Nagrania z mszy za ojczyznę sprzedawał za wódkę z Pewexu. Za informowanie o rozmowach księży z opozycjonistami dostał 4 tys. zł. Sąd nie miał wątpliwości, że 47-letni Zbigniew P., lektor w jednej z krynickich parafii, złożył niezgodne z prawdą oświadczenie lustracyjne i orzekł trzyletni zakaz wybieralności do parlamentu i samorządu.
- Złożone w 2003 r. oświadczenie, w związku z ubieganiem się lustrowanego o mandat radnego, było kłamliwe i miało na celu uniknięcie odpowiedzialności - stwierdził stanowczo sędzia Jerzy Bogacz.
Przydatny lektor
Zbigniew P. od początku utrzymywał, że nie współpracował z SB, choć w teczkach IPN jest skreślone jego ręką zobowiązanie do współpracy i zachowania jej w tajemnicy. Jest też pokwitowanie przyjęcia pieniędzy za wykonanie zleconych zadań. Polegały na inwigilowaniu opozycji i księży. SB wytypowało do tej roli Zbigniewa P., ponieważ był lektorem i miał bliskie kontakty z klerem.
Linia obrony kryniczanina opierała się na wywołaniu wrażenia, że był zagubiony w rzeczywistości PRL. Msze nagrywał, bo poprosił go o to jakiś mężczyzna tłumacząc, że to dla jego chorej matki. Pieniądze, na które powołuje się SB, były nie za współpracę, ale sprzedaż magnetofonu, której dokonał na komendzie Milicji Obywatelskiej.
- To dlaczego lustrowany podpisał odbiór gotówki swoim pseudonimem „Zbyszek” - dociekał sędzia Bogacz. W przypadku takich transakcji znaczenie ma jedynie podpis imieniem i nazwiskiem. Natomiast wiadomo, że w przypadku współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa wystarczył pseudonim. Zbigniew P. nie potrafił tego wyjaśnić. Wyznał jedynie, że od rozpoczęcia procesu przeżywa traumę, gdy ma złożyć podpis pod jakimkolwiek dokumentem.
- Przeraża mnie to, cały się wtedy trzęsę - opowiada Zbigniew P. - Jeśli za komuny cokolwiek podpisałem, to zrobiłem to nieświadomie. Sąd uznał te argumenty za niewiarygodne. Dowiódł, że lustrowany ośmiokrotnie spotkał się z esbekami.
Kandydatem na współpracownika został w lutym 1989 r., a w marcu zaczął wypełniać zadania. W kwietniu potwierdził gotowość do współpracy. Zakończyła się, gdy został powołany do wojska. Wszystko to działo się u schyłku systemu, który kilka miesięcy później się rozleciał.
Zgubiła go coca cola
Zbigniew P. tłumaczy swoje kłopoty ciekawością. Po sprzedaży magnetofonu zszedł do milicyjnej kantyny, żeby zobaczyć, jak wygląda coca-cola w butelkach. Wyprowadził go stamtąd milicjant. Kazał napisać zobowiązanie, że to, co widział zachowa w ścisłej tajemnicy. - I to zobowiązanie sprowadziło na mnie kłopoty - uważa Zbigniew P.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?