Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

I tak postawi na swoim

Redakcja
Justyna Kowalczyk była tuż po środowym finale biegu sprinterskiego niemiła dla dziennikarzy, momentami wręcz złośliwa wobec nich. Uznaliśmy, że rozmowy z nią w Whistler nie będziemy wygładzać, opublikujemy ją w takiej postaci, w jakiej przebiegała. I to nie jest z naszej strony żadna złośliwość. Justyna Kowalczyk jest bowiem wielką mistrzynią, ale jest też człowiekiem z krwi i kości. Jest osobą, która ma wiele zalet, ale czasem biorą górę jej inne strony charakteru. Nawet w chwilach, gdy wydaje się nam, iż powinna być w szampańskim nastroju.

Krzysztof Kawa: KAWA NA ŁAWĘ

Pamiętam, gdy podczas igrzysk w Turynie przyjechała na centralny plac miasta, by wziąć udział w wieczornej ceremonii dekoracji. Byłem jedynym akredytowanym dziennikarzem, który mógł wejść do strefy, w której zawodnicy oczekiwali na swoją kolej, by wyjść na scenę. W niewielkim pomieszczeniu ukrytym na zapleczu relaksowali się wielcy sportowcy i ludzie z ich sztabów. Justyna Kowalczyk i trener Aleksander Wierietielny przyjechali bardzo wcześnie. Siedzieli w wygodnych fotelach i rozluźnieni obserwowali na ekranach przebieg olimpijskiej rywalizacji w innych konkurencjach. Pojawił się także prezes PKOl Piotr Nurowski. Przyszedł, by nie tylko pogratulować Justynie, ale też zaprosić ją do samolotu, którym miał lecieć do Warszawy. Alternatywą dla biegaczki była długa, licząca ponad tysiąc kilometrów podróż samochodem, więc pomysł prezesa, który chciał triumfalnie wrócić z igrzysk do stolicy (grzejąc się w blasku zdobytego przez nią brązowego medalu) wydawał się być miłym gestem. Jakież więc było jego zdziwienie, gdy Kowalczyk grzecznie, acz stanowczo odmówiła. Prezes początkowo traktował jej zachowanie jak przekomarzanie się rozkapryszonej dziewczynki. Po kilkunastu minutach negocjacji zdał sobie jednak sprawę, że ona ani myśli ustępować. Za nic miała zaszczyty i hołdy, jakie prezes obiecywał jej po przylocie do stolicy, wolała po cichu, bez rozgłosu wrócić prosto do Kasiny Wielkiej, tak jak to sobie zaplanowała przed igrzyskami. Nurowski użył wszelkich możliwych argumentów, wezwał na pomoc trenera i innych działaczy, lecz niczego nie wskórał. Obserwując tę scenę, bawiłem się świetnie. Przypomniałem sobie bowiem sytuacje, gdy biegaczka "tresowała" nas, dziennikarzy, i uznałem, że nie zaszkodzi, gdy jej niezłomny charakter pozna też prominentny działacz nieprzywykły do wysłuchiwania odmów. Od tamtej pory liczba osób stawianych na baczność przez Kowalczyk powiększyła się, sporo na ten temat mógłby powiedzieć prezes PZN Apoloniusz Tajner. Dlatego, gdy docierają do mnie głosy z Vancouver o zmiennych nastrojach Kowalczyk, mam dla wszystkich radę - nie walczcie z nią. Ona i tak postawi na swoim.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski