MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Homary na czerwono

Redakcja
Kiedyś zażartował: "Zwyciężyliśmy bolszewików, a teraz nastał czas, by wykończyć mienszewików". Władimir Bukowski, znany pisarz i antykomunista rosyjski, który spędził dwanaście lat w sowieckich więzieniach, obozach karnych i zakładach psychiatrycznych, o dzisiejszych socjaldemokratach mówi "mienszewicy".

Anna Zechenter: NIEPRZEDAWNIONE

"Trzeba wreszcie się z nimi rozprawić" - powiada, upatrując już od dawna największe zagrożenie współczesnego świata w zachodnich formacjach socjalistycznych, zmierzających do utworzenia utopijnego "związku socjalistycznych republik europejskich". Obawia się dalszej integracji, podobnie jak postępującego ograniczania wolności jednostki, którego przejawem jest poprawność polityczna, rozumiana przez niego jako element większego zagrożenia - inżynierii społecznej.

Dziś słowo "mienszewik" poszło w zapomnienie, a razem z nim pamięć o tradycji, z której wywodzą się współcześni socjaldemokraci. Żadna z istniejących partii lewicowych nie ma w nazwie słowa "mienszewicka", ale może warto zauważyć, że byłoby ono jak najbardziej na miejscu. Cóż z tego, że przepędzeni przez towarzysza Uljanowa mienszewicy wyginęli, skoro przetrwał mienszewizm - pod szyldem socjalizmu.

Czemu Bukowski używa określenia "mienszewicy"? Bowiem, pomijając nieistotne różnice i koncentrując się na głównych założeniach ideologicznych tych partii, dostrzega w nich nieprzerwaną kontynuację XIX-wiecznego marksizmu, z którego wyrosły dwa największe nurty lewicowe: bolszewicki i mienszewicki. A bolszewizm różnił się od mienszewizmu tylko metodami. Cele były i pozostały te same: budowa "socjalistycznego społeczeństwa" według idei Karola Marksa.

"Chodzi o różnicę proceduralną - zażartował w wywiadzie dla "Gazety Polskiej". - Można homara od razu wrzucić do wrzątku, a można też go wrzucić do zimnej wody i powoli podgrzewać. W obydwóch przypadkach stanie się czerwony i się ugotuje".

Dopasować Rosję do Marksa

Sięgając w przeszłość, warto przypomnieć, że pierwsi rosyjscy socjaliści, którzy nazywali siebie narodnikami, stanęli przed poważnym doktrynalnym problemem: w Rosji carskiej XIX wieku brakowało mas robotniczych, a przecież rewolucja wybuchnąć miała - według Marksa - za sprawą kapitalizmu, który z natury swojej wyzwala wśród proletariatu jej potrzebę. Za rewolucją stać więc musi "konieczność dziejowa", tej zaś w warunkach rosyjskich trudno się było doszukać. Kraj był przede wszystkim chłopski, czyli - po marksistowsku - feudalny. Tymczasem "logika dziejów" domagała się, by feudalizm przekształcił się w kapitalizm, i by ten dopiero pchnął robotników do wybuchu.

Narodnicy rozwiązali tę kwestię, ogłaszając, że możliwe jest pominięcie kapitalizmu i wielki skok wprost z feudalizmu w socjalizm - za sprawą rewolucji chłopskiej. A ponieważ chłop rosyjski nie przejawiał nawet krzty zrozumienia dla dziejowych procesów, machnęli na niego ręką i zajęli się terroryzmem, z nie najgorszym zresztą skutkiem. Ich ofiarą padł w 1881 roku car Aleksander II.

Wierny idei Marksa pozostał na szwajcarskim wygnaniu Gieorgij Plechanow. Odrzucał kompromisy doktrynalne, zakładając, że szeregi rosyjskiej "klasy robotniczej" urosną w siłę, do czego miało, jego zdaniem, dojść bardzo szybko. W oczekiwaniu na tę zmianę założył pierwszą rosyjską organizację marksistowską "Oswobożdienije Truda" (Wyzwolenie Pracy). Lenin i Plechanow poznali się w 1895 roku w Genewie i przypadli sobie niezmiernie do gustu. Po powrocie do Petersburga jeszcze w tym samym roku Lenin połączył mnóstwo drobnych grupek marksistowskich w nowy Związek Walki o Wyzwolenie Klasy Robotniczej. Aresztowany w grudniu 1895 roku, trafił na zesłanie, podobnie jak jego bliski współpracownik i współzałożyciel organizacji, Julij Martow. Kiedy po pięciu latach obaj odzyskali wolność, porozumieli się z Plechanowem i wyjechali do Monachium. Tam wspólnie wydawali gazetę "Iskra", gromadzącą wokół redakcji rosyjskich socjalistów.

Z jednego ojca

Socjaliści podzielili się na bolszewików i mienszewików w 1903 roku, podczas zjazdu w Brukseli. Można się było tego od kilku miesięcy spodziewać, bowiem Lenin opublikował broszurkę "Co robić?", dającej jego własną interpretację Marksa, dostosowaną do rosyjskich warunków. Dokonał mianowicie dość topornego zabiegu: odwrócił przedstawiony przez Marksa związek między przyczyną a skutkiem, z przyczyny czyniąc skutek. Skoro czynnikiem sprawczym rewolucji proletariackiej jest kapitalizm, a tego w Rosji jest jak na lekarstwo, należy rewolucję zacząć "od tyłu", to znaczy najpierw utworzyć zdyscyplinowaną oraz scentralizowaną partię rewolucyjną, zaś ta sama z siebie stanie się - i to była nowość - "awangardą proletariatu". Robotnicy się o niej dowiedzą i się z nią utożsamią.

W Brukseli Lenin był początkowo w mniejszości, lecz obrócił na swoją korzyść wycofanie się z obrad "Bundu", lewicowej oraz antyreligijnej partii żydowskiej. Wobec nieobecności przeciwników natychmiast ogłosił, że jego grupa stanowi większość - stąd rosyjska nazwa "bolszewicy". Pozostali delegaci dali początek ugrupowaniu mniejszościowemu, czyli "mienszewikom", których ideowymi spadkobiercami są, zdaniem Bukowskiego, dzisiejsze wielkie socjaldemokracje, jak np.: brytyjska Partia Pracy, niemiecka SPD, francuska PS, hiszpańska PSOE, partie postkomunistyczne i mnóstwo ugrupowań afrykańskich, południowoamerykańskich oraz azjatyckich, by wspomnieć bodaj Afrykański Kongres Narodowy czy angolską EMPLA.

Doświadczenia Bukowskiego: dwanaście lat w więźniach, łagrach i psychuszkach oraz ponad trzydzieści lat spędzonych w Europie Zachodniej po deportacji w 1976 roku, pozwalają mu dostrzegać tę analogię. Nigdy - ani w Sowietach, ani na Zachodzie - nie pozostawał obojętnym świadkiem wydarzeń. Zawsze obserwował, analizował, opisywał, a nade wszystko działał, ścierając się najpierw boleśnie z sowieckim komunizmem, zaś później z socjaldemokracją. Kiedyś był zdecydowanym przeciwnikiem strategii odprężenia, a później przestrzegał przed udzielaniem bezwarunkowego poparcia Gorbaczowowi. Nie należał do entuzjastów pierestrojki, w której widział spektakl urządzony przez niego dla utrzymania władzy oraz systemu.

Grecki katar

W 1992 roku, kiedy został zaproszony do Rosji jako reprezentant prezydenta Jelcyna w sporze prawnym o dawny majątek Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego, korzystał z partyjnych archiwów. Część dokumentów skopiował i wywiózł, by opublikować je później na Zachodzie w książce "Moskiewski proces". Wydana w Polsce w 1999 roku, przynosi dowody wspierania przez sowiecki wywiad akcji grup terrorystycznych i działań partii komunistycznych na Zachodzie, a także akta dotyczące wprowadzenia stanu wojennego w Polsce.

Dziś konsekwentnie krytykuje najważniejsze partie polityczne rządzące krajami zachodnimi za ustępliwość wobec Sowietów oraz Rosji, a także za dążenie do stabilizacji za wszelką cenę. Twierdzi, że postkomunistycznym problemem nie jest już bolszewizm, lecz mienszewizm, i zarzuca europejskim elitom zakłamanie. "Kto ratował ZSRS przed rozpadem? Bolszewicy? - pyta i od razu odpowiada: - Nie, mienszewicy". Żąda od Zachodu, by rozliczył się z udziału w obronie władzy sowieckiej oraz ze swoich kontaktów z KGB.
I trudno się z nim nie zgodzić, pamiętając agenturalne kontakty Bonn z Moskwą przez "kanał Kieworkowa" czy ratowanie rządu Brandta łapówkami dostarczanymi naprędce przez Sowietów dla przekupnych deputowanych Bundestagu. I milion dolarów dla brytyjskich związków zawodowych za zorganizowanie strajku górników przeciwko Margaret Thatcher. Zdaniem Bukowskiego krach komunizmu na Wschodzie uaktywnił zachodnich mienszewików, podczas gdy za zwycięzców niesłusznie uważają się antykomuniści.

Przestrzega przed utopią jednoczonej Europy: "Komunizm upadł, lecz idea socjalizmu prosperuje - powtarza. - Bo taka jest współczesna inteligencja; nie może żyć bez ideologii prowadzącej do Gułagu".

Wysuwając w 1998 roku na łamach krakowskich "Arcanów" argumenty przeciwko wizji jednego europejskiego superpaństwa, powiedział słowa brzmiące dziś, po dwunastu latach niemal proroczo: "Zbudują z Europy w przyszłości jedno wielkie »komunalne« mieszkanie. Bardzo trudno im wyjaśnić, że to utopia. Dojdzie do tego, że w Grecji kichną, a w Anglii będą przyjmować lekarstwo. Wszystko to zakończy się wielkim kryzysem gospodarczym, takim katharsis, po którym rozpocznie się demontaż socjalizmu".

Grecja już kichnęła, a teraz wygląda na poważnie przeziębioną...

Autorka jest pracownicą krakowskiego Oddziału IPN.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski