MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Goralenvolk - historia zdrady

Redakcja
Wojciech Szatkowski Fot. Agnieszka Szymaszek
Wojciech Szatkowski Fot. Agnieszka Szymaszek
Rozmowa. O książce "Goralenvolk - historia zdrady" rozmawiamy z jej autorem WOJCIECHEM SZATKOWSKIM*

Wojciech Szatkowski Fot. Agnieszka Szymaszek

- Czy żywa historia Pana rodziny sprawiła, że zajął się Pan Goralenvolkiem i pracą nad książką?

- Dla mnie to jest prawdziwa historia, bliska. Dotyczy także mojej rodziny. Już moja praca magisterska (Uniwersytet Jagielloński, 1991) była poświęcona Goralenvolkowi. W pewnym momencie pomyślałem: że skoro są dokumenty w Instytucie Pamięci Narodowej i udało się przeprowadzić bardzo dokładną ich kwerendę, to jest to bardzo dobry materiał na książkę. Ale książka nie będzie łatwa. Będzie bardzo ciężką lekturą. Tam jest opisana zdrada, jej mechanizmy. To ciągłe poruszanie się w przestrzeni antywartości, takich jak zdrada narodowa, kolaboracja z Niemcami, wysyłanie ludzi na roboty do Rzeszy albo do obozów.

- Pana dziadek Henryk Szatkowski współpracował z Niemcami, babcia natomiast Maria, z domu Stopkówna - nie przyjęła góralskiej kenkarty.

- Taki rozłam dotyczył wielu rodzin. Nasz dziadek bardzo mocno zaangażował się w tę akcję. Brał udział w spotkaniach z dygnitarzami III Rzeszy, m.in. Himmlerem, Frankiem, i jego postawa była bezspornie kolaboracją. Natomiast babcia od początku była przeciwko tej akcji.

W pewnym momencie doszło do tego, że wyprowadziła się z dziećmi z domu na Krzeptówkach, który sama zbudowała, do domu swojej siostry Zofii. Te dzieci bardzo kochały Henryka, bo on był superfacetem. Miał bardzo dużo przyjaciół, znajomych. Był działaczem Polskiego Związku Narciarskiego. Rozłam pogłębiał się, a w 1942 roku, gdy trwała akcja rozdawania góralskich kenkart, moja babcia wzięła kenkartę polską. W ten sposób więź między nimi zupełnie się rozpadła.

Jesienią 1944 roku Henryk Szatkowski wyjeżdża z Zakopanego i proponuje Marii, że weźmie z sobą ją i dzieci. Ale babcia odmówiła. Potem miała kłopoty. Bo została w Zakopanem, a po wojnie rozpoczęły się procesy góralskie i władza ludowa chciała jej zająć cały majątek. Dopiero adwokat Tadeusz Hubert podpowiedział jej, że musi się rozwieść z Henrykiem, żeby uniknąć konfiskaty majątku. Babcia założyła sprawę rozwodową z racji, że mąż ją opuścił. To się nazywało "rozdział od stołu i łoża".

- Czy szukał Pan śladów dziadka?

- W IPN jest bardzo dużo dokumentów ze śledztwa UB z 1953 roku dotyczących jego osoby. Według nich najpierw wyjechał do Semmeringu w Austrii. Stamtąd, po wejściu Rosjan, przeniósł się do Włoch, prawdopodobnie do Rzymu, i tam miał zostać rozpoznany przez żołnierzy polskich, m.in. przez Władysława Żytkowicza. Rzekomo miał mieć tam proces, potem przedostał się do Anglii i przebywał w Londynie jako urzędnik. Taka jest ostatnia adnotacja. To był 1960 rok. Sprawa mojego dziadka w UB miała kryptonim "Kurierzy". Szukali go po całej Polsce. Widziałem listy gończe rozesłane po wielu miastach. Na rodzinę założono siatkę konfidentów. Informatorzy usiłowali dojść, gdzie on jest.

- Czy odsłania Pan w książce nieznane dotąd fakty, które ludziom - zwłaszcza mieszkańcom Podhala - będzie trudno przyjąć? Wydaje się, że o Goralenvolku wiele już powiedziano.
- Odsłaniam mnóstwo takich faktów. O Goralenvolku właściwie nie powiedziano tak do końca wszystkiego. Było wiele publikacji, ale w pewnym momencie one powtarzały tylko zastany stan wiedzy. Nic nowego nie wnosiły. Tak naprawdę wcześniejsi historycy nie mieli żadnych szans, bo nie mieli dostępu do tych materiałów, z których ja skorzystałem, a które przez wiele lat były utajnione.

Dotarłem do krakowskiego IPN, gdzie znajdują się akta z procesu Józefa Cukra. To jest ok. 1800 stron: zeznania ludzi, dokumenty, zdjęcia. One nigdy nie były pokazywane. Dotarłem także do teczki ze sprawy mojego dziadka Henryka Szatkowskiego, do sprawy Witalisa Wiedera, kryptonim "Leśniczy", który montował wywiad na Podhalu, do teczki po Andrzeju Wawrytce i innych dokumentów. W 80 procentach bazuję na materiałach wcześniej w ogóle niepublikowanych. Wielkie słowa uznania należą się IPN-owi i Muzeum Tatrzańskiemu, którym chciałbym podziękować. Przeprowadziłem też ok. 20 wywiadów. Do napisania książki bardzo namawiali mnie wydawcy - Anna i Bartosz Namaczyńscy. Myślę, że bez ich pomocy i wsparcia książka by nie powstała.

Nie będzie to lekka lektura dla mieszkańców Podhala. Tam są wymienione nazwiska, i to nie tylko Wacława Krzeptowskiego czy Józefa Cukra. Opisałem, co się na Podhalu wtedy działo. A działy się rzeczy naprawdę niedobre.

- Jakie motywacje kierowały góralami, którzy współpracowali z Niemcami?

- Motywy były naprawdę różne. Trzeba jednak podkreślić jedno: nie każdy, kto wziął kenkartę "G" był zdrajcą. To byłoby niebywałe uproszczenie. Niektórzy ludzie nie mogli wziąć innej kenkarty. Np. we wsi Ciche zniszczono wszystkie kenkarty polskie. Nawet jak ktoś chciał wziąć polską, to nie mógł. Inni brali kenkarty góralskie i w ten sposób deklarowali się jako górale, bo np. w Szczawnicy mówiono, że kto nie weźmie kenkarty G, to zostanie wysiedlony albo jego majątek zostanie skonfiskowany, albo zostanie wysłany do obozu. Działacze Komitetu Góralskiego twierdzili, że skoro tu wszędzie mieszkają górale, to muszą oni brać kenkarty góralskie. Był taki przypadek zza Gubałówki, że żydowska rodzina - 24 osoby - wzięła kenkarty góralskie, bo jakby nie wzięła, to Niemcy by ją rozpracowali i zabili.

Kenkarty dla tej rodziny wypisał Józef Cukier. Zadecydował, by im te kenkarty przyznano i uratował im życie. Na wiecu w Rabce Wacław Krzeptowski stał na tle kilkunastu gestapowców, wisiał tam portret Hitlera udekorowany gałązkami świerkowymi. Tam Krzeptowski powiedział: "albo bierzecie kenkarty góralskie, albo 20 kg na plecy i won z Podhala". Ludzie się po prostu strasznie bali. Brali też dlatego, że czuli się góralami. To byli prości ludzie, niektórzy analfabeci podpisujący się trzema krzyżykami. Od wielu pokoleń byli góralami, więc brali kenkarty góralskie! Albo brali kenkartę taką, jaką brał w danej wsi wójt, albo lokalne autorytety.
- Ile zatem spośród wszystkich osób, które wzięły kenkarty góralskie, współpracowało z Niemcami?

- W akcji w 1942 r. kenkartę "G" wzięło ok. 18 proc. ludności, nowe dane wskazują, że mogło być ich trochę więcej (nawet do ok. 20 procent). Tych, którzy świadomie decydowali się na kolaborację, było ok. 150 - 200. Oni nie byli zmuszani do działania, czerpali z tego korzyści - przydziały na żywność do sklepów albo inne. A na Podhalu panował wtedy głód i nędza. Do tego trzeba dołożyć cały aparat niemieckiej policji, wywiadu, propagandy, która wspierała tę akcję. Bo Niemcy stworzyli Goralenvolk, żeby wbić klin w polski naród. Chcieli pokazać, że górale, którzy przed wojną byli dumą narodu, postrzegani byli jako ludzie honorowi, nagle, miesiąc po klęsce Polski, złożyli hołd lenny generałowi Frankowi.

- Czy ten cel - wbicie klina w naród polski za pomocą Goralenvolku - został Pana zdaniem osiągnięty?

- Myślę, że osiągnięcie tego celu nie udało się Niemcom. Świadczy o tym niesłychanie krwawa okupacja na Podhalu. Pamiętajmy, że Zakopane przed wojną liczyło ok. 18 tys. mieszkańców, a prawie 4,5 tys. zginęło, w większości byli to ludzie pochodzenia żydowskiego. Górale byli katowani w Palace, wywożeni do Oświęcimia. Niemcy liczyli, że to wbicie klina się im uda, ale z drugiej strony wprowadzili terror i to spowodowało, że górale nie poparli Goralenvolku. Widzieli, co się dzieje. Widzieli pacyfikację Ochotnicy albo Bystrego, gdzie ranne osoby góralskiego pochodzenia rzucano w płomienie, żeby się żywcem spaliły. Do dziś nie wiadomo, ilu górali zginęło w Palace. To wszystko sprawiło, że górale nie identyfikowali się z tym ruchem. Przykładem może być sama rodzina Krzeptowskich. Z jednej strony są Wacław, czyli "góralski książę", Andrzej, Stefan - którzy kolaborują, a po drugiej stronie barykady jest Józef Krzeptowski - kurier ZWZ-AK "Zagroda", Zenon Krzeptowski - lotnik, i wielu innych. Tak dochodziło do podziałów w rodzinach.

Ten temat był również nieruszany z powodu emocji. Jeszcze 20 lat temu żyło wielu bezpośrednich uczestników tych zdarzeń. 20 lat temu na pewno bym takiej książki nie napisał, bo mogłoby to wywołać bardzo negatywne emocje. Teraz ten temat nadal wywołuje emocje, też żyją świadkowie, wszystkich ten temat dotyczy. Nie wszystko jednak udało mi się wyjaśnić do końca, czego nie kryję.

- Szczególnie, że to, co odkrył Pan w dokumentach, nie usprawiedliwia, a obciąża.

- Myślałem, że w tych dokumentach znajdę informacje w jakiś sposób usprawiedliwiające i Wacława, i mojego dziadka, i jeszcze może Andrzeja, a te dokumenty jeszcze bardziej pogrążają te osoby. Ocenie Wacława Krzeptowskiego i Henryka Szatkowskiego poświęciłem dwa osobne rozdziały.

Wydaje mi się, że temat jest dla górali bardzo bolesny również dlatego, że w kolaborację zaangażowała się rodzina, która była powszechnie uważana za zasłużoną. Krzeptowscy mają korzenie w Gąsienicach. Dodatkowo zaangażowali się w to ludzie bardzo znani na Podhalu, od Czarnego Dunajca przez Zakopane do Szczawnicy. Członkowie delegatur Komitetu Góralskiego, których nazwiska znamy, mieli całą siatkę donosicieli w małych wioskach, takich szpicli. O tych szpiclach nic nie wiemy, tylko to, że jak nastała władza ludowa, oni wszyscy podjęli z nią współpracę. Znamy tylko pseudonimy: Lotnik, Lupin, Biały Dunajec, Szarotka.
Myślę, że lektura książki będzie bolesna, ale że wielu ludzi się otworzy, zacznie mówić. Może też książka wywoła energię, która pozwoli w końcu góralom rozprawić się z tym tematem.

Rozmawiała

Agnieszka Szymaszek

*WOJCIECH SZATKOWSKI - historyk, znawca historii regionu Tatr i Podtatrza oraz historii narciarstwa, autor wielu publikacji na ten temat; pracownik Muzeum Tatrzańskiego.

Ta rana nadal krwawi

Zakończyły się prace nad dwoma dokumentami dotyczącymi Goralenvolku. Jednym z nich jest książka Wojciecha Szatkowskiego "Goralenvolk - historia zdrady", drugim - film o roboczym tytule "Duma i zdrada".

Producentem filmu jest Stowarzyszenie Auschwitz Memento, reżyserami - Mirosław Krzyszkowski i Dariusz Walusiak.

- Mówimy o Goralenvolku bez przekłamań. Ten temat nie jest popularny na Podhalu, bo górale się wstydzą. Tymczasem Podhalanie wyszli z Goralenvolku obronną ręką, bo stworzyli Konfederację Tatrzańską i inne ruchy, które tę wewnętrzną kolaborację zwalczały. Zatem sami mieszkańcy Podhala postanowili się z tym podczas wojny rozprawić. W filmie zestawiamy te 2 rzeczywistości - mówi Mirosław Krzyszkowski. - Przede wszystkim jednak ukazujemy zjawisko Goralenvolku przez pryzmat rodzin uwikłanych w ten problem, często rozdartych, do dziś żyjących tą historią. Dziadek Wojciecha Szatkowskiego, historyka, pracownika Muzeum Tatrzańskiego, biorącego udział w filmie, był zdrajcą, ale babcia nie - małżeństwo było podzielone. Podobnie było w rodzinie Krzeptowskich. Kolejne pokolenie żyje tym do dziś. Ta rana wciąż krwawi.

Nowe światło na temat Goralenvolku rzuca także książka autorstwa Wojciecha Szatkowskiego, której premiera odbyła się listopadzie. Film ma zostać wyemitowany w grudniu w TVP Kraków.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski