MKTG SR - pasek na kartach artykułów

I po milionie...

Redakcja
BOGDAN WASZTYL

   - Trafił w ligę angielską duże pieniądze, ale Totalizator mu ich nie wypłacił. Mógł żyć jak król, a umarł jak nędzarz
- mówią członkowie Klubu Emeryta i Rencisty,
w którym Ciecierski często grywał w karty.
   Czesław nie miał w życiu szczęścia, choć przez krótką chwilę wydawało się, że los się do niego uśmiechnął. Tego chwilowego uśmiechu losu uczepił się kurczowo i nie chciał puścić, dopóki sił starczało. Kiedy w telewizji oglądał losowania, rzucał: - Niby taka jawność i przejrzystość, ale jak zechcą, to oszukają każdego.
   Czesław Ciecierski odszedł tak, jak żył - cicho i skromnie. Pozostały po nim pożółkłe gazety z końca lat 60. ubiegłego wieku i szara koperta ze zdjęciami legitymacyjnymi. To właściwie wszystko. I jeszcze ludzka pamięć. I żal.
   Ludzie najlepiej pamiętają to, że Czesław nie miał w życiu szczęścia, choć przez krótką chwilę wydawało się, że los się do niego uśmiechnął. Tego chwilowego uśmiechu losu uczepił się kurczowo i nie chciał puścić, dopóki sił starczało.
   - Oszukali go - mówią członkowie Klubu Emeryta i Rencisty, w którym Czesław często grywał w karty. - Trafił w ligę angielską duże pieniądze, ale Totalizator mu ich nie wypłacił. Mógł żyć jak król, a umarł jak nędzarz.
   - Do końca nie tracił nadziei, walczył o ten swój skarb - przyznaje Bogusław Wójcik, siostrzeniec Czesława.
   Do skarbu Czesława, a właściwie mglistej nadziei na skarb, prawie nikt nie miał dostępu. Nadzieja puchła z każdym rokiem i przybierała kształt pism, polemik, pozwów sądowych, orzeczeń, wyroków, postanowień, odwołań, próśb o interwencję. Po prawie trzydziestu latach ledwie mieściła się w kilkunastu pudłach, pedantycznie numerowanych i opisanych. Na każdej kopercie adnotacja, na każdym piśmie dodatkowy opis i numer. Coraz szersze tło sprawy, coraz więcej okoliczności, coraz więcej miejsca i czasu, coraz mniej sił i pieniędzy.
   - Wuj był tak skrupulatny, że kiedy stempel pocztowy przybito niewyraźnie, ruszał do urzędu po potwierdzenie daty - opowiada Bogusław. - Każdego dnia zamykał się w pokoju na kilka godzin, wyciągał pudła, przeglądał dokumentację, porównywał, wyliczał, kombinował. Pisał w tej sprawie do wszystkich świętych. I do rzecznika praw obywatelskich. I do Strasburga. Skąd wiedział, kogo jeszcze poruszyć, gdzie upomnieć się o sprawiedliwość, nie mam pojęcia. To była jego tajemnica.
   Łucja Szopa, siostra Czesława, często napominała go i prosiła: - Daj sobie spokój, bo zwariujesz od tego albo się jeszcze bardziej rozchorujesz. Zapomnij, zacznij żyć.
   - Dobrze, dobrze - odpowiadał i wracał do swoich papierów. - To wszystko jeszcze się kiedyś przyda. Zobaczysz, że wygram z tymi oszustami i polepszę nam życie.
   Gdzie są teraz te pudła z papierami?
   - Po śmierci Cześka syn wyniósł je do piwnicy, bo na nic się nie przydały. Może tylko na podpałkę...

Cześka żal

   Ludzie żałują Cześka, bo mu się te pieniądze należały i z pewnością zrobiłby z nich sensowny użytek. - To był porządny, poukładany człowiek, nie żaden utracjusz - opowiadają znajomi z Klubu Emeryta. - Z pokorą przyjmował to, co niósł los, ale zawsze szukał szczęścia. Bardzo interesował się sportem. Fascynowały go gry liczbowe, ale nie jakiś hazard. Grał za małe pieniądze.
   - On liczył nie tylko na uśmiech losu - dodaje Bogusław. - Raczej na fuzję wiedzy i szczęścia. Dlatego grał w ligę angielską, bo tam nie wszystko było dziełem przypadku. W totolotka zaczął grać później, gdy poczuł się oszukany.
   Niewielki dom w Borowcu, peryferyjnej dzielnicy Chrzanowa, wygląda tak jak przed laty. Nieregularna bryła, liczne przeróbki i dobudówki świadczą, że był wznoszony sposobem gospodarczym.
   - Zawsze żyliśmy z pracy rąk, więc nigdy nie mieliśmy wielkich pieniędzy - przyznaje Łucja, siostra Czesława.
   Wyszła za mąż, urodziła dwójkę dzieci. Czesław nigdy się nie ożenił. Mieszkał z matką, siostrą i jej dziećmi. Prawie do śmierci. - Nie był samotnikiem, bo bardzo lubił towarzystwo. Ale żenić się nie chciał. Po kilkunastu latach pracy jako elektromonter w Fabloku przeszedł na rentę z powodu cukrzycy. Nigdy jednak nie narzekał, nie denerwował się. W domu naprawiał, co mógł, aby było taniej. To naprawdę był dobry człowiek. Nie zasłużył na taką krzywdę.
   - Aż mnie w dołku ściska, jak sobie pomyślę, że choćby niewielka część tych należnych wujkowi pieniędzy mogła być jego. Cudzego - podobnie jak my - nigdy nie chciał, ale przecież pieniądze zawsze się przydają. Duże pieniądze to jest dobra rzecz, szkoda, że nie nasza... - ubolewa Bogusław.

Krzywy uśmiech losu

   Gdy spojrzeć na sprawę Czesława uważniej, określenie "brak szczęścia" wydaje się mało adekwatne. W tym przypadku mamy do czynienia z prawdziwym pechem albo nieszczęściem w szczęściu.
   Nikt już nie wie, co powodowało młodym, wówczas 35-letnim rencistą, że 28 grudnia 1968 roku wytypował prawie same remisy. Fakt jest jednak faktem. Podobnie jak to, że w tamten weekend zima zaatakowała Wyspy Brytyjskie z takim natężeniem, jak nigdy wcześniej i nigdy później. Z powodu złych warunków atmosferycznych odwołano prawie czterdzieści spotkań, w pierwszej lidze rozegrano tylko dwa mecze. Zgodnie z ówczesnym regulaminem w przypadku odwołania zawodów przyjmowano na potrzeby obstawiających ligę angielską wynik remisowy. Kiedy Czesław Ciecierski usłyszał z radia o spustoszeniu, jakie na angielskich stadionach spowodowała aura, natychmiast sprawdził własny kupon. Rozemocjonowany wpadł do kuchni:
   - Mamulu, wygrałem! Wygrałem!
   - Spokojnie, Cześko - matka studziła emocje. - Dopóki pieniążków nie masz w ręce, to się nie masz co cieszyć.
   Nie chciał tego słuchać. Rozmarzył się - mówił o naprawie dachu, o remoncie całego domu, rozmyślał nawet o budowie nowego. Chciał też pojechać gdzieś na wczasy. Następnego dnia kupił wszystkie gazety. Na każdej z nich starannie dopisał: "Publikowane są wyniki losowania totolotka, a nie podaje się wyników ligi angielskiej". Zaczął się niepokoić. Pobiegł do kolektury. Tam usłyszał, że zakłady odwołano.
   - Dlaczego odwołano? - pytał. - Dlatego, że ja wygrałem? Dlaczego nie chcą mi wypłacić moich pieniędzy?
   Upomniał się, skarżył, żądał. Totalizator Sportowy nic sobie z tych protestów nie robił. Czesław był jednak przekonany, że został oszukany. Nie miałby pretensji, gdyby zakłady odwołano przed zablokowaniem kuponów, ale ponieważ uczyniono to później (w każdym razie komunikat o odwołaniu zakładów poszedł w eter ze sporym opóźnieniem), żądał odszkodowania.
   - No, przecież odwołano zakłady, gdy już Totalizator wiedział, że padła główna wygrana - tłumaczy Bogusław, który przez lata ze szczątków relacji wuja wyrobił sobie opinię o całej historii.
   - Dopuszczono się ordynarnego oszustwa. Może pan mi powie, dlaczego Cześkowi nie chcieli wypłacić tych pieniędzy? Czy dlatego, że był biedny i nie miał znajomości?

W niewoli losu

   Podał Totalizatora do sądu. Jeździł na rozprawy do Warszawy. Jego sprawa oparła się o Sąd Najwyższy, gdyż wojewódzki uznał, że miarodajna jest data odwołania meczów podana przez radio angielskie, a Ciecierski opierał się na komunikacie Polskiego Radia. Sąd Najwyższy przekazał sprawę do ponownego rozpoznania. Ciągnęła się ona potem przez kilkadziesiąt lat. Nie znający języka angielskiego Ciecierski pisał do angielskich klubów i instytucji, chcąc poznać zasady rządzące tamtejszym rynkiem zakładów. Kiedy w Polsce powstały demokratyczne instytucje, skarżył się im, jak go potraktowano.
   - Wierzył, że wygrał te pieniądze i wierzył, że wygra z Totalizatorem - opowiada Łucja. - Wciąż radziliśmy mu, by dał spokój, ale on był nieustępliwy. "Patrz, ile mam dokumentów! Jeszcze mi się uda, jeszcze udowodnię swoje racje".
   Opowiadał znajomym o tym, jak go skrzywdzono.
   - Każdy przyznawał mu rację, nikt nie miał go za wariata - dodaje Bogusław. - Wuj z tej sprawy uczynił misję. Wydaje mi się, że już nawet nie chodziło mu o te pieniądze, bo przez całe życie żył skromnie i nie potrafiłby inaczej, ale chodziło mu o sprawiedliwość. On wierzył, że sprawiedliwość musi w końcu zatriumfować. I w tym przekonaniu codziennie się utwierdzał, przeglądając po raz tysięczny dokumenty i ważąc racje.
   Już nigdy więcej nie zagrał w ligę angielską. Wysyłał kupony totolotka. Zawsze, kiedy w telewizji oglądał losowania, rzucał: - Niby taka jawność i przejrzystość, ale jak zechcą, to oszukają każdego...
   Nie wierzył, że można wyegzekwować główną wygraną od Totalizatora, ale wciąż grał.
   - Ja też nie wierzę, ale kupony za 1,25 złotego puszczam dwa razy w tygodniu - mówi Łucja. - Wtedy w życiu jest porządek. Choć skazana jestem na siedzenie w domu, nie tracę rachuby czasu. Wiem, kiedy jest środa, a kiedy sobota.
   Chyba w połowie lat 90. Czesław stracił nadzieję. Nie przyznał tego wprost, ale coraz rzadziej sięgał do pudeł i papierów.

Koniec marzeń

   - Martwiłem się, bo ta sprawa to było jego życie - przyznaje Bogusław. - Poświęcił jej 30 lat. Rezygnacja musiała oznaczać utratę celu życia. A trudno żyć bez celu.
   Jednak to jeszcze nie był koniec. Czesław nie mógł się rozstać ze skarbem. Nie był już tak przekonany o powodzeniu swojej misji, ale wciąż porządkował papiery. - Chyba już ci nie zrobię remontu tego dachu - powiedział kiedyś do Łucji. I był to sygnał, że dzieje się bardzo źle.
   Wylew, szpital, długa kuracja. Któregoś dnia ordynator wezwał Łucję. Gdy ją zobaczył, zaklął pod nosem.
   - Chciałem, żeby go pani wzięła do domu i opiekowała się nim, bo już nic nie można zrobić, a pani jest kaleką - wyjaśnił.
   Czesław trafił do domu opieki pod Olkuszem.
   - Miał tam okropne warunki, ale my nic nie mogliśmy zrobić - popłakuje Łucja. - Ciągle przywoziłam mu nowe rzeczy, a on był ubrany w stare szmaty. Opiekunki dopytywały nieustannie, kiedy znów przyjedziemy, by go jakoś przygotować, a my przyjeżdżaliśmy z zaskoczenia. Może niepotrzebnie, bo bardzo przeżywałam to, że jemu tam jest tak źle, a my nie możemy pomóc. Może lepiej się było łudzić i oszukiwać...
   Zmarł 21 lutego 2001 roku. Bogusław zniósł pudła do piwnicy. Większość z nich znikła już w piecu. Za pieniądze pochodzące ze sprzedaży działki wyremontowali dach. Może nie trzeba było z tym czekać? Żyć złudzeniami?
   - A może jednak warto? - mówi Łucja. - Może Cześkowi łatwiej było przejść przez życie z myślą, że ono się za moment odmieni?
   Choć Bogusław absolutnie nie wierzy, że Totalizator wypłaca główne wygrane ("Zna pan kogoś, kto wygrał i dostał pieniądze?"), gdy tylko jest kumulacja, wypełnia kupon. - Chcę się przekonać - tłumaczy. - Poza tym życie z milionem jest łatwiejsze niż życie bez miliona.
   - A co by pan zrobił z takimi pieniędzmi?
   - Zawiózłbym mamę do Szwajcarii na operację. A poza tym? Nie wiem. Dach już jest po remoncie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski