Władysław A. Serczyk: ZNAD GRANICY
Pomyślałem, że mam prawo być zmęczony własną aktywnością i przysiadłem na wygodnym fotelu, by spokojnie zastanowić się, czy dzisiaj, bogatszy o nie zawsze radosne doświadczenia, poszedłbym raz jeszcze tą samą kiedyś wybraną drogą? Czy podjąłbym te same decyzje, a przede wszystkim, czy – jak przed ćwierćwieczem – pozostawiłbym wygodne mieszkanie w centrum rodzinnego Krakowa wraz z osiągniętą wysoką pozycją w karierze zawodowej, by osiąść w wynajętej drewnianej leśniczówce, w odległości dziesięciu kilometrów od najbliższego sklepu? Swój wysiłek, także fizyczny, opłaciłem paroma pobytami w szpitalu, dwoma zawałami i śmiercią najbliższych mi istot!
Gdy dzisiaj zjadę do Krakowa, gdzie czeka mocno już starsze dziecko i dojrzałe wnuczęta, gdy odwiedzam dobrze sobie znane zakątki, nie potrafię oprzeć się wzruszeniu. Łażę po mieście w obecnym "odpustowym” nieco wydaniu, myśląc sobie i upewniając się w swym przekonaniu, że krakowianinem będę zawsze. A to, że po pięćdziesiątce wyjechałem z Krakowa, to już zupełnie inna sprawa. I wtedy, i teraz jestem przekonany, że miasto, zwłaszcza jego część w obrębie Plant oraz tzw. drugiej obwodnicy, powinno stać się wzorcem dla pozostałych. Właśnie dlatego dobrze czuję się zarówno w Wiedniu, Bratysławie, jak i Belgradzie, a z trudem dostosowuję się do nowoczesnych koncepcji urbanistów i architektów. Swoim wędrówkom zawdzięczam możliwość porównania tego, co było, z tym, co jest.
Czy mam żałować wykształcenia na swoim seminarium w tworzącej się uczelni białostockiej kilkudziesięciu magistrów, których dzisiaj odnajduję w tamtejszej telewizji, w białoruskim ruchu niepodległościowym i wśród wielu już zmierzających ku habilitacji młodych uczonych? Jeden z nich jest już nawet profesorem tytularnym!
W uroku jakiego wiersza zawrzeć do dzisiaj huczący mi w uszach potężny trzask świerków i sosen pękających na mrozie. Jak wytłumaczyć posmak wielkiej przygody zakosztowany przy zwykłym rąbaniu drew, do którego trzeba było mieć aż siedem siekier, każdą do innego ich gatunku? A wyprawy przez las na zakupy i liczne spotkania z dzikami? Jak opisać łosia stojącego spokojnie, "po gospodarsku”, na ścieżce i z ciekawością przypatrującego się jadącemu "maluchowi”?
To wszystko mocno tkwi we mnie i powraca samotnymi wieczorami. Gdybym raz jeszcze miał pokierować swoim życiem, nie zmieniłbym w nim chyba niczego. Także niemal stale towarzyszących mi psich oczu, łap i pysków.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?