MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Integracja czy dezintegracja?

Redakcja
Klasy integracyjne są wpisane w powszechną edukację już od kilku lat. Powstały na bazie pięknej idei o włączaniu osób niepełnosprawnych we wszystkie obszary życia społecznego. Miały uwrażliwić ludzi na wzajemną pomoc i kształtować umiejętności jej okazywania. Klasy integracyjne to jednak przede wszystkim obszar edukacji, a nie tylko różnorodnych działań integracyjnych. Obserwacje z klas, w których znajdują się dzieci o różnych niepełnosprawnościach i zróżnicowanym poziomie intelektualnym, pokazują że bardzo trudno jest je uczyć razem. Nauczanie nie jest bowiem tożsame z integrowaniem. Zaś nauczanie osób o różnych możliwościach intelektualnych wymaga metod dostosowanych właśnie do tych możliwości.

SZKOŁA, JAKA JEST, KAżdy WIDZI

Klasa integracyjna w gimnazjum. Grupa dwudziestopięcioosobowa, w której do dzieci objętych kształceniem specjalnym należy dwóch uczniów upośledzonych, dwóch z zaburzeniem zachowania i jeden niedosłyszący. Wszyscy uczniowie w przedziale wiekowym zwanym okresem dorastania, a więc pełni napięć, niepokojów i burzy hormonalnej.
W klasie integracyjnej, zgodnie z przepisami, pracuje dwóch nauczycieli. Jeden prowadzi lekcję, a drugi wspomaga proces edukacyjny tych uczniów, którzy tego potrzebują. Oto więc "wspomagający" szepcze do ucha upośledzonemu uczniowi, co powinien wykonać i podsuwa mu inne ćwiczenie niż to, które jest na tablicy. Bo na tablicy nauczyciel zapisuje działania dla pozostałych uczniów. Wspomagający nauczyciel wyjaśnia więc, zgodnie z możliwościami rozumienia ucznia, któremu ma pomagać i chyba w ten sposób bardziej mu przeszkadza niż pomaga, bo na tablicy jest napisane coś innego. Dziecko upośledzone, które ma mieć odpowiednią dla siebie metodę nauczania, jest skazane na dodatkową trudność. Musi - uczestnicząc w lekcji - czekać na inną instrukcję i z chaosu informacji wybrać to, co potrafi zrozumieć. Nagle dwaj pozostali uczniowie z zaburzeniami zachowania właśnie coś sobie wyrywają i trzeba ich ujarzmić, żeby tok lekcji nie był zbyt zaburzony. Na szczęście uczeń niedosłyszący jest spokojny i nikt nie wnika, czy rozumie polecenia.
Tak właśnie wyglądała jedna z lekcji w klasie integracyjnej. Poza uczeniem się, każdy z uczniów zakwalifikowanych do szkolnictwa specjalnego, ma uczestniczyć w tygodniu w godzinach rewalidacyjnych, realizowanych wyłącznie przez specjalistę od określonej dysfunkcji.
Ten obraz klasy integracyjnej jest daleki od założeń teoretycznych i tak zwanej idei integracji. Jednak nie jest wcale odosobniony. Wiele klas integracyjnych właśnie tak wygląda; grupują dzieci o wszystkich możliwych dysfunkcjach i zaburzeniach, które ma wspomóc jeden heroiczny nauczyciel wspomagający, w dodatku często przygotowany do pracy z osobami z jednym rodzajem niepełnosprawności.
A oto obraz klasy integracyjnej z niższego poziomu edukacyjnego. Klasa IV - dwadzieścioro dzieci i dwoje z zespołem ADHD, jedno z zespołem Downa i jedno niepełnosprawne ruchowo. Rola nauczyciela wspomagającego, który jest oligofrenopedagogiem: wesprzeć wszystkich z trzonu klasy integracyjnej, pomóc w uczeniu się każdego z dzieci, które jest zakwalifikowane do kształcenia specjalnego - bez względu na rodzaj niepełnosprawności.
Jak to jest możliwe, nie wiem. Kwalifikacja do kształcenia specjalnego wskazuje na określony rodzaj niepełnosprawności i wymaga profesjonalnej pomocy. Jak można uczyć dziecko niedosłyszące, mając przygotowanie do pracy z upośledzonymi? Jaką ma wartość kształcenie specjalne przy braku specjalisty, nieznajomości metod postępowania, wobec dzieci o różnorodnych niepełnosprawnościach, zgrupowanych w jednej klasie i przy równoczesnym nauczaniu osób zdrowych? Czy w tych warunkach można mówić o integracji?
Integracja na płaszczyźnie zabawy i kontaktów towarzyskich jest naturalna i dzieci, które nie mają zahamowań, wzajemnie jej doświadczają. Tam jednak, gdzie zaczyna się edukacja - i to specjalna - wymagania są poważne, a ich niespełnienie prowadzi raczej do narastania problemów, niż do rozwoju.
Na nieprawidłowości w realizacji działań integracyjnych pierwsze reagują dzieci. Te z zespołem Downa, o sercach na dłoni, uśmiechniętych buziach, najuczciwszym stosunku do świata, na kolejnych etapach kształcenia w klasie integracyjnej gasną w oczach. Pojawiają się reakcje buntownicze, kłamstwa, dzieci nie chcą chodzić do szkoły, a przede wszystkim obniża się ich potencjał intelektualny.
Edukacja dziecka niedosłyszącego, czy niedowidzącego, które nie pracuje ze specjalistą, może skutkować pogorszeniem funkcjonowania intelektualnego. Edukacja tych dzieci to nie tylko podanie dodatkowego wyjaśnienia, czy tolerancja w ocenie. Szkolnictwo specjalne wypracowało skuteczne metody pracy właśnie w odniesieniu do osób, które tego specjalnego oddziaływania edukacyjnego potrzebują. Tajemnicze słowa: oligofrenopedagog, tyflopedagog, surdopedagog - oznaczają nauczycieli specjalistów, których obecność jest niezbędna wtedy, gdy w klasie uczy się dziecko upośledzone, niedowidzące, niedosłyszące.
Obecność dzieci niepełnosprawnych w szkołach masowych staje się coraz bardziej powszechna. Ale obecność to nie to samo, co edukacja. Pomoc okazywana dziecku niepełnosprawnemu uczy wrażliwości, wyrabia gotowość służenia i bardzo często inspiruje do działań, które nie pojawiłyby się, gdyby nie było tego dziecka w grupie. Ale to nie wszystko, czego można oczekiwać od integracji. Oczekiwania rodziców dzieci niepełnosprawnych dotyczą skuteczności oddziaływań, czyli tego, aby dziecko czyniło postępy w nauce, aby było zadowolone i miało korzyść z pobytu w szkole. Złudne jednak jest pokładanie tych oczekiwań w edukacji w klasie integracyjnej, gdy brak jest wykwalifikowanej kadry, brak odpowiedniego sprzętu i brak znajomości specjalistycznych metod nauczania. Jednym z największych nieporozumień edukacyjnych jest usiłowanie nauczania dzieci upośledzonych razem z niedowidzącymi, niedosłyszącymi, dziećmi z zaburzeniami zachowania i innymi niepełnosprawnościami. Kolejny problem to podstawa programowa, która jest taka sama dla osób upośledzonych i tych z normą intelektualną, przy jednoczesnym zagwarantowaniu różnych arkuszy w sytuacjach egzaminacyjnych. Uczą się na tej samej podstawie, ale nie zdają tego samego. Dobrze, że chociaż na egzaminie uwzględnia się ich niepełnosprawność.
Jak radzą sobie w tych klasach nauczyciele? Robią co mogą, co im podpowiada intuicja, doświadczenie lub po prostu okazują życzliwość. Jest to raczej proces adopcji, niż integracji. Wielu z nich na nowo odkrywa, że doświadczenie dydaktyczne nigdy się nie kończy i obmyśla skuteczne metody pracy z dziećmi. Ale to za mało, gdy brak niezbędnego specjalistycznego przygotowania.
Zadziwiające, że największe przejawy integracji wykazują w tych klasach właśnie nauczyciele. Dostosowują się do chaosu i do braku pomocy dydaktycznych. Dostosowują się i nie chcą o tym mówić, jakim kosztem się to odbywa. Robią, co możliwe w tych warunkach i ten aspekt jest najistotniejszy.
Piękna idea integracji miała ujawnić człowieczeństwo najwyższych lotów. Piękna idea - wkomponowana w realia polskiej szkoły - jest, niestety, realizowana w sposób dalece odbiegający od jej szlachetnych podstaw, często nieprofesjonalnie. WANDA PAPUGOWA
Autorka jest psychologiem, pracuje m.in. jako edukator, prowadząc warsztaty dla nauczycieli.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski