- Trzy lata temu rozstałaś się z zespołem Oszibarack. Dlaczego do tego doszło?
- Dzisiaj przypomina mi to sen, przyjemnie smutny. Nie chcę się oglądać za siebie. Zawsze mi się marzyło, żeby mieć przy sobie podróżną torbę, w którą szybko można się spakować i iść dalej, nie żałując tego, co się za sobą zostawia... Z sentymentem jednak wspominam współpracę z chłopakami. Nasza pierwsza płyta, która moim zdaniem była najlepsza, na zawsze pozostanie w moim sercu.
- Od razu miałaś pomysł na to, co dalej robić?
- Nie. Początkowo byłam bardzo smutna i odbijałam się od wszystkiego. Mocno przeżyłam nasze rozstanie, bo bycie w zespole to trochę jak z bycie w związku. Na szczęście wszystko zbiegło się z moją przeprowadzką na łódkę. Mam bowiem teraz domek mieszkalny na wodzie we Wrocławiu. A wiadomo - na rzece powietrze jest świeże, więc rany się szybciej goją. Wyciszyłam się, odpowiedziałam sobie na kilka pytań i postanowiłam iść dalej do przodu.
- To wtedy powstał projekt Girl & Nervous Guy?
- Muzyka na tę płytę zaczęła rodzić się już dekadę temu. Marcina poznałam podczas jednego z koncertów Husky. Nazwa narodziła się jednak dopiero tuż przed wydaniem albumu. Od początku wiedzieliśmy, że kiedyś nagramy razem płytę – i w końcu się to wreszcie stało.
- Na płycie gra jednak z Wami Łukasz Klaus z Cool Kids Of Death.
- To było nieuniknione. W końcu perkusja to „serce zespołu” Marcin pracował już wcześniej z Łukaszem i lubi z nim grać. Dobrze się dogadują muzycznie. Zaprosiliśmy więc Łukasza do współpracy, a on się zgodził.
- Do tej pory kojarzyłaś się elektronicznymi projektami – Husky i Oszibarack. Dlaczego zwróciłaś się w stronę bardziej gitarowego brzmienia?
- Chociaż przez wiele lat grałam imprezy jako didżejka i śpiewałam w wymienionych przez Ciebie zespołach, słucham od zawsze bardzo różnej muzyki. Tak naprawdę przy tworzeniu dźwięków najważniejsze jest gorące serce i odrobina fantazji. Czy muzyka ta nabierze bardziej elektronicznego charakteru, czy gitarowego – nie ma już tak wielkiego znaczenia. Najważniejsze, żeby były to dobre piosenki. Ktoś powiedział o naszej płycie, że to „nowoczesny rock’n’roll”. I zgodzę się z tym – bo czujemy się tak, jakbyśmy wlali nowe wino do starych bukłaków. (śmiech) Cały czas szukamy – bo chcemy, żeby nasza muzyka miała i ostry smak, i ognisty charakter, i fajne melodie.
- Całość płyty ma jednak mocno rozmarzony charakter. Co Was tak pociągnęło w stronę psychodelii?
- Pewnie przez to, że Marcin dużo słucha takiej muzyki, od Animal Collective po Tame Impala. Ja zadbałam o to, żeby było zadziornie i romantycznie, a Marcin dodał do tego odrobinę psychodelii i wyszła z tego ta dziwna płyta.
- Każde z Was ma mocną indywidualność. Nie macie problemów z porozumieniem?
- Ścieramy się cały czas. Ja jestem raczej spokojna, ale też bywam uparta, a Marcin jest wybuchowy. To stanowi niezłą miksturę. Na szczęście jest Łukasz, który często łagodzi nasze spięcia.
- Do tej muzyki zgrabnie pasują twoje teksty, podkreślające wartość ciągłych zmian w życiu człowieka, choćby poprzez podróże.
- (śmiech) Ktoś kiedyś powiedział: „Każdy samotny żeglarz prędzej czy później zaczyna filozofować”. Tak jest i ze mną. Teksty powstawały przez ostatnich kilka lat. To były też chwile po rozstaniu z Oszibarackiem, kiedy wydawało mi się, że moja przyszłość zieje pustką. Byłam wtedy dziewczyną o duszy pełnej mrocznych konfliktów. Dlatego niektóre piosenki są smutne. Ale rozjaśnia je motyw podróży. Pojawił się on zresztą już na etapie mojej ostatniej płyty z Oszibarackiem. Bo jestem włóczykijem, który nie może usiedzieć w jednym miejscu.
- Nie znalazłaś jeszcze swojego miejsca na ziemi?
- Dzięki temu, że mieszkam na barce, zawsze mogę odpalić silnik i wyruszyć prosto przed siebie. I mam taki plan – muszę tylko nabrać trochę doświadczenia. Bo jak to mówią – „Na wodzie i na wysokości nie ma żartów”. To tak jak z autem. Samochodem podróżuję już od siedemnastego roku życia, więc czuję się za kierownicą swobodnie. Na barce jestem dopiero cztery lata i na razie pływam na niej razem z tatą-marynarzem. Marzy mi się jednak podróż w stronę Szczecina, przez Hamburg, potem na południe Francji. Śluza za śluzą. Co prawda zrobiłam patent sternika – ale jeszcze za mało.
- Jeden z fanów na Waszym Facebooku napisał: „Szkoda, że piosenki nie są po polsku”. Nie chcieliście się otworzyć na szerszą publiczność?
- Ja nigdy nie kalkuluję. Wiadomo, że polskie piosenki mają w Polsce większe wzięcie. Ale w tym wypadku czułam, że te teksty muszą być po angielsku. I faktycznie dobrze mi się je śpiewa. Młode pokolenie świetnie jednak u nas mówi po angielsku. Myślę więc, że to już nie jest jakaś poważna bariera. Kiedyś śpiewałam z Husky po polsku i nawet lepiej mi się pisało w tym języku. Ale angielski jest zdecydowanie bardziej muzyczny. Dlatego w Oszibaracku zrezygnowałam z polskiego. No i chyba się przyzwyczaiłam.
- „Pierwsza dama polskiej muzyki alternatywnej wróciła” – przeczytałem na Waszym Facebooku. Czujesz wsparcie fanów?
- Po rozstaniu z Oszibarackiem faktycznie zrobiło się wszystkim smutno. Dużo trudniej się ludziom pogodzić z odejściem wokalisty niż choćby gitarzysty. Teraz jednak zaczynam wychodzić do ludzi z nowym zespołem. Pierwsze koncerty wypadły bardzo dobrze. Naszą trójkę na scenie wspomaga realizator dźwięku, Szczepan Garstka. To bardzo ważna osoba – bo zna materiał i dba o brzmienie. Może przydałaby się jeszcze jedna osoba, żeby obsługiwałaby elektronikę, bo wtedy Marcin mógłby swobodnie grać na basie i śpiewać chórki.
- Zawsze nagrywałaś dla niezależnych wytwórni – a teraz Wasz debiut wydaje wielki koncern. Jest lepiej czy gorzej?
- Z bólem serca, bo chętnie wspieram małe wytwórnie, muszę przyznać, że jest zdecydowanie lepiej. Przede wszystkim w kwestii promocji – ponieważ to cały sztab ludzi, który nas wspiera. Mamy też większy komfort pracy. I nikt nas do niczego nie przymusza.
- Jesteście gotowi iść na jakieś kompromisy, aby szerzej zaistnieć?
- Chcemy wychodzić z naszą muzyką do wszystkich. Ale nie będziemy się wszędzie wciskać na siłę. W naszej telewizji nie ma programu na poziomie, w którym można by zagrać na żywo swoją piosenkę. Na festiwalu w Opolu czy w Sopocie też nie zagramy, bo to nie miałoby sensu. Nie jesteśmy dla tamtej publiczności.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?