Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gorzki smak zmagań o czystą wodę w kranie

BARBARA CIRYT
Jacek Kobierski z córeczką Julką pokazuje nieudany odwiert Fot. Barbara Ciryt
Jacek Kobierski z córeczką Julką pokazuje nieudany odwiert Fot. Barbara Ciryt
Wodę do picia i mycia przynoszą w pięciolitrowych butelkach. Jeżdżą po nią z Proszowic do Szczytnik; to około sześć kilometrów. Rodzina Kobierskich tak żyje od dwóch lat, od czasu, gdy w Proszowicach była powódź. Wtedy woda zalała im studnię. Dotychczas nie mogą z niej korzystać, bo zabronił tego sanepid ze względu na zanieczyszczenie bakteriami.

Jacek Kobierski z córeczką Julką pokazuje nieudany odwiert Fot. Barbara Ciryt

KONTROWERSJE. Powódź zatruła studnię u Kobierskich. Rodzina od dwóch lat nie może się doprosić pomocy. Władze gminy obiecują budowę wodociągu, ale na obietnicach się kończy.

Wodociąg gminny tu nie sięga, a ludzie są coraz bardziej zrozpaczeni. - Jak żyć bez wody? To XXI wiek, aż wstyd się przyznać, że nie mamy jej w kranie - mówi Katarzyna Kobierska z Proszowic. Pisaliśmy o jej problemach w ubiegłym roku. Wówczas gmina obiecywała, że jej pomoże, że już zabiera się za projektowanie sieci, żeby do Kobierskich i ich sąsiadów doprowadzić wodę. Nic z tego. Na obiecankach się skończyło. - Słyszę od dwóch lat, że muszę jeszcze uzbroić się w cierpliwość, że za kilka miesięcy będzie projekt, że zaczną budować. I co? Nic - mówi rozżalona kobieta.

Woda w sąsiedniej wsi

Gdy rok temu zainteresowaliśmy się sytuacją tej rodziny, woda w ich kranie przypominała kakao. Teraz jest znacznie czyściejsza, ale do użytku się nie nadaje. Pięcioosobowa rodzina boi się bakterii, które są w wodzie, mimo wielokrotnego czyszczenia studni. Podczas pierwszej naszej interwencji pani Kasia była w zaawansowanej cięży. Teraz jej matka Maria Słowińska wspomina. - Córka mówiła wtedy z nadzieją, że do czasu urodzenia dziecka woda będzie już w domu, że problemy z kąpielą i praniem zostaną rozwiązane. Dziecko ma już dziewięć miesięcy i musimy sobie radzić bez wody - załamuje ręce kobieta. Przyznaje, że sama przekonała się, że z brudną wodą nie ma żartów. - Nabawiłam się zakażenia, chorowałam. Nawet nie chcę o tym mówić - wzdycha.

Pani Katarzynie już brakuje siły na walkę o wodę, ale i na to, żeby sobie bez niej radzić. - Będąc w ciąży wydawało mi się, że jest ciężko wozić wodę w butelkach z rodzinnego domu męża. Teraz jest jeszcze gorzej, bo mam małą Julkę. Przy dziecku czysta woda zawsze musi być pod ręką. Mój mąż Jacek i kilkunastoletni syn Janek do picia i mycia ciągle wożą wodą ze Szczytnik. Tam wozimy pranie i tam czasem jeździmy się kąpać. Ale przecież to udręka. Czy sześć kilometrów do Szczytnik to daleko? Bardzo daleko, jeśli taką drogę trzeba pokonać, żeby mieć wodę - przyznaje pani Katarzyna. Gdy pilnie potrzebuje wody, jedzie do brata do Gniazdowic.

Nieudany odwiert

- Oczywiście tam, u rodziny, zawsze dostajemy wodę, ale nie możemy tego nadużywać - mówi pan Jacek, mąż pani Kasi. Pokazuje na ogródku odwiert. - Chcieliśmy wykopać drugą studnię. Skoro w jednej woda jest niezdatna do picia, to mieliśmy nadzieję, że po drugiej stronie domu będzie lepsza. Nie jest. Okazała się tak samo nieużyteczna, jak w starej studni - mówi ze smutkiem pan Jacek. Kobierscy przyznają, że firma, która robiła odwiert, nawet nie wzięła pieniędzy. Jej pracownicy sami zobaczyli, że pożytku z tego odwiertu nie będzie.

Zarówno przed wykonaniem odwiertu, jak i po nim, pani Katarzyna i jej mama Maria chodziły do gminy i prosiły o pomoc. - Z burmistrzem i urzędnikami rozmawialiśmy z tysiąc razy. Słyszymy obietnice, zapewnienia i nic więcej. Już w ubiegłym roku mówiono nam, że robią projekt, że będzie wodociąg. Potem wszystko przesuwało się o pół roku, o kilka miesięcy i tak minęło ponad dwa lata. Słyszymy od burmistrza, że nie ma pieniędzy - Kobierscy już tracą cierpliwość.
Przypomnijmy, że zaraz po powodzi wodą ze studni Kobierskich nie można było nawet spłukiwać toalety. Dziś tylko do tego woda się nadaje. Do niczego więcej jej nie używają, boją się nawet psa nią napoić, żeby się nie rozchorował. Maria Słowińska chodzi po podwórku i rozstawia miski pod rynnami. - Łapię deszczówkę, żeby było czym podlewać kwiatki - mówi.

Tymczasem pan Jacek otwiera drzwi na korytarz od strony podwórka. W dwóch rządach stoją pięciolitrowe butelki. Ta sytuacja nie zmienia się od dwóch lat. Jedne stoją puste, inne pełne. - Zbyt wiele wody na raz nie przywiozę, żeby się nie psuła - zaznacza.

Gdy proszowicka rodzina zaczęła starania o doprowadzenie sieci gminnego wodociągu do swojego domu, miała nadzieję, że nie będzie to trudne. - Przecież sieć kończy się 200 metrów od naszego podwórka - pokazują zabudowania na niewielkim wzniesieniu. Jednak stamtąd nie ma możliwości ciągnąć sieci, bo w gminie mówią, że rury są za cienkie, a władze planują budowę wodociągu nie tylko dla Kobierskich, ale także dla ich sąsiadów oraz okolicznych terenów, które nie są jeszcze zabudowane. - Mamy wybudowaną sieć wodociągową w całej gminie - mówi nam burmistrz Proszowic Jan Makowski. - Nie liczę takich sięgaczy jak np. do państwa Kobierskich. W tamtej okolicy brakuje pojedynczych przyłączy, a takie sytuacje zawsze będą - zaznacza.

Kolejne obietnice

Władze gminy i urzędnicy pamiętają nasze ubiegłoroczne interwencje. - Teraz zakres zadania powiększył się. Sieć możemy budować raczej od strony Makocic i to nie tylko dla jednej rodziny. W bliskiej okolicy są działki budowlane i robiąc wodociąg musimy zadbać o cały obszar - podkreśla Jerzy Derela, inspektor w Wydziale Geodezji, Architektury i Inwestycji Urzędu Miasta i Gminy w Proszowicach. - Robimy projekt. Do końca tego roku chcemy uzyskać prawomocne pozwolenie na budowę sieci. Wszystko pod warunkiem, że nikt z właścicieli działek nie będzie składał protestów przeciwko przeprowadzeniu inwestycji przez te tereny. Dlatego zbieramy zgody pisemne o nieodpłatnym udostępnieniu terenu pod wodociąg. Całość około kilometrowego sięgacza wodociągowego może kosztować około 300 tys. zł - wylicza Derela.

Katarzyna Kobierska zgody sąsiadów zbierała już w ubiegłym roku, bo w gminie jej mówiono, że bez nich wodociągu do jej domu nikt nie poprowadzi. Zebrała potrzebne zgody, teraz urzędnicy mówią, że znów zbierają. Kobierska zaznacza, że już woli się nie łudzić i usłyszeć od władz gminy, że do niej sieci nie wybudują. Burmistrz Makowski jednak zapewnia, że w tym roku skompletuje wszystkie dokumenty, a w przyszłym ruszy z budową.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski