MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Straciła wszystko. Zyskała wiarę w ludzi. I tak pokonała schody

Maciej Makowski
fot. Andrzej Banaś
Jak żyć z groźbą eksmisji, mając niewiele ponad osiemset złotych miesięcznej renty, z czego połowę zabiera komornik. Jak żyć, kiedy choroba sprawia, że wyjście do spożywczego za rogiem jest jak podróż na koniec świata. – Trzeba mieć luz – uważa Magda Budzicka.

– O czym chce pan napisać?

– O kim. O Pani.

– O mnie?
– Tak.

– To musi być z humorem!

Po „tym wydarzeniu”

Magda leżała na łóżku z oczami wpatrzonymi w biały sufit. Nowe mieszkanie na czwartym piętrze bloku w Nowej Hucie. Przeprowadzka z dnia na dzień. Lokal wynajęła mama. Chciała, żeby „to wydarzenie” Magda zostawiła za sobą – w podkrakowskiej Igołomi. I dobrze się stało. Tylko data przeprowadzki niefortunna – 13 grudnia 1981 – ale kto mógł to przewidzieć.

Na ulicach szaleje stan wojenny, a ona mimo braku sił musi zwlec się z łóżka. W tym czasie nikt nawet za pół litra nie chce pomóc przewieźć rzeczy ze starego domu. Mama po udarze i chora na serce. Sama musi targać walizki i to po godzinie policyjnej. Do tego uciążliwa opryszczka na całej twarzy i paskudny łojotok – efekty stresu. Strach przed lustrem i pustka. – Ulokowałam się na liście wchodzących do nieba – ta myśl nie dawała jej normalnie żyć. A skończyła dopiero 26 lat.

Przed „tym wydarzeniem”
Urodziła się w Krakowie, ale dzieciństwo spędziła na wsi. W Igołomi. To tam zobaczyła, że kura może biegać nawet bez głowy. Tylko rosół mamy przestał tak dobrze smakować.

Dziadek był stolarzem. Przyuczył fachu swojego syna, a jej ojca. Tylko, że ten wybrał inny zawód – drobny pijak, ale dobry człowiek. Nawet na rauszu był łagodny.

Kochała go, bo, jak twierdzi, dziecko nie może nie kochać ojca, dlatego że pije, ale czuła się zawiedziona. Ojciec imał się różnych zajęć. Dostawał obiad, pół litra i trochę pieniędzy.

Miała 15 lat kiedy odszedł z domu. Z czasem coraz rzadziej ją odwiedzał. „Położę się i umrę” – mówił. Mama powtarzała, żeby nie wierzyła we wszystko, co ojciec mówi. Nie umiał przestać pić. Położył się i umarł w wieku 50 lat.

Specjalnością Magdy były ucieczki. Nocami wymykała się przez okno i włóczyła po wsi. Po kilku godzinach wracała, wskakiwała do łóżka i udawała, że śpi. Jej mama doskonale wiedziała o nocnych eskapadach. Dlaczego nie reagowała – pytała po latach? Mama wzruszała jedynie ramionami.

Kiedy przywołuje obrazy z dzieciństwa, to widzi siebie biegającą każdego dnia do biblioteki. Właziła wieczorem pod kołdrę i potrafiła czytać całymi nocami. Kiedy odwiedzały ją koleżanki opowiadała o bohaterach swoich książek. Czuła się wtedy jak aktorka ulubionego filmu o przygodach Winetou. Po raz pierwszy zobaczyła indiańskiego wodza na srebrnym ekranie, gdy do wsi przyjechało kino objazdowe. Od razu się w nim zakochała.

Wiele lat później, gdy było jej źle, wywalała wszystkie książki z półek, odkurzała, czytając w międzyczasie i układała je z powrotem. Tak schodziło kilka godzin. – Po co żyję? – myślała wtedy. – Żeby sprzątać, odkurzać?

„Wydarzenie”
Waldemar był kolegą ze szkolnej ławki. O takiej miłości mówi się „od pierwszego wejrzenia”. Ślub był kwestią czasu. – Fajny facet – wspomina.

Mieli po 20 lat, gdy się pobrali. W tym samym roku Magda zaszła w ciążę. Urodziła w jednym z krakowskich szpitali. Chłopiec. Po tygodniu wróciła do domu. Bez synka. Został w inkubatorze. Po miesiącu dowiedziała się, że cierpiał na zapalenia płuc. Nie przeżył. Przyjechała policja, mieli zrobić sekcję zwłok. Ostatecznie pochowali go na pobliskim cmentarzu.

Za rok kolejne dziecko. Też chłopiec – Krzysztof. Przeczucie mówiło jej, że tym razem wszystko będzie dobrze. Chłopczyk zmarł po 36 dniach.

Wtedy coś pękło między nimi. Magda czuła jak sufit wali jej się na głowę, spała przy zapalonym świetle, zaczęła się jąkać.

Prześladował ją zapach dziecka. Nie chciała, aby ktoś ją dotykał, przytulał. Męża musiała wyciągać na cmentarz siłą. Potem rozwód. – Z prozaicznych przyczyn – mówi. Dziewczyna z pracy Waldemara „zaopiekowała” się jej mężem. On chciał zostać. – Wychowano mnie na idealistkę, nie dopuszczałam takiej możliwości – mówi.

Pewnego dnia zatrzasnął drzwi za sobą. Ten ostatni raz. Może dziś postąpiłaby inaczej. Nigdy nie kochała tak jak wtedy, jeśli w ogóle kogoś później kochała. Dziewięć lat temu przypadkiem dowiedziała się o jego śmierci.

Nie pamięta dokładnie, kiedy nastąpił w jej życiu przełom. Po śmierci matki, straciła najbliższą osobę, która zawsze rozumiała ją bez zbędnych słów.

Czym jest samotność? – Kiedy trzeba borykać się z codziennymi problemami i nie ma się do kogo zwrócić o pomoc – mówi.

A rodzina? – Prawdziwa rodzina to są przyjaciele. Może to być osoba poznana na spacerze z psem. Może to być sąsiad lub sąsiadka. Ważne, że to oni przyniosą ci ciepłą zupę, kiedy jesteś głodny.

Magda rzuciła się w wir pracy. Przez lata pracowała jako asystentka w gabinecie dentystycznym. Swoją miłość przelewała na zwierzęta. – To taka terapia – mówi. Znalazła dom dla setek bezdomnych psów i kotów. W końcu spełniła kilka marzeń. Hotel dla zwierzaków – jak na tamte lata pomysł bardzo nowatorski. Praca stała się dla niej wszystkim. Ale los znów nie był łaskawy. Cierpiała na skoliozę. Jako nastolatka przeszła operację. Choroba odezwała się po latach. Zaczęła chodzić o kuli. – To tylko przejściowe__– mówiła sobie.

Później był upadek ze schodów. I znów łóżko i sufit. Do tego doszło chore serce. Magda mieszkała już wtedy w wymarzonym lokum w kamienicy przy ulicy Węgierskiej na Podgórzu. Kupiła je na licytacji organizowanej przez miasto. Wyremontowała. Do pracy już nie wróciła. Popadła w długi. Przykuta do łóżka poczuła ludzką dobroć. Stasia nie pytała. Po prostu przynosiła to, co potrzebne. Nie była jedyna. O przyjaciołach może opowiadać godzinami. Za pieniądze z renty kupuje jedzenie, płaci za wodę i gaz. Część zabiera komornik. Na czynsz już nic nie zostaje. Z pomocą przychodzą najbliżsi.

Ale co tam. Pierwsze wyjście do pobliskiego sklepu. – Pokonałam schody! – chciała krzyczeć z radości. To było osiągnięcie. Dziś zajmuje jej to ponad godzinę. Mimo że porusza się z trudem, nie traci pogody ducha. Każdego dnia jej mieszkanie odwiedzają przyjaciele. Co chwilę ktoś dzwoni. Uśmiechem zaraża wszystkich w pobliżu. – Trzeba mieć luz i żyć dobrymi gestami – mówi, śmiejąc się głośno.

– Muszę jeszcze popracować nad przytulaniem. To piękny gest. – Jak te nastolatki z kartkami: „Przytul mnie!” na Rynku w Krakowie? – Tak, to jest genialne!

***

Magda ma wyrok eksmisji.Żyje w niepewności. Nie wie, kiedy będzie musiała opuścić lokum.

***

Obecnie w Krakowie jest 1515 lokali socjalnych. To zdecydowanie za mało, bo już prawie 3 tys. rodzin z prawomocnymi orzeczeniami sądu o eksmisji czeka na przydzielenie lokum. W 2001 r. Sejm przyjął nowelizację ustawy o ochronie praw lokatorów. Nałożono w niej na gminę obowiązek dostarczenia lokalu socjalnego osobom z prawomocnymi wyrokami eksmisyjnymi. Tylko w pierwszej połowie 2014r. na odszkodowania za lokatorów z wyrokami eksmisyjnymi Kraków wydał ponad 2,2 mln złotych. Rok wcześniej było to ponad 7,2 mln złotych, a dwa lata temu niemal 5,7 mln. W sumie w latach 2012 i 2013 wypłacono odszkodowania za 1086 lokali, a do końca lipca tego roku za 309.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski