Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kamień spadł mi z serca

BOCH
Adam Małysz po skoku na olimpijskie podium FOT. EPA/BONNY MAKAREWICZ
Adam Małysz po skoku na olimpijskie podium FOT. EPA/BONNY MAKAREWICZ
ROZMOWA. - Miałem w tym sezonie wspaniałą grupę szkoleniową, taką grupę można całować po nogach - powiedział w sobotę Adam Małysz

Adam Małysz po skoku na olimpijskie podium FOT. EPA/BONNY MAKAREWICZ

Jakie było pierwsze uczucie, kiedy popatrzył Pan na tablicę z wynikami?

- Radość. Wielka radość! To jest dla mnie wielki dzień. Zdobyłem medal olimpijski i cieszę się przeogromnie. Nie widać tego? Popłaczę się w wiosce. A tak naprawdę, to uroniłem już łzę, kiedy po skoku Uhrmanna zobaczyłem przy moim nazwisku jedynkę, wiedziałem, że będę miał co najmniej medal srebrny.

Rywalizacja układała się po Pana myśli?

- Na pewno pierwszy skok dał mi już dużo; byłem na trzecim miejscu, była szansa na medal. Lądowałem między dwoma czerwonymi liniami, zmierzono mi 103,5 metra. Byłem trochę zaskoczony, bo przypuszczałem, że inni skoczą dalej. Po tym skoku i trzecim miejscu na półmetku moja pewność była większa. W drugiej serii wiedziałem, że skoczyłem nieźle. Byłem nawet do ostatniego skoku liderem. Musiało by się jednak coś stać strasznego, żeby Simon nie skoczył dobrze, on jest w nieprawdopodobnym gazie. Po jego odbiciu w drugim skoku wiedziałem, że wyląduje bardzo daleko. Był w tym konkursie nie do zatrzymania. Ale mam nadzieję, że mój medal otworzy polski worek z krążkami

To były skoki na czwórkę, czwórkę z plusem, może na piątkę?

- Na drugie miejsce! Nie będę swoich skoków oceniał. Medal to medal. I trzeba się tylko cieszyć, a nie wybrzydzać, że mogło być lepiej. Hannu Lepistoe przyszedł po pierwszym skoku i był zadowolony. Powiedział, że to był dobry skok, niby warunki były równe, ale wiaterek cały czas kręcił, najczęściej od tyłu.

W Salt Lake City zaczął Pan od brązu, potem było srebro. Teraz jest w pierwszym konkursie drugie miejsce, a więc...

- Ja wiem, że wy dziennikarze czekacie na to, abym powiedział, że olimpiadę skończę złotym medalem. Te wasze dziennikarskie porównania czasem rozśmieszają człowieka. Ale jako macie do tego prawo.

Przed chwilą Robert Masteja powiedział, że cały czas wierzył w Pana medal w Whistler.

- Cieszę się, że "Mati" wierzył we mnie. Miałem w tym sezonie wspaniałą grupę szkoleniową, taką grupę można całować po nogach. Robili dla mnie wszystko, pomagali w każdym momencie, podtrzymywali na duchu. A moja forma od kilku tygodni stale szła w górę. Bardzo podbudowały mnie konkursy w Zakopanem, choć nie stałem tam na podium, ale byłem bliziutko Ammanna, czy Schlierenzauera. Wszystko robiłem pod kątem igrzysk w Vancouver. Chciałem sobie udowodnić, że mimo 32 lat potrafię jeszcze skakać, wygrywać, walczyć o najwyższe trofea. Mam nadzieję, że duża skocznia przyniesie mi szczęście. Przed igrzyskami często słyszałem, że amerykańskie i kanadyjskie media donosiły, że mam szansę na brązowy medal. Wtedy powiedziałem sobie, że stać mnie na więcej. I jest srebrny krążek.

Udałoby się zdobyć ten medal bez Hannu Lepistoe?

- Nie! To wielki człowiek i wieki trener. Cały czas wierzył we mnie, przygotowywał mnie tak, żeby forma była na olimpiadzie. Zaufałem mu bezgranicznie. Gdybym tak nie zrobił, ta współpraca nie miałaby sensu.
Lepistoe właśnie powiedział, że choć zdobył mnóstwo medali jako trener, ten jest dla niego najcenniejszy, bo zawsze pracował z całą grupą, w której było po kilku bardzo dobrych skoczków, a teraz tylko z Panem...

- Ma chyba rację. On był bardzo zawiedziony, kiedy przed dwoma laty PZN wypowiedział mu umowę. Może tamten sezon nie był zbyt udany, ale Hannu wiedział, co zrobiono źle, wiedział jak, to poprawić. To był wypadek przy pracy. Później, kiedy ćwiczyłem z kadrą, otrzymywałem rady, telefony, że będzie ciężko, że muszę coś zmienić. Trzeba było podjąć męską decyzję. Nie mam nic do Łukasza Kruczka. Doszło do współpracy z Hannu, to zasługa mojego menedżera - i to był świetny krok. Ostro pracowaliśmy całe lato, potem, kiedy w sierpniu złapałem kontuzję i przez cztery tygodnie nie trenowałem, były może chwile zwątpienia. Pracowała tylko głowa, a to nie to samo, co pracować nogami, bo dla skoczków to najważniejsze. Hannu jednak dodawał mi otuchy. Psychicznie nie straciłem tego miesiąca, choć fizycznie na pewno tak. Hannu cały czas powtarzał, że do igrzysk zdążymy.

Nie pomyślał Pan, że znowu na drodze do złota stanął ten Ammann, że może lepiej było przegrać ze Schlierenzauerem?

- Nie myślę takimi kategoriami. Jest srebro i to jest wielki dzień. A Ammann jest w tej chwili tak mocny, że nie ma go jak pokonać. Musiałoby się stać coś zaskakującego. On ma w tej chwili niesamowity automatyzm. W ubiegłym roku był ogromnie zawiedziony, że nie zdobył Pucharu Świata. I do tego sezonu przygotował się jeszcze mocniej. "Złapał" nową technikę, dostosowaną do swoich możliwości, warunków fizycznych. Okropnie ładuje do przodu na progu, ja nie mogę tak skakać. Hannu powtarza cały czas, że mam skakać swoje, a nie kopiować innych.

Zastanawia się Pan, jak udało się tak wycelować z formą na igrzyska?

- To jest pytanie do Hannu, nie do mnie. On jest wyśmienitym specjalistą. Moja zasługa jest taka, że trenowałem sumiennie. I wierzyłem w siebie. Lepistoe wie, co ma robić. Mam nadzieję, że związek nie będzie na niego zły, bo codziennie wykonuje mnóstwo telefonów. Cały czas rozmawiał, konsultował się choćby z Mattim Pullim, który wychował wielu znakomitych skoczków fińskich, w tym Mattiego Nykaenena.

Można napisać, że Adam Małysz nie odstawi nart do kąta i będzie skakał przynajmniej do mistrzostw świata w Oslo w 2011 roku?

- Nie będę się w tym momencie wypowiadał. Jeśli zdrowie pozwoli, będzie motywacja, to będę nadal skakał. Szczerze powiem - w tym momencie nie chcę kończyć kariery, bo jest fajnie.

Który z trzech olimpijskich medali dał Panu największą satysfakcję?

- Wszystkie! Nie dzielę ich na lepsze i gorsze medale. Wielokrotnie mnie pytano, który Puchar Świata zdobyć było najtrudniej. Każdy! Z roku na rok przychodzi to coraz ciężej, bo lata lecą, a młodzież ostro napiera. Ale dzisiaj mogę powiedzieć: żaden dzień treningu nie był stracony, mam medal!
W dniu kwalifikacji narzekał Pan, że się nie wyspał...

- Tak było, poszedłem wcześnie spać, wstałem już o godzinie piątej. Byłem potem jakiś przyćmiony. Więc wczoraj położyłem się do łóżka później, po godz. 23. Ale o czwartej zadzwonił Stefankowi (Huli - przyp. AS) telefon i mnie obudził. Wiecie kto to był? Biuro obsługi klienta. Nie mogłem potem usnąć. Chyba przez godzinę patrzyłem w sufit i zastanawiałem się - zasnę, czy nie zasnę. W końcu się udało i obudziłem się o szóstej, więc proszę Stefanowi wybaczyć. Ta godzina była mi bardzo potrzebna.

Tuż po konkursie pierwszy pospieszył Pan z gratulacjami do Ammanna. Co mu Pan powiedział?

- Że oddał super skok. A potem dodałem, że dzisiaj na podium będą tylko barwy biało-czerwone (śmiech).

A co powiedział tuż po konkursie na skoczni Schlierenzauer?

- Gratulował mi. Uważam, że to było spontaniczne, serdeczne. Nie raz słyszałem jego wypowiedzi, że jestem jego idolem. Dla mnie to jest wielki sportowiec i wielki człowiek. Jest bardzo młody, on ma jeszcze czas, żeby sięgać po najwyższe laury na igrzyskach.

Nie żal Panu Ahonena? Zajął najgorsze dla sportowca czwarte miejsce.

- Pewnie, że żal. Ahonen przyjechał tu z takim samym celem, co ja - walczyć o złoto. Ja jestem drugi, on czwarty. Znowu nie ma olimpijskiego medalu w konkursie indywidualnym. Ale przecież ma na swoim dorobku tyle innych sukcesów. A przed nami jeszcze konkurs na dużej skoczni i może tam mu się uda.

Nie narzeka Pan na nieustanne kontrole antydopingowe, na może czasem męczące dla Pana zainteresowanie mediów, także tych zagranicznych?

- Nie. Mówiłem do naszego doktora, że mogę długie godziny spędzać na kontroli, byle potem było tyle radości. A z wami trzeba rozmawiać.

Kibice zawsze byli z Panem. Nie brakło ich także w Whistler...

- Tak, oni wierzyli we mnie, a ja w nich, że mnie nigdy nie zawiodą. I nie zawiedli. Mówili tak: "Panie Adamie, zrobił już Pan tyle dla skoków, tylko niech Pan nie kończy kariery, proszę dalej skakać dla naszej przyjemności". Chciałem tym kibicom dać znowu radość. Żeby znowu mogli się cieszyć się z sukcesu Polaka. To jest coś wspaniałego. Tego nie da się wyrazić żadnymi słowami, opisać.

Przed Panem konkurs na dużej skoczni. Będzie lżej?

- Dzisiaj kamień spadł mi z serca. Na dużej skoczni będzie mi łatwiej skakać. Bo medal na tej olimpiadzie już zdobyłem. Na pewno będzie dużo mniejsze obciążenie. Gdyby nie było teraz medalu, to znów byłby kolejny tydzień czekania w wiosce, chodzenia, myślenia. Nie byłbym w stanie sobie miejsca znaleźć, tym bardziej że bardzo byłem zmotywowany i mówiłem otwarcie, że jadę na igrzyska po medal. Gdybym go nie zdobył, to pewnie byłoby mi ciężko się odnaleźć. Teraz będzie łatwiej.

Czy gdyby dzisiaj dano Panu srebrny medal za konkurs na dużej skoczni, wziąłby go Pan w ciemno?
- Nie! Będę walczył o coś więcej!

ANDRZEJ STANOWSKI, Vancouver

Komentuje dla nas

Jan Szturc, pierwszy trener Adama Małysza:

- Dla mnie sygnałem wzrostu formy Adama był jego występ na "mamucie" w Bad Mitterndorf - widać tam było, że trochę zmienił pozycję dojazdową. To jeszcze nie była forma pozwalająca nawiązać do ścisłej czołówki, ale kolejnym krokiem naprzód były treningi na skoczniach w Wiśle-Malince i w Szczyrku. To tam zaczęła się powtarzalność bardzo dobrych skoków, a jej potwierdzeniem były zakopiańskie konkursy, w których Adam był tuż obok podium. Tam zobaczyliśmy go wreszcie uśmiechniętego, cieszącego się ze skoków - to była inna twarz, niż kilka tygodni wcześniej.

W sobotnim konkursie Adam minimalnie ze wcześnie wybił się przy pierwszym skoku. Gdyby trafił idealnie - skoczyłby o 2-3 metry dalej. Mimo tego drobnego błędu, był w stanie jednak polecieć daleko - a to świadczy o tym, w jak dobrej jest formie. Podobny błąd popełnił Schlierenzauer - i to bardziej odbiło się na długości jego pierwszego skoku. Wcześniejsze skoki Austriaka w Whistler sugerowały już jednak, że jakby się rozregulował, jakby uciekł mu automatyzm w odbiciu. Czy jego daleki, drugi skok konkursowy oznacza, że na dużej skoczni będzie już liczył się w walce o zwycięstwo? Przekonamy się po treningach. Z pewnością nie tylko on, ale pozostali Austriacy bardzo będą tam chcieli powetować sobie niepowodzenia ze średniej skoczni. A Adam? Na pewno zdobyty medal zdejmuje z niego dużą część presji, to dobra sytuacja. Do kolekcji brakuje ma olimpijskiego złota - jeśli zdobyłby je, byłoby pięknie. Ale jeśli się nie uda, tragedii nie będzie. I tak wiadomo, że to wielki skoczek.

Wysłuchał (BOCH)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski