Uruchamiamy wyobraźnię: Piłsudski nie choruje, zostaje szefem Rady Europejskiej. Na taki wstęp jedna z dziennikarek oburzyła się i trzeba było odpowiadać na pytanie, czy uważam, że mamy więzienie w Berezie Kartuskiej. Gdyby miała ciut więcej refleksu, powinna podpytać, czy Tuska można uznać za dziedzica Piłsudskiego.
Otóż po kolei: Piłsudski byłby bardziej jak Merkel i raczej by nie zostawiał stolicy dla Brukseli. Ani wybory samorządowe, chociaż z poważnymi naruszeniami, nie były jak brzeskie, ani PEK, chociaż lekarka jak Felicjan Sławoj Składkowski –propagator higieny – niekoniecznie być nim musi w naszej opowieści. Nich sobie więc czytelnik sam popodstawia, kto jest Rydzem-Śmigłym i konkuruje z Mościckim, co się dzieje z Beckiem, itd.
Kluczem do porównania jest atmosfera – dla felietonu aż zanadto. Gdy zabrakło Marszałka, obóz sanacyjny podzielił się na grupy. Z czasem spory między nimi zajmowały tyle uwagi Polaków, jakby oprócz sanacji niczego już ważnego w polityce nie było. Ówczesna władza poza sobą niczego nie potrzebowała. I Zyndram Kościałkowski i Sławoj Składkowski – kolejni premierzy – w istocie żyli przeszłością i drobnymi codziennymi sprawami, trudno powiedzieć, czy gdyby nie Eugeniusz Kwiatkowski ktoś w ogóle myślałby o tym, co ma nastąpić w Polsce.
Głowy ich były w czasach, gdy tworzyła się legenda Legionów i trwała walka o granice, spory dotyczyły bronienia idei zamachu majowego, myśli oderwać od Marszałka nie mogli. U niektórych pojawiły się ciągoty na prawo – sanacja zaczęła obudowywać się tworami coraz bardziej przypominającymi endecję, traciła swój liberalny rys.
Wszyscy ci panowie na swój sposób byli mili, ktoś wolał – jak to w polityce – Składkowskiego, inny wyznaczonego na następcę przez Marszałka Walerego Sławka. Co ich łączyło? Niezdolność do reform, decydowanie o wszystkim w kręgu towarzyskim, brak inwencji, by odpowiedzieć na nowe wyzwania polityki ZSRR czy radykalizację w polityce niemieckiej.
Wszystko, na co ich było stać, to teatralny militaryzm. Łączyło ich jeszcze jedno: przekonanie, a w zasadzie pewność, że endecja, żeby nie wiem co, nie da im rady odebrać władzy i tak czy siak przetrwają nie sto dni, ale tysiąc. Bo chociaż wizji wielkich nie mieli, o ambicjach pozapominali, absorbowali dziennikarzy swoimi wewnętrznymi kłótniami, to rządzić planowali jeszcze i 10 tysięcy dni. A teraz wyobraźmy sobie, że wojna jednak nie wybuchła, Sowieci nie wkroczyli i mamy rok 1950, a premierem wciąż jest Sławoj Składkowski. Niemożliwe?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?