Parytety mają osłabić męską dominację w parlamencie Fot. Marcin Obara
WYBORY. Parytety na listach wyborczych mogą być sprzeczne z konstytucją, bo gwarantują miejsce tylko ze względu na płeć - sugeruje prokurator generalny
Pierwszy, autorstwa posłanek różnych partii, zakłada utrzymanie zasady, że co najmniej 35 proc. miejsc na listach zajmują kobiety. Nowością ma być tworzenie list "na zakładkę" - jeśli pierwsze miejsce zajmie mężczyzna, to drugie ma przypaść kobiecie. Reguła ta miałaby obowiązywać przy każdej kolejnej parze miejsc (3 i 4, 5 i 6 itd.) aż do wyczerpania się 35-procentowego parytetu.
Drugi projekt, sygnowany przez Ruch Palikota, idzie znacznie dalej, bo może wprowadzić - oprócz naprzemiennego umieszczania na liście mężczyzn i kobiet - równy podział miejsc na listach. To oznaczałoby 50-procentowy parytet, który mógłby zostać złamany tylko przy nieparzystej liczbie kandydatów. W projekcie tym kandydatów w wyborach proponuje się zastąpić osobą kandydującą, co ma pokazywać równość płci.
Tymczasem w opinii do jednego z projektów prokurator generalny Andrzej Seremet sugeruje, że sama zasada parytetu może być sprzeczna z konstytucją. Przypomina, że nawet eksperci sejmowi wskazywali, iż "parytety naruszają zasadę wolności wyborów", bo zamiast swobodnej selekcji kandydatów dojdzie do dopasowywania się do ustalonego minimum przedstawicieli określonej płci. Prokurator generalny przypomina, że parlament jest reprezentacją polityczną społeczeństwa, a nie reprezentacją wszystkich jego segmentów, w tym w szczególności płci.
- Jestem gorącą zwolenniczką parytetów - przyznaje Małgorzata Jantos (PO), wiceprzewodnicząca Rady Miasta Krakowa, która kilka razy trafiała na niższe miejsce na listach wyborczych. Według niej potrzebne jest rozwiązanie wymuszające na mężczyznach dzielenie się miejscami wśród kandydatów, bo inaczej kobiety zostałyby zepchnięte na margines. - Można zrobić tak jak w krajach skandynawskich, czyli stosować parytety przez jakiś czas, a potem, kiedy kobiety będą już ośmielone do rywalizacji z mężczyznami na scenie politycznej, po prostu je znieść - tłumaczy Małgorzata Jantos.
Zastosowanie po raz pierwszy 35-proc. parytetu w wyborach do Sejmu w 2011 r. już przyniosło większy udział kobiet w wyborach i w parlamencie.
W 2007 r. kobiety stanowiły 21 proc. kandydatów, cztery lata później już 44 proc. To sprawiło, że posłanki stanowią już prawie jedną czwartą Sejmu. Jednak według autorów projektów zmian w Kodeksie wyborczym to ciągle za mało. Stąd propozycje układania list "na zakładkę", bo w ostatnich wyborach wiele kobiet lądowało na miejscach, z których trudno było zdobyć mandat. Tzw. biorące miejsca zdominowali mężczyźni, mieli więc większą szansę na sukces. Na 9 list w Krakowie tylko jedną otwierała kobieta - Anna Grodzka z Ruchu Palikota.
- Obawiam się, że system "na zakładkę" przyniesie więcej problemów niż pożytku - mówi poseł Andrzej Adamczyk (PiS). - Nasz komitet nigdy nie miał kłopotów ze znalezieniem dobrych kandydatek, ale niektórym partiom trudno było wywiązać się z obowiązkowego parytetu.
Według posła Adamczyka niektóre komitety szukały kobiet na siłę. Po zmianach to zjawisko jeszcze bardziej się nasili.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?