MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jeśli chcesz komuś pomóc, musisz wejść z nim w relację przyjacielską

Maria Mazurek
Maria Mazurek
Piotrek Żyłka (na dole) i Błażej Strzelczyk (u góry)
Piotrek Żyłka (na dole) i Błażej Strzelczyk (u góry) Anna Kaczmarz
Rozmowa. - Ostatnio bezdomna koleżanka zafarbowała włosy. Powiedziałem „wow, wyglądasz zarąbiście” - o innym pomaganiu bezdomnym - a w zasadzie byciu z nimi - opowiadają Piotrek Żyłka i Błażej Strzelczyk, krakowscy dziennikarze i twórcy „Zupy na Plantach”.

- Mówicie o nich: nasi bezdomni przyjaciele.

- Piotrek: A jak mamy mówić o ludziach, z którymi regularnie spędzamy czas, gramy w piłkę, jemy, którzy dzielą się z nami swoimi dramatami? Którzy zapraszają nas do swoich domów, nawet jak ich „domem” jest klatka schodowa? To jest relacja wręcz intymna.

- Błażej: Jakieś 30 proc. osób w kryzysie bezdomności to kobiety. Wiele organizacji charytatywnych zakłada, że pomoc polega na wręczeniu potrzebującemu pakietu socjalnego. Ale gdy się jest w relacji „urzędnik-petent”, czasem znika nam z perspektywy rzeczywista potrzeba. Zdarza się, że załatwiamy dla kobiet żyjących na ulicy podpaski, prowadzimy zbiórki kalesonów, majtek. Żeby wiedzieć, że komuś brakuje podpasek albo kalesonów, musisz wejść z nim w relację przyjacielską. „Zupa na Plantach” to nie jest akcja charytatywna.

Gotujemy zupę dla wykluczonych, ale jemy ją razem, siadając - metaforycznie - do wspólnego stołu. Nie „dajemy zupy” tym, którzy na to zasłużyli, to byłaby nagroda. Staje przed nami drugi człowiek i trzeba wejść z nim w relację. Nieważne, skąd przyszedł i jak wygląda. To się chyba nazywa miłosierdzie. A w miłosierdziu nie ma żadnych reguł sprawiedliwości. Dopiero później, po wejściu w relacje, trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego ktoś żyje na ulicy i ewentualnie wspólnie zastanowić się, co można z tym zrobić.

- Przykład?

- Piotrek: Zbyszek. Przyszedł do nas, bo chciał wyrwać się ze swojego środowiska, pobyć z „normalnymi” ludźmi. Za pierwszym razem był tak narąbany, że nie potrafił wejść po tych trzech schodkach do „Żywej Pracowni”. Według wszelkich zasad nie powinniśmy go w ogóle wpuścić, dopóki by nie wytrzeźwiał. Ale wiedzieliśmy, że jeśli zatrzaśniemy przed nim drzwi, to tego człowieka stracimy. Bo on podjął wysiłek emocjonalny, żeby tu przyjść, otworzyć się przed nami, zaufać.

- Błażej: Z kryzysu bezdomności raczej nie wychodzi się dla pieniędzy i pracy, a dla relacji. Z drugiej strony powodem tego, że ktoś żyje na ulicy, jest - trzymając się logiki - to, że nie ma domu. Więc trzeba mu ten dom dać. A czasem też trzeba dać mu pieniądze i uwolnić się od przekonania, że jak komuś coś dajemy, to pewnie to zmarnuje. To przekonanie, częste, że skoro ktoś żyje na ulicy, to jest głupi i zmarnuje naszą ciężką pracę. Czasem zdarza się, że jest wręcz odwrotnie.

- Piotrek: Wyobraź sobie, że spotyka cię w życiu jakaś megatragedia. Wszystko ci się sypie, masz załamanie nerwowe, tracisz pracę, dom, przyjaciół, zaczynasz pić i ćpać - nałogi dodatkowo ograniczają twoją wolność wyboru. I ktoś przychodzi i mówi: daję ci pracę i mieszkanie. Myślisz, że to by ci pomogło?

- Pewnie nie. Najpierw musiałabym tego chcieć.

- Piotrek: No właśnie. A to się nie wydarzy, dopóki nie będziesz czuła się dla kogoś ważna, potrzebna, to zewnętrzne rzeczy nic nie dadzą.

- Błażej: Dlatego chcemy im pokazać, że są potrzebni. Musimy stawiać sobie pytania o przyczyny bezdomności. Musimy się zastanawiać, czy ludzie nie trafiają na ulicę, bo pewne odgórne zasady życia społecznego gdzieś się zacięły. Jest plan, żeby w „Żywej Pracowni” stworzyć przestrzeń, w której osoby wykluczone będą mogły nauczyć się prostych fachów, na przykład szycia, a potem prowadzić warsztaty dla kolejnych osób. Albo szyć dla innych bezdomnych.

- Piotrek: Ostatnio byłem w Gruzji. Tam są obozy dla uchodźców z Osetii Południowej, którzy w 2008 roku uciekli przed Rosjanami. Bracia kamilianie z Polski prowadzą tam świetlicę dla dzieci. Byłem w niej na warsztatach z garncarstwa. Te dzieci uczyły mnie czegoś, o czym wcześniej nie miałem pojęcia. Role się odwróciły - to nie ja pomagałem im, a oni - mnie. Ja stałem bezradny. I super była ta bezradność. Chcemy iść w tym kierunku. Stanąć przed wykluczonym i uczyć się czegoś od niego. Bo często ci ludzie, zanim jakiś dramat zniszczył im życie, byli specjalistami. Mieli fach w ręku.

- Mówicie: trzeba pokazać im, że są wartościowi. Dlatego kupiliście swoim bezdomnym przyjaciółkom po tulipanie na Dzień Kobiet?

- Piotrek: Jeśli mamy z nimi jakąś relację i jest Dzień Kobiet, to chcemy, żeby one choć przez chwilę poczuły się tak, jak powinny czuć się przez cały czas - że są piękne. I ja po ich oczach i uśmiechach tego dnia to widziałem. Szkoda, że na razie to była jednorazowa akcja. Ale tak naprawdę nie trzeba dużo. Ostatnio jedna z naszych pań pofarbowała włosy. Dla bezdomnej kobiety duża rzecz. Powiedziałem jej: „Wow, wyglądasz zarąbiście”. I wiesz, jak ona się ucieszyła? Oni potrzebują naszej uwagi. Bo to jest właśnie przyjaźń. I to działa w dwie strony. Jeżdżę do pracy na rowerze i przejeżdżam przez ulicę Smoleńsk, gdzie jest Centrum Dzieła Ojca Pio, więc wiadomo: kręcą się tam nasze orły. I ostatnio jedna nasza bezdomna przyjaciółka (na początku mieliśmy z nią kosę, ale teraz jest megasztama) krzyczy do mnie: „Gdzie masz czapkę? Wieje. Rozchorujesz się”.

- Błażej: Z tego samego powodu my z nimi jemy, gramy na Plantach w piłkę. Podczas meczu ludzie nie dzielą się na domnych i bezdomnych, na tych, co dzisiaj się umyją i tych, którzy się nie umyją. Wszyscy jesteśmy piłkarzami. I to jest piłka - spełnienie naszych - chyba wszystkich nas - dziecięcych marzeń: bez faszyzmu kibiców, bez ustawek, rywalizacji na śmierć i życie. Dlatego mówimy, że nie chodzi tyle o pomoc tym ludziom, co o bycie z nimi.

- Ilu jest bezdomnych w Polsce?

- Błażej: Według Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej - ponad 30 tysięcy. To badanie było przeprowadzone 6 stycznia przez urzędników gminnych i trwało jedną noc. Przepraszam bardzo, ale nie da się policzyć bezdomnych w jedną noc. Jesteśmy pewni, i tę pewność podzielają ludzie zajmujący się kryzysem bezdomności, że te statystyki nie oddają rzeczywistości.

- Piotrek: To po pierwsze. A po drugie urzędnicy liczyli wyłącznie bezdomnych, a to tylko część ludzi wykluczonych. Nie mówię nawet o uchodźcach, o niepełnosprawnych, ale o ludziach żyjących w skrajnym ubóstwie, którzy często wstydzą się prosić o pomoc. Dam ci przykład: jedna z pierwszych zup na Rynku Podgórskim. Z boku stał pan, niepozorny, nie wyglądał na bezdomnego, w tym sensie, że nie był jeszcze zniszczony bezdomnością. No i okazało się, że facet rzeczywiście jeszcze nie jest bezdomnym, ale zaraz może nim być. Bo coś mu się w życiu porąbało, siedzi na nim komornik; ma wprawdzie pracę, ale dorywczą, za grosze. Nie miał na zimową kurtkę. Kurtkę i buty mogliśmy mu dać od ręki, ale zostaje pytanie: jak dotrzeć do tych ludzi, których nie ma w statystykach? Jak pomóc im, zanim będzie za późno?

- Co jest główną przyczyną bezdomności?

- Błażej: W socjologii to się chyba nazywa „warunki początkowe”. To znaczy my z Piotrkiem wyrastaliśmy w dobrych domach, gdzie nie było przemocy, alkoholu, gdzie rodzice pracowali i otaczali nas - wciąż otaczają - miłością. Więc nam trudniej będzie trafić do kolejki w MOPS-ie. Jeśli ktoś wystartował w życie z innych, trudniejszych pozycji, ryzyko kryzysu bezdomności jest większe. Z tego samego powodu wśród tych ludzi występuje przemoc. Ona jest, my ją widzimy. Gdybyśmy mieli zaklinać rzeczywistość, mówilibyśmy, że to są sami dobrzy ludzie, których, bo ja wiem, Bóg ukarał. Ale my wolimy się zastanowić, skąd ta przemoc się bierze?

- Z domów?

- Błażej: Często. Jeśli człowiek wychował się w domu, w którym przemoc uważa się za dobrą metodę rozwiązywania problemów, to trudno mu się będzie od takiego myślenia uwolnić. Druga sprawa jest taka, jak my ich traktujemy. Oni nierzadko swoją przemocą odpłacają nam to, jak traktuje ich świat. Ale wśród dotkniętych bezdomnością zdarzają się też osoby, które miały normalne życie, pracę, rodzinę, ale coś im się w życiu nagle posypało. W więzieniu półotwartym w Warszawie przebywa 30-latek, który do niedawna miał normalne życie, żonę, dwójkę dzieci. Jechał z rodziną samochodem. Nie był pijany ani pod wpływem narkotyków, po prostu stało się coś złego, nie zapanował nad kierownicą, uderzył w inne auto. Zginęła jego żona, dzieci, pasażerowie z drugiego auta. Dostał 4 lata bez zawiasów. Miał wszystko, a teraz jest w więzieniu.

- Co zainspirowało was do tego, żeby zacząć - jak to nazywacie - „być” z bezdomnymi?

- Błażej: I znów mam pieprzyć, jak wszystkim, że gniew? Że niezgoda na to, że Polacy wyrzucają 9 mln ton jedzenia rocznie? Że każda rodzina wyrzuca co roku żywność wartą 2,5 tysiąca złotych? Że nie możemy się zgodzić na to, że obok drogiej restauracji, w której wyrzuca się jedzenie, są ludzie, którzy to jedzenie muszą wygrzebywać ze śmietników? Że obok willi z basenami i grodzonych osiedli z kamerami i ochroniarzami (zarabiającymi zresztą psie pieniądze) ludzie mieszkają w śmietnikowych altankach? W pewnym momencie - po tym, jak napisaliśmy książkę z siostrą Chmielewską - poczuliśmy, że musimy coś zrobić.

- Piotrek: Mocnym bodźcem byli konkretni ludzie: siostra Chmielewska i papież Franciszek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski