MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ile dasz, jak na ciebie zagłosuję [WIDEO]

Remigiusz Poltorak
Remigiusz Poltorak
Wybory w FIFA. Niezależnie od tego, kto dzisiaj wygra - szejk Salman z Bahrajnu czy Szwajcar Gianni Infantino - szykuje się rewolucja. Choć nie taka, jakiej wszyscy spoza FIFA się domagają. Albo piłkarską władzę przejmie Azja, albo Europa będzie potężniejsza niż kiedykolwiek.

Gdyby w kampanii wyborczej chodziło o jakiekolwiek idee, mające nadać nowy impuls skompromitowanej organizacji, Jerome Champagne - jeden z pięciu kandydatów na szefa FIFA - na pewno nie byłby na straconej pozycji. Co więcej, wydaje się, że tylko on próbuje stawiać diagnozę, jakie dzisiaj wyzwania stoją przed prezydentem najpotężniejszej organizacji sportowej na świecie. Oprócz, oczywiście, walki z korupcją. Mówi tak: futbol coraz bardziej upodabnia się do NBA, zamkniętej ligi dla najbogatszych, a rozgrywki międzynarodowe znaczą mniej niż zawody klubowe; niepewność wyniku jest coraz mniejsza, bo system sprawia, że bogaci stają się jeszcze bogatsi; nierówność dochodów jest ogromna, skoro nawet w tych samych rozgrywkach europejskich kluby angielskie przegrywając, zarabiają więcej niż ich rywale - z tytułu praw do transmisji.

Źródło: RUPTLY/x-news

Obrazowo wygląda to tak, pokazuje Champagne: „Najwięcej towaru na światowy rynek piłkarski dostarcza Afryka i Ameryka Płd. Ale na wartości dodanej korzystają inni. System jest prosty: bierzemy od was zawodników za półdarmo, a potem chcemy, żebyście słono płacili za prawo do ich oglądania”.

Nawet jeśli jest to obraz nieco uproszczony, takich tematów nikt w piłkarskiej centrali nie podejmuje. Mimo notorycznych skandali korupcyjnych, które od niemal roku wstrząsają FIFA, zmieniło się niewiele, by nie powiedzieć nic. Nawet dzisiaj stawką nie jest wizja, w którą stronę ma iść organizacja, ale bezwzględna walka o głosy. A mówiąc wprost, ich kupowanie.

Dlatego idealista Champagne - prawdziwy czy koniunkturalny, bo przecież z 11-letnim doświadczeniem u boku Blattera - nie ma żadnych szans. Podobnie jak jordański książę Ali oraz Tokyo Sexwale, były towarzysz Nelsona Mandeli z celi więziennej. Wojna stoczy się między najpotężniejszymi - szejkiem Salmanem, za którym stoi rosnąca w siłę konfederacja azjatycka (znak czasów...) i Giannim Infantino, którego najsilniejsza z konfederacji, europejska UEFA, wystawiła w zastępstwie zawieszonego Michela Platiniego, jeszcze niedawno pewnego faworyta.

Wojna na neutralnym terenie
Co ciekawe, wiele wskazuje na to, że ta wojna między potentatami rozegra się (to też znak czasów, wzięty żywcem z „realnej” geopolityki) na neutralnym gruncie. W tym wypadku - w Afryce. Jej zakulisowe oblicze pokazał pod koniec ubiegłego tygodnia właśnie Champagne, wysyłając do komisji wyborczej osobliwe pismo, w którym prosi, aby w czasie głosowania nikt nie mógł wnosić za kotarę... nawet komórki. W domyśle chodziło o to, żeby nie można było zrobić zdjęcia kartki wyborczej i pokazać je potem zwycięzcy jako dowód, że głosowało się tak jak należy.

Aby zrozumieć te wysublimowane gry, konieczny jest kontekst. FIFA zrzesza 209 federacji, więcej niż ONZ. Każda z nich ma jeden głos, niezależnie czy są to Niemcy, mistrzowie świata czy 15-tysięczna Anguilla.

Paradoks polega nie tylko na tym, że pod pozorem demokracji szefa potężnej federacji piłkarskiej wybiera tak naprawdę Trzeci Świat, ale dotychczasowa praktyka pokazuje dodatkowo, że często dzieje się to en bloc, tzn. niemal całe konfederacje opowiadają się za jednym kandydatem. Jeśli tylko szef takiej kontynentalnej organizacji jest wystarczająco zaradny i potrafi „zapewnić” - można przypuszczać, że nie bezinteresownie - głosy należących do niej członków. Jeszcze do niedawna sztukę tę opanował do perfekcji Jack Warner, prezydent CONCACAF i wiceszef FIFA, choć dzisiaj jest już w rękach śledczych FBI. Kartę przetargową miał mocną, bo „jego” konfederacja mogła zapewnić 35 głosów.

Dzisiaj na wiele z nich, szczególnie z Ameryki środkowej, może liczyć Infantino, który ma też zwolenników wśród federacji południowoamerykańskich (w sumie 10 głosów) i oczywiście w zdecydowanej części Europy (53). Problem dla sekretarza generalnego UEFA polega na tym, że najgroźniejszy rywal, szejk Salman ma w kieszeni najpewniej poparcie Azjatów (46), w końcu od trzech lat jest tam szefem, ale w tym miesiącu podpisał też „porozumienie” z najliczniejszą konfederacją afrykańską (54).

A od ponad czterdziestu lat właśnie tam są głosy, które zapewniają zwycięstwo, bo dzięki nim swoje pierwsze wybory wygrali dwaj poprzedni szefowie FIFA: Joao Havelange (1974; płacąc brakujące składki od 14 związków i zyskując sojuszników) oraz Sepp Blatter (1998; „przekonując” niezdecydowanych w paryskim hotelu).

Dlatego o ostatnich wizytach Infantino (Rwanda, RPA…) można powiedzieć wiele, ale nie to, że były przypadkowe. To w Afryce rozegra się decydujący bój. Na razie spod kurateli Salmana oficjalnie wyłamał się Sudan Płd., choć Infantino po spotkaniach z wpływowymi działaczami ma nadzieję na co najmniej połowę głosów z Czarnego Lądu. - Liczę na sukces, bo mam coś konkretnego do zaproponowania - mówi enigmatycznie.

„Coś konkretnego” może oznaczać tajną broń, w której wyspecjalizował się przez lata... Sepp Blatter. Odchodzący Szwajcar potrafił zadowolić każdą potrzebującą federację setkami tysięcy bądź milionami dolarów na wszelakie programy wsparcia. Jak wyglądają takie projekty finansowe? W tym tygodniu stacja Arte pokazała film dokumentalny „Planeta FIFA”, w którym autor dowodzi, że Kamerun - z którego wywodzi się Issa Hayatou, wpływowy działacz, pełniący dzisiaj, po zawieszeniu Blattera, obowiązki szefa światowej federacji piłkarskiej - otrzymał 6 milionów dolarów na budowę nowej siedziby związku. Budynek od lat nie powstał, a 4,5 mln dolarów nie wiadomo gdzie się podziało.

Europa ma tajny plan
Gianni Infantino - władający pięcioma językami i proponujący mundial z 40 drużynami - przeszedł długą drogę, zanim został uznany przez europejskie federacje za wiarygodnego kandydata. Na różnych etapach kampanii wątpliwości mieli Skandynawowie i Anglicy oraz część Europy Wschodniej (prezes PZPN już dawno ogłosił, że go poprze).

Być może najtrudniejszą walkę o wsparcie Infantino stoczył jednak ze stowarzyszeniem najbogatszych klubów (ECA). Przynajmniej dwa razy szef ECA Karl-Heinz Rummenigge zagroził ostatnio powołaniem SuperLigi. To pokazuje, na ilu polach Infantino musiał starać się o kompromisy. Ale plejada gwiazd, które stanęły obok niego, gdy przedstawiał program na stadionie Wembley robi wrażenie. Ferguson, Mourinho, Capello, Figo, Roberto Carlos, Desailly…

Co ciekawe, odpowiedzialny za tę ceremonię i za całą kampanię wizerunkową Szwajcara jest Mike Lee, który pracował przy projekcie „Katar 2022”. Choć nie brakuje tu też słabych punktów. Z kasy UEFA, mimo że nie jest ona członkiem FIFA, poszło pół miliona euro, w tym 100 tys. na samolot, którym Infantino latał po Afryce i Karaibach.

Zastanawiające jest, że UEFA nie chciała wybrać nikogo na miejsce zawieszonego szefa Michela Platiniego, choć jego oczyszczanie się z zarzutów przyjęcia od Blattera 2 mln franków może potrwać miesiące albo lata. A może chodzi o coś innego? Wygrana Infantino pozwoliłaby nie tylko na przejęcie pełni władzy przez Europę (mundial i Liga Mistrzów to kury znoszące złote jaja), ale również przyspieszyłaby, można przypuszczać, odwieszenie Platiniego i jego powrót do UEFA.

Szejk Salman jest faworytem, ale musi się bardziej tłumaczyć. Przede wszystkim ze swojej roli w stłumieniu rewolty we własnym kraju w 2011, gdy wybuchła „arabska wiosna”. Wielu znanych piłkarzy znalazło się wtedy w więzieniu. W najbardziej łagodnym dla niego tłumaczeniu nie zrobił nic, aby im pomóc, co może dziwić, skoro był szefem bahrajńskiego związku piłkarskiego. Ale obrońcy praw człowieka przekonują, pokazując dokumenty, że jego rola w represjach była daleko mniej niewinna. Przed wyborami Salman przyjął inną taktykę obrony: otoczony dobrymi prawnikami, do wielu redakcji wysyłał ostrzeżenia, gdyby ktoś chciał stawiać zbyt drażliwe pytania.

Jego pomysłem jest podział FIFA na część piłkarską i biznesową, gdzie widziałby Richarda Scudamore’a, autora finansowego sukcesu Premier League.

Kto wygra? Na razie pewne jest tylko to, że w najbliższą niedzielę, dwa dni po wyborze nowego prezydenta, zostanie otwarte w Zurychu monumentalne muzeum FIFA. Urządzone za, bagatela, 128 mln euro. Organizacja, której rezerwy finansowe są szacowane na półtora miliarda euro może sobie w końcu na to pozwolić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski