Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kabaret to nie miejsce dla mistrzów

Rozmawiała Anna Kopeć
Marcin Daniec: Postanowiłem kiedyś, iż nie będę żartował z Pana Boga. Żadnego!
Marcin Daniec: Postanowiłem kiedyś, iż nie będę żartował z Pana Boga. Żadnego! Fot. Wojciech Matusik
Rozmowa. Znany krakowski satyryk MARCIN DANIEC opowiada o tym, dlaczego łatwiej nam śmiać się z teściowej i szwagra niż z siebie samych, o tematach tabu i o tym, dlaczego chętniej żartujemy z piłkarzy niż sportowców uprawiających lekkoatletykę.

- Satyryk to specyficzna profesja. Bardziej zawód czy powołanie?

- Często dziennikarze współczują nam niełatwego życia związanego z ciągłymi występami, wyjazdami, życiem z dala od domu. Ja natomiast współczuję kierownikom pociągów, pilotom, lekarzom, którzy pracują na nocnych dyżurach. Każdy zawód ma swoje plusy i minusy. Żeby wykonywać go profesjonalnie, trzeba mieć jakiś rodzaj powołania. Nie ma szkół, które uczą poczucia humoru.

- Właśnie. Można w jakiś sposób wytrenować umiejętność rozśmieszania ludzi?

- To pytanie zmusza mnie do pewnej nieskromności. Będę musiał zgodzić się z panią, że faktycznie to poczucie humoru mam (śmiech). Trzeba mieć w sobie wrodzoną umiejętność zderzania ze sobą faktów zasługujących na sparodiowanie. Następnie trzeba przedstawić to widzom, którzy... doskonale wszystko wiedzą, ale trzeba to zrobić w nietuzinkowej formie. Po większości swoich puent zauważam na widowni, jak żona do męża lub odwrotnie mówi „no pewnie, że tak jest”. Natomiast jeśli chodzi o sprawy polityczne, to tu się pojawia pewien problem. Nie mam w sobie poczucia ogromnej misji posłanniczej i nie bardzo nawet wierzę, że satyryk może w jakiś sposób wpłynąć na sympatie polityczne. Nie sądzę, by po występie ludzie zmieniali swoje poglądy i partię, na którą głosowali. Natomiast uważam, że trzeba komentować na scenie poczynania „panów z góry”.

- Łatwiej się żartuje z polityki niż życia codziennego?

- Z każdej dziedziny jest trudno, jeśli chcemy być subtelni i delikatni. Ponieważ jestem dojrzałym facetem, nie „szarżuję” i opowiadając o kimś, nigdy nie używam jego nazwiska. Poza tym mówię to w taki sposób, że nawet gdyby ten ktoś był na widowni, to by się nie obraził, a może nawet by przyszedł do mojej garderoby. Takiego dystansu nabiera się z wiekiem. Unikam nachalnej parodii.

- Zatem pytanie o to, czy łatwiej żartuje się z obecnego czy poprzedniego rządu jest nietrafione.

- Moja publiczność najbardziej lubi, kiedy mówię o obyczajowych sytuacjach: on, ona, mąż, żona, Pusia, Niuniuś. Z polityki publiczność równie ochoczo się śmieje. Mam pewne szyfry, które widzowie doskonale odgadują: „piękny wujcio Alek”, „Donaldinio”, „Prezes”, „syrenka warszawska Hania”... Uważam, że artysta musi być obiektywny i sprawiedliwy. Dlatego każdemu rządowi i większości politykom wytykałem wszystkie „potknięcia”. Publiczność chętnie śmieje się też z brata, szwagra, sąsiada i księdza. Z samych siebie znacznie rzadziej...

- Mamy z tym problem?

- Problemem tego bym nie nazwał, ale każdy woli ponabijać się z kogoś innego niż z siebie. Nieskromnie powiem, że mam w sobie ogromną porcję autoironii i nigdy nie robię programu o was, tylko o nas. Wystarczy, że artysta stoi metr ponad głowami widzów. Jeśli dodać do tego jeszcze jakieś cedzenie, to już jest jakaś katastrofa.

- A istnieją dla Pana jakieś tematy tabu?

- Kiedy wydarzyła się katastrofa w Katowicach, kiedy zwały śniegu urwały sufit w budynku, gdzie odbywała się wystawa gołębi, odwołałem swój występ, bo żałoba narodowa została ogłoszona na drugi dzień. Publiczność znakomicie to odebrała. Kiedyś też, po powodzi, nazbierałem mnóstwo cennych pamiątek i zrobiliśmy licytację zamiast kabaretowego show. To były cudne chwile. Występ zaplanowany, bilety wyprzedane i moją jednoosobową decyzją koncerty były odwoływane. Nikt nie zwrócił biletu! Występy odbyły się w innych terminach. Po śmierci Jana Pawła II świadomie zrobiłem sobie dwutygodniową przerwę w występach. Pytanie było o tabu, więc muszę przyznać, że postanowiłem kiedyś, iż nigdy nie będę żartował z Pana Boga. Żadnego! Co to w ogóle za pomysł żeby ranić uczucia religijne, żeby śmiać się z obiektu kultu poszczególnych ludzi na całym świecie? Nawet jeśli wiem, że podczas mojego recitalu w Copernicus Center w Chicago nie będzie ani muzułmanina, ani Żyda, nie pozwalam sobie na żarty o ich religiach! Nie dowcipkuje się także z chorób, kalectwa i ze śmierci. Natomiast na reszcie nie zostawiam suchej nitki, ale w formie eleganckiego pastiszu.

- Wielu kabareciarzy powiedziało otwarcie, że dopóki dyrektorem Telewizji Polskiej jest Jacek Kurski, to nie zdecydują się na występ w tym medium. Pan również?

- Mam wygodną sytuację. Nie biegam z chorągiewką na znak protestu. Nikt z Telewizji Polskiej do mnie nie dzwoni i mam z tym święty spokój. Na półce mam statuetki czterech Telekamer, pięciu Meloników Charliego z Festiwalu Dobrego Humoru w Gdańsku, dwóch „Karolinek” na Festiwalu w Opolu, nagrodę Satyryka Wszech Czasów. Kiedy na 50. Festiwalu w Opolu dostałem nagrodę Ikona Festiwalu, pomyślałem przez chwilę, że już nikt do mnie nie zadzwoni...

- Tak się stało?

- Nawet za bardzo się nad tym nie zastanawiam. Od wielu lat pojawiałem się w telewizji dwa, trzy razy w roku. Liczba powtórek sprawiała wrażenie, że tego Dańca jest tak dużo. Okazuje się, że te powtórki były i są tylko... na życzenie widzów. Występuję na festiwalach: Sopot-Hit Festival i w Opolu oraz na zakończenie sezonu na Kadzielni w Kielcach. Poza tym warto wiedzieć, że od 10 lat zawsze wcześniej musiałem napisać to, co będę mówił widowni.

- Skoro jesteśmy przy dylematach moralnych, to chciałabym zapytać o ważną w Pańskim życiu piłkę nożną. Jest Pan zagorzałym kibicem, ale też satyrykiem, który nie odmawiał sobie żartów na temat polskiej reprezentacji. Czy po ostatnich występach polskich piłkarzy na mistrzostwach Europy wypada się z nich naśmiewać?

- Gdybym usłyszał to pytanie z ust mężczyzny, to od razu bym odpowiedział. Ale ponieważ pyta mnie kobieta, muszę powiedzieć, że jestem zachwycony, że to właśnie dziennikarka odkryła moją tajemnicę. Po Euro 2016 nie ma mowy o dworowaniu z polskich piłkarzy. W kabarecie nie ma miejsca dla... mistrzów. W kabarecie mówi się tylko o nieudacznikach. Kiedy wszyscy w Polsce oglądali skoki narciarskie z udziałem Adama Małysza, mogłem mówić tylko o „Kasaiach i Ahonenach”, którzy jedli same bułki, a Małysz jadł szynkę i kawiory. Dla niego też nie było miejsca w kabarecie. Jedyne na co sobie pozwalałem, to drobne uszczypliwości, że jak zakwestionowali mu narty i kombinezon, to się wykurzył, że w Willingen tak poleciał, że wylądował przy kiosku Ruchu! W kabarecie nie mówi się też o Anicie Włodarczyk, Pawle Fajdku czy Piotrze Małachowskim. Mnie tylko rozbawił ostatnio wiceprezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, który powiedział, że Polska na igrzyskach zdobędzie tyle medali, ile... przywiezie do kraju. No i miał rację.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski