Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janerka nadwrażliwiec

Redakcja
Lech i Bożena Janerkowie – Fot. Sony BMG
Lech i Bożena Janerkowie – Fot. Sony BMG
Niewiele zostało płyt po polskiej nowej fali lat osiemdziesiątych. Działające wówczas zespoły miały utrudniony dostęp do studiów nagraniowych.

Lech i Bożena Janerkowie – Fot. Sony BMG

Cenzura obawiała się ich „dziwnej” muzyki i ostro krytykujących rzeczywistość tekstów. Niektórym się jednak udało – i powstały dzieła wybitne. Należy do nich Lech Janerka, którego płyta nagrana z zespołem Klaus Mitffoch i solowy album „Historie podwodne” należą do najważniejszych wydawnictw w historii polskiego rocka. Piosenek pochodzących z obu krążków można będzie posłuchać wieczorem w sobotę 2 kwietnia w krakowskim klubie Żaczek.

Nie wszyscy wiedzą, ale zaczynał od... piosenki poetyckiej. Zafascynowany Beatlesami pisał utwory na gitarę akustyczną i wykonywał je wspólnie z żoną grającą na skrzypcach na różnych przeglądach i festiwalach studenckich. Przełom nastąpił dopiero pod koniec lat 70., kiedy usłyszał pierwsze punkowe płyty z Anglii i Ameryki. Zafascynowany ich energią i szczerością postanowił założyć własny zespół. Kiedy przyszło do wyboru nazwy, pojawił się ekscentryczny szyld – Klaus Mitffoch.

- Ponieważ byliśmy z Wrocławia, postanowiliśmy zabawić się w prowokatorów i zagrać na antyniemieckich lękach, które stale są obecne w mieście - wyjaśniał. - I oczywiście udało się: pamiętam, jak pytano czy finansują nas niemieckie ziomkostwa. Oczywiście odpowiadaliśmy twierdząco. A błąd w pisowni? To tylko wyraz mojej sympatii dla The Beatles.

Zespół dosyć szybko dorobił się własnego materiału. Janerka początkowo grał tylko na basie – wydawało mu się, że jego głos nie pasuje do szorstkiej muzyki zespołu. Nawet sam postarał się znaleźć innego wokalistę – wybór padł na wrocławskiego „Morrisona”, który jednak nie spodobał się widowni. W rezultacie Janerka musiał pójść w ślady Stinga – grać na basie i śpiewać.

- Tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego żona zarządziła wyjazd do Stanów Zjednoczonych, gdzie mieszka znaczna część naszej rodziny - wspominał. - Mieliśmy bilet na 12 grudnia 1981 r. Mój brat namówił nas jednak, abyśmy przesunęli termin wyjazdu o tydzień później. No i było po sprawie. Popadłem w całkowitą zapaść - siedziałem w domu i z nudów nagrywałem swoje stare piosenki.

Dzięki zwycięstwu w konkursie „młodych talentów”, wytwórnia Tonpress wydała grupie najpierw singiel, a potem debiutancki album. Muzykom udało się połączyć na nim punkową surowość z nowofalowym mrokiem i oryginalną melodyką.

- Uzyskaliśmy na tym albumie specyficzne brzmienie – podkreślał Janerka. - Udało nam się to, ponieważ... nie potrafiliśmy wtedy grać. Nikt z nas nie był profesjonalnym muzykiem, ale kipieliśmy od emocji. Choć materiał na album skomponowaliśmy pod koniec lat 70., to nagraliśmy go dopiero kilka lat później, kiedy nauczyliśmy się lepiej posługiwać instrumentami. Nasza muzyka była adekwatna do czasu, w którym powstała. Udało się nam uchwycić nastrój tamtych chwil - dźwięki były agresywne i brudne, a teksty opisywały sytuację człowieka, który próbuje dać sobie radę w świecie bez nadziei.
Janerka nie był już wtedy nastolatkiem – miał trzydzieści lat, pracował, miał żonę i dziecko. Dużo czytał, interesowała go nie tylko literatura piękna, ale również filozofia czy psychologia. Wszystko to znalazło głębokie odbicie w jego inteligentnych tekstach.

- Mój świat był rozbity: z jednej strony szara egzystencja zwykłego urzędasa, a z drugiej - kraina wyłaniająca się z przeczytanych lektur i przemyśleń - wyjaśniał. - Zawsze starałem się, aby moje życie nie zamieniło się w wegetację człowieka, który odsiadując osiem godzin w biurze, traci po kilku miesiącach mózg i jedyne, na co go stać, to gapienie się w telewizor z fiutem w jednej ręce a z pilotem w drugiej.

Kiedy w 1985 roku ukazał się debiutancki album Klausa Mitffocha, zespół praktycznie już nie istniał. Janerka chciał grać inną muzykę, a reszta zespołu – inną. W efekcie utalentowany wokalista i basista powołał do życia własny skład, z żoną Bożeną na wiolonczeli. Zespół szybko nagrał solowy krążek – „Historia podwodna”. Płyta została przyjęta entuzjastycznie. Podczas premiery tego materiału na festiwalu w Jarocinie, tłumnie zgromadzona publiczność wspólnie śpiewała z Janerką hymn ówczesnego pokolenia młodych kontestatorów – „Konstytucje”: „Są wesołe konstytucje/ Które mają jeden cel/ Chcą oddalać rewolucje/ Ale my to mamy gdzieś/ Dokładnie tam”.

- Pracowałem wtedy we wrocławskim urzędzie wojewódzkim – wspominał Janerka. - Wychodziłem o trzeciej po południu z pracy i szedłem na most Grunwaldzki. A tam była już ZOMO-wska barykada, nyski i działka wodne. Rzucaliśmy w nich butelkami, kamieniami i odłamkami asfaltu. A oni wtedy wjeżdżali w tłum, zapraszając nas do „tańca”. Jak wszystko dobrze poszło, wywracaliśmy ich samochody i podpalaliśmy je. Od czasu do czasu był jakiś mały sukcesik. A jak się nie powiodło, to pobierało się coś na grzbiet i wiało do domu.

Janerka nie był typem rockowego idola – nowofalowa konwencja, zawierająca w sobie duży ładunek mocno intelektualnej treści okazała się dla niego wymarzoną platformą do przekazywania własnych idei. Kolejne płyty wokalisty przynosiły coraz bardziej introwertyczną muzykę i teksty. Z czasem Janerka przestał być zrozumiały dla swych fanów.

- Po prostu byłem nadwrażliwcem – tłumaczył. - To jest choroba. Może powinienem był znieczulać się, tak jak inni, ale nie robiłem tego. Uciekałem w książki, w naukę. A ludzie naokoło poddawali się - i to bardzo wcześnie, tępieli już w podstawówce. Nie budowali sobie żadnego „sacrum” - chcieli tylko konsumować i być nieśmiertelni. Etap autyzmu mam już jednak za sobą. Rzeczywiście był taki okres, kiedy z nikim nie rozmawiałem, ba, nawet czyjś dotyk mnie parzył.
Po długiej przerwie Janerka powrócił z nowym albumem w 2002 roku. I to był strzał w dziesiątkę – „Fiu, fiu” przywróciło go publiczności, tej starszej i tej młodej, zbierając entuzjastyczne recenzje w mediach. Płyta w udany sposób flirtowała z nowoczesnymi, elektronicznymi brzmieniami, choć Janerka nie rezygnował z formy piosenki, w którą wpisywał swe dawne, nowofalowe doświadczenia uzupełnione filozoficznymi tekstami.

- Moje credo zawarłem w  piosence „Zero zer” z płyty „Fiu, fiu” – podkreślał. - Sensem życia jest dla mnie przekazywanie świata - w miarę niezniszczonego - następnym pokoleniom.  Nie przerażajmy się naszą niewiedzą - docieramy coraz dalej w kosmos, dobieramy się do genotypu, zbliżamy się powoli do sedna sprawy - jeśli są jakieś pytania, na które dziś nie znajdujemy odpowiedzi, wierzę że za jakiś czas je poznamy.

Następcą „Fiu, fiu” okazały się zaskakująco frywolne „Plagiaty”. Janerka oddawał na nich hołd swym ukochanym Beatlesom, sięgając po proste dźwięki w stylu lat 60. Od ukazania się płyty w 2005 roku mięło już sześć lat. W tym czasie wokalista zachorował na kręgosłup, co sprawiło, że doznał lekkiego paraliżu ręki i podczas występów nie grał na basie, tylko śpiewał. Być może te problemy sprawiły, że do dziś nie otrzymaliśmy od niego nowego albumu.

- Nie lubię swoich płyt – śmieje się. - Jeśli byłbym ich producentem, od razu zwolniłbym pojawiającego się na nich wokalistę. Muzycznie są jednak na tych albumach ciekawe momenty – odstające od wyświechtanych schematów. I to one stanowią dla mnie ciągłą inspirację. Co jakiś czas zadaję sobie bowiem pytanie: „Może jednak warto coś dalej robić?”.

Paweł Gzyl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski