Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Pilch „Żółte światło”. Rozmowy o śmierci i umieraniu. Recenzja książki

Wlodzimierz Jurasz
Wlodzimierz Jurasz
Fot. Archiwum
Powieści Pilcha z biegiem lat w coraz mniejszym stopniu dotyczą świata zewnętrznego, stając się przede wszystkim obrachunkiem starzejącego się pisarza z jego własnym życiem

WIDEO: Krótki wywiad

Namiętni czytelnicy współczesnej prozy zachodniej, nawet banalnych kryminałów, zauważyli zapewne interesującą(?) prawidłowość. W każdej bez mała powieści, najczęściej bez żadnego fabularnego uzasadnienia, musi pojawić się reprezentant tzw. środowisk LGBTQQ - jako główny bohater, jego przyjaciel, albo wręcz nawet jako anonimowy dostawca pizzy, obojętne. Pojawić się jednak musi, i to przedstawiany w niezwykle pozytywnym, wręcz afirmatywnym świetle…

Podobny mechanizm można dostrzec w ostatnich powieściach Jerzego Pilcha, jednego z najpopularniejszych współczesnych prozaików polskich. Choć tu realia są nieco inne. Pilch, o czymkolwiek by nie pisał (najczęściej bez żadnego związku z głównym tokiem wywodów) nie może powstrzymać się przed wtrąceniem aluzji do (jakże mu obmierzłych) rządów PiS. Tak było w wydanej w roku 2018 powieści „Żywego ducha”, tak jest i w najnowszej, „Żółtym świetle”: „Obraz Polski sparszywiałej do szczętu w latach ostatnich parszywieje nadal i szczerze mówiąc, nie widać temu parszywieniu końca”. Aż chciałoby się zaapelować: a napiszże chłopie w końcu porządną, wielką, realistyczną powieść obnażającą całe zło polskiej prawicy – zamiast babrać się w miazmatach własnej osobowości. Bo powieści Pilcha z biegiem lat, z biegiem dni, w coraz mniejszym stopniu dotyczą świata zewnętrznego, stając się przede wszystkim obrachunkiem starzejącego się pisarza z jego własnym życiem oraz dziejami najbliższej rodziny.

To oczywiście tylko konstatacja, a nie zarzut – w końcu wedle jednej z literaturoznawczych teorii każdy pisarz (może poza autorami literatury popularnej) pisze przede wszystkim o sobie. Taka też, powiedzmy – autotematyczna – jest najnowsza powieść Jerzego Pilcha. Pisarz opowiada o prześladujących go myślach (i wizjach) samobójczych, niczym Leopold Tyrmand w „Dzienniku 1954” zdradza kulisy swego romansu (i małżeństwa) z młodszą o 40 lat dziewczyną (choć nie mam pewności, czy to wątek do końca autentyczny, a pytać samego autor nie miałem śmiałości). Wreszcie zdradza rodzinne tajemnice, snując za pośrednictwem pierwszoosobowego narratora opowieści o ojcu z Wehrmachtu, niedwuznacznie dając takąż formą do zrozumienia, że i to są tzw. fakty autentyczne.

Ale nad wszystkimi tymi opowieściami, wręcz anegdotami, rozciąga się widoczna i w powieści poprzedniej atmosfera odchodzenia, głównego powodu prowadzenia wspomnianego rozrachunku z przeszłością. „Ariel stoi godzinami przy drzwiach i patrzy na dobrze przez judasza widoczne żółte światło. Stara winda, kolebiąc się, jedzie w górę”.

Żółte światło, czyli ostrzeżenie. Za chwilę zapali się czerwone. Na mnie, niemal rówieśniku autora, taki obraz nie może nie wywrzeć wrażenia.

Jerzy Pilch „Żółte światło”, Wielka Litera 2019, 157 str.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski