Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jacek Kozioł objechał Polskę na rowerze w ciągu niespełna 10 dni

Aleksander Gąciarz
Aleksander Gąciarz
Ze statuetką otrzymaną za ukończenie maratonu
Ze statuetką otrzymaną za ukończenie maratonu Fot. Aleksander Gąciarz
Pokonał 3142 kilometry, będąc zdanym wyłącznie na własne siły.

Rowerowy Maraton Dookoła Polski to jedna z najbardziej ekstremalnych imprez tego typu w Europie. Rozgrywany raz na cztery lata prowadzi drogami wytyczonymi jak najbliżej granicy państwowej. Z reguły asfaltowymi, ale zdarzają się odcinki wyłożone brukiem, a nawet szutrowe. Aby otrzymać certyfikat ukończenia, należy całą trasę pokonać w czasie nie dłuższym niż 240 godzin.

Miechowianin w hardkorowej kategorii

W tegorocznej edycji wystartowało 63 śmiałków podzielonych na trzy kategorie. Ci z grupy „sport” mieli do dyspozycji samochody (mogli w nich spać), masażystów, obsługę techniczną, czasami po kilka rowerów. Grupa „extreme” to cykliści, którym mogli na trasie pomagać członkowie rodzin czy znajomi: przewozili ekwipunek, rezerwowali miejsca noclegowe itp.

I wreszcie kategoria „total extreme”, czyli osoby, które podczas całego maratonu mogły liczyć wyłącznie na własne siły. Wśród nich był Jacek Kozioł. Wiózł ze sobą trzy pary spodenek, dwie koszulki, ciepłą bluzę, kurtkę przeciwdeszczową, zimowe rękawiczki oraz przybory do mycia i konserwacji rowerowego łańcucha. - Wyjechaliśmy 19 sierpnia w południe spod latarni na przylądku Rozewie i pojechaliśmy na wschód - wspomina.

Zaczynał na „jubilacie” od siostry

Rozmawiamy w domu w Zagórzycach Dworskich koło Michałowic, gdzie osiedlił się wraz rodziną. Jest jednak rodowitym miechowianinem. Mieszkał tu aż do ukończenia szkoły średniej. Wyjechał podczas studiów, ale w Miechowie nadal ma rodzinę, wielu znajomych. I Miechowską Sekcję Rowerową, której członkiem jest od początku.

Pierwsze poważniejsze rowerowe dystanse pokonywał na „jubilacie” siostry. W czasach szkolnych jeździł po 120 km dziennie na trasach Miechów - Kraków czy Kraków - Olkusz. Lubił też wyskoczyć na ryby pod Wolbrom. - Ponieważ mieszkaliśmy w bloku, dlatego jeździłem głównie podczas wakacji, spędzanych u dziadków w Wymysłowie - opowiada.

Jak wiele osób do młodzieńczej pasji powrócił, gdy poukładał życie rodzinne i zawodowe (obecnie z żoną Grażyną prowadzi firmę Graapt, zajmującą się produkcją wyrobów papierowych), a o upływających latach zaczęła przypominać waga. Najpierw, w 2003 roku, kupił rowerek stacjonarny i pedałował po 1-1,5 godziny dziennie. Potem postanowił spróbować sił na szosie.

- Na początku było bardzo ciężko. Mieszkaliśmy wtedy w Przybysławicach koło Zielonek. Przejechałem 5 kilometrów w stronę Skały. Było pod górkę i wróciłem ledwie żywy. Serce tak mi waliło, że pomyślałem: pora umierać. Ale nie poddałem się - mówi.

Specjalista od długich dystansów

Zaczął trenować i startować w wyścigach mtb. Przełomem był jednak udział w maratonie dookoła Zalewu Szczecińskiego. Trzeba było przejechać trzy pętle po 278 km. Trasa, choć płaska, dała się we znaki ze względu na długość, silny wiatr i duże różnice temperatur.

Od tamtej pory zaczął się specjalizować w rajdach długodystansowych. Ma na koncie udział w maratonie dookoła Włoch Giro Ciclistico delle Republiche Marinare (2250 km, limit czasu 180 godzin), który jak dotąd ukończyło tylko trzech Polaków. Startował w maratonie Paryż - Brest - Paryż (1275 km z limitem 80 godzin), do którego - po eliminacjach - dopuszczono 8 tys. osób z całego świata. Zaliczył maraton Londyn - Edynburg - Londyn o długości 1400 km i I Wyszehradzki Rajd Budapeszt - Kraków (533km). Uczestniczył w dziewięciu z dziesięciu przeprowadzonych maratonach Świnoujście - Ustrzyki Dolne, na którym posiada nawet nieoficjalny rekord trasy. Dystans 1008 km pokonał w 35 godzin i 19 minut. Ostatnio, jako że był rok 2016, uczestnicy pokonywali ten dystans tam i z powrotem (co dawało 2016 km). Oczywiście Jacek Kozioł był w tej grupie.

Przeszkodził poważny wypadek

Start w Maratonie Dookoła Polski planował już cztery lata temu. Wtedy jednak zdarzył się wypadek. - Wracałem rowerem z Wrocławia. W Zabrzu kobieta potrąciła mnie samochodem - wspomina. W wyniku odniesionych obrażeń do dzisiaj zmaga się z problemami neurologicznymi. Początkowo nie było wiadomo, czy będzie w stanie chodzić. - To był strasznie ciężki okres. Były dni, że prawie się nie ruszał. Przyjeżdżał ze szpitala i tylko leżał - opowiada Grażyna Kozioł.

Do tej pory nie odzyskał pełnej kontroli nad ciałem. Raz na trzy miesiące musi meldować się w Klinice na ul. Botanicznej w Krakowie, gdzie przez 5-6 dni bierze kroplówki. A mimo to zdołał wrócić do swojej pasji. - Lekarze mi mówią, że z takimi wynikami to powinienem być kaleką. Ale jednocześnie zachęcają do uprawiania sportu. Jak tylko przyjeżdżam, pytają, czy trenuję - mówi.

Na pytanie o treningi odpowiada oczywiście twierdząco. Bez nich nie byłby w stanie objechać Polski w wieku 51 lat i po ciężkim wypadku. - Po starcie na Rozewiu jechałem bez przerwy 48 godzin. Pilnowałem się, żeby nie dłużej, bo to mogło grozić utratą kontroli nad organizmem - mówi. Zdarzyło mu się to już we Włoszech. - Jechałem bez przerwy przez 62 godziny, potem miałem 10 godzin przerwy i znowu 63 godziny ciągłej jazdy. Efekt był taki, że obudziłem się na tarasie jakiegoś domu, na leżaku, przekonany, że jestem u siebie. O czwartej rano Włoszka, właścicielka domu, wyszła na papierosa i zaczęła na mnie krzyczeć. Nie znam włoskiego, a wydawało mi się, że ją rozumiem i rozmawiam z nią - wspomina.

Dwa barszcze zostawili myśliwi

Nauczony doświadczeniem postanowił nie szarżować. Pierwszy posiłek zjadł już po przejechaniu... 580 kilometrów. Wcześniej żywił się tylko zabranymi batonami energetycznymi i pił wodę. Pedałując wzdłuż ściany wschodniej o posiłek wcale nie było łatwo. Sklepów mało, a gdy już się jakiś trafił, to zdarzało się, że chleb sprzedawano tylko osobom, które... wcześniej się na niego zapisały.

W sumie przez 10 dni zjadł dwa talerze barszczu, które zostały w przydrożnej restauracji po... pikniku dla myśliwych. Następnie na Podhalu oscypki i bundz, popijając żętycą. Wreszcie, już po stronie zachodniej, dwie zapiekanki na stacji benzynowej. - Poza tym tylko suchy prowiant, czyli drożdżówki i banany kupowane w Biedronkach oraz kawa - mówi i zdradza, że najlepsze są banany przejrzałe. I to wcale nie dlatego, że przecenione. - Im ciemniejsze, tym lepiej przyswajane.

Piekło zaczęło się od Przemyśla

Jako uczestnik kategorii „total extreme” sam musiał też zadbać o noclegi. Niektórzy maratończycy wieźli ze sobą sprzęt do spania w postaci karimaty, śpiwora i kawałka brezentu. - Gdy już czuli, że nie są w stanie dalej jechać, kładli się po prostu przy drodze, z reguły na przystankach autobusowych i spali - tłumaczy. Jemu trzy razy udało się spać w łóżku. Najdłużej 10 godzin podczas pierwszego postoju. Potem m.in. trzy godziny w schronisku na Głodówce, gdzie organizatorzy wyznaczyli półmetek maratonu. Nie wszystkim udało się go osiągnąć. 12 osób wycofało się z powodu przekroczenia limitu czasu. Jacek Kozioł dojechał na czas, choć łatwo nie było. - Piekło zaczęło się od Przemyśla. Wydawało mi się, że Bieszczady znam, ale takie podjazdy jakie tam wynaleziono, naprawdę dały w kość. W Bieszczadach miałem pierwszy kryzys. Myślałem nawet, żeby się wycofać. W dodatku rozleciała mi się przednia przerzutka i musiałem się ograniczyć z 20 przełożeń do ośmiu. Tak musiałem dojechać do samego końca.

Na uszkodzonym rowerze przejechał zatem większą część trasy, w tym całą Polskę południową z Tatrami po drodze. Pod koniec zmęczenie było już tak wielkie, że osiągnięcie średniej prędkości powyżej 20 km na godzinę było zadaniem ponad siły. 28 sierpnia o godzinie 23.33 ponownie zameldował się pod latarnią na Rozewiu. - Poczułem ogromną ulgę. Pomyślałem, że cierpienie wreszcie się skończyło. Maraton to nie jest przygoda dla ludzi wygodnych - wspomina.

Jechał 227 godzin i 23 minuty. Dało mu to 22. miejsce w kategorii open i 13 w kategorii „total extreme”. Maraton w limicie czasu ukończyło 38 zawodników.

A teraz chce pobić rekord trasy...

Gdy odpoczął, zaczął planować kolejne wyprawy i stawiać sobie kolejne cele. Jednym z nich ma być próba pobicia rekordu trasy ze Świnoujścia do Ustrzyk. Ma ją podjąć wraz z czterema innymi śmiałkami w przyszłym roku. - Bliscy i znajomi czasem mi się dziwią, że po takim wypadku pozwalam mężowi na udział w takich trudnych wyścigach i jeszcze go do tego zachęcam. Ale ja widzę, że to jest mu bardzo potrzebne. Dzięki temu utrzymuje sprawność - zdradza Grażyna Kozioł.

WIDEO: Magnes. Kultura Gazura - odcinek 20

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski