpadał" u wychowawcy lub u kierownika internatu. Uzyskanie przepustki było więc problematyczne - zwierzał się przed laty na łamach naszej gazety.

Podobał mu się zawód leśniczego. Wojsko wybrał dlatego, że chciał się uczyć dalej. "Cywilne" studia nie wchodziły w grę. Rodziców nie stać było na finansowanie dalszej nauki syna. Wojsko natomiast dawało wówczas młodemu człowiekowi wszystko to, co niezbędne do dalszego kształcenia.

Poszedł do Wyższej Szkoły Wojsk Zmechanizowanych we Wrocławiu, popularnego "Zmechu". Tę szkołę ukończyła większość kadry dowódczej w Wojsku Polskim. Istotny moment Jego biografii to rok 1990. Trafił wówczas do Akademii Dowodzenia Bundeswehry. Znalazł się w składzie pierwszej grupy oficerów, którzy zostali skierowani na szkolenie na Zachodzie.

Nie było mu łatwo. W okresie tuż po rozpadzie Układu Warszawskiego każdy przybysz ze Wschodu był traktowany przez oficerów NATO z pewną rezerwą. Byli bacznie obserwowani. Przede wszystkim uważnie oceniano ich wojskowe umiejętności. Gen. Kwiatkowski sprawdził się i jako doskonały żołnierz, i jako kompan, kolega. Utrzymywał bliskie kontakty z oficerami, z którymi zetknął się w akademii. Spotykali się co roku na zjazdach absolwentów. Każdy z nich miał obowiązek informowania jednego z nich, gdzie aktualnie jest, co robi i jakie zajmuje stanowisko. Sporządzona przez kolegę "kartoteka" gen. Kwiatkowskiego często była zmieniana. Są tam adresy z Krakowa, Syrii, Iraku, Warszawy i Bydgoszczy. W tym ostatnim mieście pełnił funkcję zastępcy dyrektora Centrum Szkolenia Sił Pokojowych NATO. Ostatni wpis w rubryce "stanowisko" brzmi: "dowódca operacyjny sił zbrojnych RP". Kolega, który był "skrzynką kontaktową", rozsyłał te informacje pozostałym. Tej o jego tragicznej śmierci nie musiał posyłać dalej. Obiegła świat lotem błyskawicy.
Ppłk Dariusz Kacperczyk przez ostatnie kilka lat bardzo blisko współpracował z gen. Kwiatkowskim. - Nic lepszego nie mogło mi się przytrafić. Każdy chciałby mieć takiego dowódcę, takiego szefa - mówi chrząkając, aby ukryć wzruszenie. Poznali się w 2006 roku. Razem wyjeżdżali na VII zmianę do Iraku. Generał jako dowódca dywizji, Kacperczyk jako rzecznik prasowy. Razem przeżyli wiele trudnych i niebezpiecznych sytuacji. To - mimo sporej różnicy wieku - zbliżyło ich do siebie.

Kacperczyk był rzecznikiem prasowym dowództwa, ale także przyjacielem rodziny. Mówi, że generał wszystkich swoich współpracowników traktował jak krewnych. Z tych kilku lat wspólnej służby zapamiętał m. in. takie zdarzenie. Mieli wcześnie rano lecieć z Krakowa na Święto Wojska Polskiego do Syrii. Planował, że przyjedzie w przeddzień do Krakowa i przenocuje w hotelu. Zabukowal pokój. - Szef, gdy się o tym dowiedział, powiedział, że nie dopuści do tego, żebym nocował w hotelu. Zaproponował gościnę. Przywitał mnie w ... kapciach. Potem usmażył kotlety, przygotował sałatkę. Zjedliśmy obiad na tarasie Jego domu. To był właśnie cały on - wspomina ppłk Kacperczyk.

O smoleńskiej tragedii dowiedział się w krótkim czasie po katastrofie. Dostał SMS-a, że rządowy samolot miał wypadek.

- Byłem przez tydzień poza Warszawą. Nie wiedziałem, czy generał był na pokładzie. Zadzwoniłem do niego na telefon komórkowy. Usłyszałem formułkę: "abonent jest poza zasięgiem". Nie odpowiadał też telefon żony generała. Nawet wtedy do głowy mi nie przyszło, że wydarzyła się tak straszna tragedia - wspomina przeżycia z soboty, 10 kwietnia ppłk Kacperczyk.

Zapamięta generała nie tylko jako wspaniałego dowódcę, ale też jako dobrego człowieka. - Wojsko jest silnie zhierarchizowaną instytucją. Każdy zna tu swoje miejsce w szyku, wie, że wyższego rangą przełożonego należy traktować z należytą czcią. Generał Kwiatkowski nie stwarzał barier. Drzwi do jego pokoju zawsze były otwarte. Dla wszystkich - podkreśla ppłk Kacperczak.

Inni, bliscy współpracownicy gen. Kwiatkowskiego dodają do tej charakterystyki jeszcze jeden rys. Ten mianowicie, że generał swoim poczuciem humoru potrafił rozładować każdą sytuację. - Kiedy innym puszczały nerwy, on jednym, nieco prześmiewczym zdaniem potrafił rozładować sytuację - mówi jeden z żołnierzy.

Wciąż nie dociera do nich, że nie będą już wspólnie realizować rozmaitych projektów, dzielić się opiniami na tematy zawodowe, wymieniać uwag dotyczących codziennego, a nawet osobistego życia. - Podświadomie czekam na telefon od niego, że mam przyjść, bo to czy tamto. Przecież on nigdy nie zostawiłby swoich żołnierzy. Nie on. Nie generał Kwiatkowski - mówi ppłk Kacperczyk, bezwiednie zaciskając pięści.

Ma teraz przed sobą zadanie, aby skończyć film o życiu i służbie generała Kwiatkowskiego. Zaczęli go kręcić w związku z planowanym na 5 maja tego roku odejściem dowódcy ze służby. - Zrobiliśmy do tej pory już kilka filmów opowiadających o żołnierskim życiu m.in. poza granicami kraju. Ten o generale będzie najlepszy - mówi.
- Powszechnie szanowany, przez wszystkich doceniany. Zawsze na posterunku, zawsze do dyspozycji - tak wspomina tragicznie zmarłego gen. Mieczysław Bieniek. Przeprasza, ale nie jest w stanie powiedzieć nic więcej. Może w przyszłości, jak zabliźni się rana. Z gen. Kwiatkowskim spotykali się nie tylko na zawodowej płaszczyźnie. Również prywatnie, np. w braterskim kręgu. Gen. Kwiatkowski był bowiem, jak i gen. Bieniek, honorowym członkiem jednego z najstarszych towarzystw strzeleckich w kraju - mającego ponad 750 lat krakowskiego Bractwa Kurkowego.

- Myślę, że dobrze się czuł w tym naszym, brackim kręgu - mówi Leszek Gołda, starszy Bractwa Kurkowego. - Znaliśmy się od lat. Od czasu, gdy brat Bronek, przepraszam, gen. Kwiatkowski, zaczął służbę w krakowskich "czerwonych beretach". Bronek był inteligentnym, sympatycznym, przyzwoitym człowiekiem. Zawsze można było na niego liczyć. To ważne, bo relacje między braćmi są bardzo bliskie, rodzinno-koleżeńskie, a braterstwo zobowiązuje - wspomina Leszek Gołda.

O katastrofie dowiedział się od gen. Bieńka: - Akurat byłem w ogrodzie. Patrzyłem na rozchylające się pąki magnolii. Oho, pomyślałem. Trzeba będzie coś w ogródku grzebnąć. W tym momencie zadzwonił telefon, który miałem w kieszeni. Dzwonił Mietek z Brukseli. "Leszek, słyszałeś, samolot się rozbił. Nasze chłopaki były na pokładzie" - krzyczał. Z początku nie zrozumiałem, o co mu chodzi. Ta straszna prawda wciąż zresztą nie może do mnie dotrzeć.

Wszyscy członkowie krakowskiego Bractwa Kurkowego są w traumie. Stracili bowiem aż czterech braci. Honorowymi członkami bractwa byli również prezydent Ryszard Kaczorowski, gen. Włodzimierz Potasiński i Maciej Płażyński. - Ja mam dodatkowy powód do rozpaczy. Na pokładzie samolotu, który uległ katastrofie, było także dwóch innych moich przyjaciół - Andrzej Przewoźnik i Andrzej Kremer. Z tym ostatnim, gdy byliśmy jeszcze młodymi chłopcami, trenowaliśmy biegi w WKS Wawel - wyznaje Leszek Gołda.

Gen. Bronisław Kwiatkowski, choć pochodził z Podkarpacia, "cały wiek męski", jak mówią jego przyjaciele, spędził w Krakowie. On, żołnierz, który bywał na kilku kontynentach, w wielu miejscach swojego kraju, ostatnio w stolicy, czuł się tak związany z Krakowem, że właśnie tu postanowił wybudować dom dla siebie i swojej rodziny.

Współpracownicy i przyjaciele gen. Kwiatkowskiego zgodnie mówią, że "ten wspaniały człowiek miał wspaniałą rodzinę". Żona Krystyna, od niedawna na emeryturze, pracowała w strukturach wojskowych. Dorosłe już córki, Kamila i Edyta, są samodzielne, ale wciąż bardzo związane z rodzinnym domem. - Rodzina była dla generała ostoją i azylem. On był cały dla nich, one dla niego. Czasem zwierzał się, że ma wyrzuty sumienia, iż nie mógł poświęcić rodzinie więcej czasu. Planował nadrobić to z nawiązką po przejściu na emeryturę - mówi ppłk Dariusz Kacperczyk.
Leszek Gołda rozmawiał z żoną gen. Kwiatkowskiego tuż po sobotnim nabożeństwie żałobnym w katedrze wawelskiej. - Na jej twarzy malował się bezgraniczny smutek. Łkała. Trudno było zrozumieć, co mówi. Pomyślałem wówczas, że może ta tragedia spowoduje jakąś wewnętrzną przemianę wśród naszych polityków, może spowoduje, że częściej kierować się będą interesem państwa, nas wszystkich, niż prywatą. Oby tak było, chociaż już dwa dni po katastrofie, jak włączyłem telewizor, usłyszałem targi na temat kto, kogo, na jakim stanowisku ma zastąpić. Było mi niezmiernie przykro - wyznaje Leszek Gołda.

Generał Bronisław Kwiatkowski 5 maja tego roku miał zakończyć służbę. Na pytanie, co będzie wtedy robił, odpowiadał, że "najpierw zabierze żonę w daleką podróż, a potem zajmie się ogródkiem i polerowaniem choppera". Chopper to kultowy już dzisiaj motocykl. - Będąc służbowo w USA razem z gen. Kwiatkowskim zastanawialiśmy się nad kupnem takiego motocykla. Kalkulowaliśmy, że za oceanem byłby tańszy. Wymienialiśmy uwagi, w jaki sposób można by je sprowadzić. Śmiałem się, że spotkamy się zapewne na zlocie motocyklistów, ale wtedy go nie poznam, bo pewnie zapuści włosy i założy skórzany kombinezon - opowiada ppłk Dariusz Kacperczyk.

Nie zdążył kupić samochodu. Nie zdążył przeczytać odłożonych "na emeryturę" książek z historii wojskowości, którą się pasjonował. Nie zdążył zabrać żony na zasłużone wakacje.

Grażyna Starzak

Współpraca: Janusz Michalczak

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski