18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grudniowe diabły krakowskie

Redakcja
Krampuskarten od XIX wieku krążyły po Europie FOT. ARCHIWUM
Krampuskarten od XIX wieku krążyły po Europie FOT. ARCHIWUM
Pojawiały się na początku grudnia - w kramach na krakowskim Rynku. Przed kilkudziesięciu laty kiermasz bożonarodzeniowy był zupełnie inny od dzisiejszego, kramy stały wprawdzie w ordynku, ale bynajmniej nie przypominały żołnierzy w jednolitej barwie. Raczej włóczęgów, malowniczo złachanych, nieco niechlujnych. Za to ich zawartość przykuwała oczy.

Krampuskarten od XIX wieku krążyły po Europie FOT. ARCHIWUM

Przed Bożym Narodzeniem * Czarty piernikowe, czarty futerkowe na straganach * Krampus, czyli piekielny przybysz z Austrii * Zły król Herod na widłach wnuka Lucyfera

Wiatr powiewał pękami anielskich włosów niczym buńczukami. Szeleściły arkusze cynfolii. W skąpym oświetleniu czerwieniały jabłka, wypolerowane do połysku, dzisiaj już zapomniane malinówki. Pod ich malinową skórką krył się miąższ biały jak śnieg, ale nieco przerośnięty czerwienią. Jeszcze w tamtych czasach jabłka i orzechy, często pomalowane srebrną lub złotą farbą, stanowiły ozdobę choinek, zwanych drzewkami. A i same choinki sprzedawano na krakowskim Rynku nie- opodal ratuszowej wieży.

I jeszcze wszystkimi kolorami pyszniły się w kramach bańki i długie, równie kolorowe cukierki. A pomiędzy tymi wspaniałościami czekały na chętnych one, grudniowe krakowskie diabły...

Diabły z ciasta, przez grzeczność nazywanego piernikiem, diabły szorstkie od czarnego, niebieskawo połyskującego maku. A obok nich, także na stoiskach kwiaciarek, inne diabły - czarne futro (farbowany królik), czerwony, ogromny język, łańcuch...

Uważaliśmy te diabły za nasze, samoswoje, krakowskie, nie wiedząc, że przywędrowały do nas z Austrii, że są kulturowym importem, podobnie jak choinka. Ten język długaśny, rogi, ten łańcuch - przecież to Krampus, stwór towarzyszący Świętemu Mikołajowi w Austrii, ale także w innych krajach, w Bawarii, w Czechach. Święty obdarowywał grzeczne dzieci, jego straszliwy towarzysz miał dla nich rózgę, lub, co gorsza, kosz, do którego mógł wpakować co bardziej niesfornych smarkaczy. Zresztą do dzisiaj grasuje na ulicacch austriackich miast, a pocztówki z jego wizerunkiem, Kram-puskarten, od XIX wieku krążyły po Europie.

No właśnie, w dzień Świętego Mikołaja, a raczej w jego wigilię, 5 grudnia, znów pojawiał się diabeł. Tym razem nie w kramach, ale na ulicach i w domach. Wcześniej przez kilka tygodni małe karteczki na płotach i rynnach maszynowym pismem obwieszczały, że już wkrótce Święty Mikołaj "wraz z orszakiem odwiedzi grzeczne dzieci".

Dzisiejsze dzieci, przyzwyczajone do rechoczącego krasnoluda w czerwonej piżamie i w szlafmycy, grasującego po supermarketach od początku listopada do Nowego Roku, już nic nie wiedzą o niegdysiejszym Świętym Mikołaju. Przede wszystkim można go było zobaczyć tylko raz w roku, w nocy z 5 na 6 grudnia. Po drugie - nosił się godnie, po biskupiemu: pastorał, infuła, ornat. Do tego wielki wór, oczywiście pełen prezentów...

A zapowiadany orszak? Orszak był dwuosobowy. Świętemu towarzyszył anioł, w długiej, białej, choć nie zawsze czystej sukni. Często przemawiał monopolowym barytonem, a jego twarz okalały anielskie włosy samodziałowej peruki, takie same, jakie sprzedawano w Rynku. Diabeł, bezustannie podskakujący, rozbiegany, czarno-czerwony, ogoniasty, trzymał w łapie widły, często najprawdziwsze, bo jeszcze wtedy na przedmieściach nie brakowało rolnych gospodarstw, ale z zębami dla większej parady owiniętymi staniolem.

I jeszcze coś - kiedyś Świętemu Mikołajowi oprócz anioła towarzyszył w Krakowie dziad. Jak pisał Ambroży Grabowski:
Dnia 6-go grudnia, w dzień tego świętego, wieczór, kościelny posługacz lub inny ubierał się w aparat księży, infułę z złotego papieru, w takiż ornat, przyprawiał sobie brodę ze lnu i obchodził domy, w których były dzieci. Tym kazał mówić pacierz i obdarzał je drobiazgami, złoconemi jabłkami, orzechami, piernikami, a czasem i rózgą pozłacaną, za co (...) na boku przyjmował małe honoraryum - a zwykle nakazywał dzieciom, aby były grzeczne i temu podobne.

W towarzystwie jego bywał anioł, który za nim dary w koszyku nosił, a nawet był i stary dziad w łachmanach, który stał u drzwi, a był zbrojny w wielki bat z powroza na kiju, którym niekiedy doprawdy obłożył piastunki i służące, jeśli na takowe skarga zaszła do świętego Mikołaja.

Ponieważ święty i dziad dopuszczali się różnych wybryków, tak często lądowali w kozie, że z czasem ich grudniowe peregrynacje prawie całkiem ustały. A kiedy Mikołaj wrócił na ulice Krakowa, dziada zastąpił diabeł. Oddajmy głos Marii Estreicherównie:

...odwiedzano czasem w postaci świętego dzieci krewnych i znajomych; czytałam w jednym z listów ówczesnych, jak przebierał się za św. Mikołaja wysoki już wówczas urzędnik sądowy, Budwiński, a jego żona przybierała kostium diabła. To już ślad wpływu wiedeńskiego Krampusa, wypierającego rodzimą postać dziada. Częściej jednak św. Mikołaj podkładał niewidzialnie nocą podarki.

Znów więc Krampus! Zagościł w kramach na krakowskim Rynku, zastąpił dziada przy Świętym Mikołaju, rozpanoszył się w kraju, gdzie kiedyś przeważały diabły rodzime, o swojskich imionach: Rogalec, Lelek, Przechera, Klekot, Paskuda, Oksza, Natoń, Rożen...

I jeszcze raz pojawiał się grudniowy diabeł - w krakowskiej szopce.

Kogo w niej nie było! I jenerał Kościuszko, w towarzystwie chłopów-powstańców, Głowackiego i Świstackiego, oraz Żyda, ale już nie anonimowego, ale konkretnego, historycznego - Abrahama Działo-szyckiego. I pasterze, rzecz jasna. Pan Twardowski. Ułan i saper. Górale, i to każdy z innej okolicy - od Wadowic, od Suchej, z Rogoźnika. Galicyjski (pamiętajmy, że Kraków w Galicji znalazł się dopiero pod koniec lat czterdziestych XIX wieku!) chłop. Rabin. No i oczywiście diabeł, wnuczek Lucypera, zwany Amorkiem. Trzej Królowie - rzecz jasna. Zły król Herod i jego hetman zwany także niekiedy ministrem. Śmierć - z kosą oczywiście. No i występował w szopce, a raczej ją stanowił i stanowi do dzisiaj, bo użyczył jej archiktekturze najpiękniejszych detali, sam Kraków, wiecej - krakowski Rynek. Śpiewano więc zgodnym chórem:

Nasz śliczny Kraków,

  starodawny gród.

Ma hojną ziemię, setny,

  dziarski lud.

Lud na świecie osobliwy,

Z oka dumny, lecz

  poczciwy,

Do swej ziemi przywiązany

  i w niej szczęśliwy!

Rynek krakowski, śliczny,

  oj śliczny,

Dziwuje się mu lud

  okoliczny.

Tak foremnie z każdej

  strony
Równiusieńko

  wygładzony.

Sto tysięcy ludu zmieści,

  jeszcze przestrony!

W krakowskim rynku

  sale nad sale,

Kędy królowie dawali bale:

Sukiennice murowane,

Od Kaźmierza

  fundowane

Ważnym statkiem,

zamożnością, stoją

  ubrane.

Wiersz - powtarzany wielokrotnie, przepisywany i występujący w związku z tym w ogromnej liczbie wersji, wyszedł spod pióra Anny Libery. Bo w krakowskiej szopce wszystko się mieszało: literatura z folklorem, pieśni przeniesione z patriotycznych manifestacji z ludowymi przyśpiewkami, legenda z realizmem...

A diabeł występował w szczytowym momencie szopkowego dramatu. Kiedy pod ciosem kosy spadała głowa Heroda, wyskakiwał i nabijając na widły królewski korpus, śpiewał:

Królu Herodzie, za te

  zbytki

Chodź do piekła,

  boś ty brzydki.

I jak tu nie lubić krakowskiego, grudniowego diabła!

Andrzej Kozioł

Dziennikarz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski