Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Każde miasto jest trudne dla muzyków

Paweł Gzyl
SALK z Krakowa - czyli „islandzka” elektronika po polsku
SALK z Krakowa - czyli „islandzka” elektronika po polsku Fot. Paula Koszut
Rozmowa z muzykami z krakowskiego zespołu SALK, o jego debiutanckiej płycie ”Matronika”, wydanej przez wytwórnię NEXTPOP.

- Wasz debiutancki album wydaje ceniona wytwórnia Nextpop. Od razu uderzyliście do niej ze względu na to, że większość wydawanych przez nią płyt zawiera liryczną i nastrojową muzykę?

Nie. Oczywiście znaliśmy tę wytwórnię i jej artystów, ale istnieliśmy pół roku w tamtym momencie i nie podejmowaliśmy żadnych kroków w poszukiwaniu wytwórni. Historia wygląda tak, że Robert Amirian znalazł jedną z naszych piosenek na youtube (były to „Mojry”) i postanowił do nas napisać. Właśnie tak to się zaczęło.

- Muzyka z Waszej debiutanckiej płyty utrzymana jest pełna zadumy i nostalgii. To dlatego, że jak mówią, „tylko smutne piosenki jest piękne”?

Wydaje nam się, że zdecydowanie częściej na świecie powstają piękne i smutne piosenki. Być może tworzenie wesołych i pięknych piosenek wymaga po prostu więcej. Umiejętności. Doświadczenia. Docenienia pewnych rzeczy. Z drugiej strony, nie zgadzamy się do końca z tym, że nasza płyta to smutek i tylko smutek. Jest tam parę światów, które się mieszają, jedne jaśniejsze, drugie ciemniejsze, ale chyba o to chodzi. Taki już jest człowiek. I taki z pewnością będzie też na drugiej płycie.

- Teksty Waszych utworów tworzą wizyjny świat rodem ze snów lub z tajemniczych baśni opowiadanych przy świetle księżyca. Gdzie szukacie inspiracji do ich tworzenia?

- Pytanie do Kamila, ale Kamil jest poetą, a wszyscy poeci czerpią przecież wenę ze światła księżyca, kubka czarnej kawy i porannego papierosa. A tak na poważnie, wszyscy uważamy się za ludzi ciekawskich. Lubimy czytać, dowiadywać się, snuć wizje i wyobrażać sobie trochę więcej. Źródłem takich ciągotek mogą być podróże, lektury i tysiące innych rzeczy, ale jednak najczęściej zaczyna się od drugiego człowieka. Ludzie przechowują najlepsze historie.

- Macie na pełnym etacie w składzie zespołu poetę – skąd taki pomysł?

- Zespół założyliśmy we czwórkę, więc nie było to zamierzone, że musi być poeta i koniec. Marcela, Mateusz i Michał grywali ze sobą jeszcze przed SALK, ale brak czasu i motywacji spowodował, że zwlekali z kolejnym krokiem. Kamil przyszedł, dorzucił swoją cegiełkę i stało się jasne, że tak to właśnie ma być.

- Ten poetycki charakter Waszej muzyki i tekstów mocno wpisują SALK w krakowski kontekst. Czujecie więź z tutejszą tradycją poetycko-muzyczną Piwnicy pod Baranami i Lochu Camelot?

- Wszyscy mieszkamy w Krakowie, ale nikt z nas stąd nie pochodzi. Marcela, Mateusz i Michał pochodzą z okolic Wadowic, a Kamil z terenów kaszubskich. To więc raczej tak, że do Krakowa przywieźliśmy własną tradycję i z nią czujemy chyba najmocniejszą więź. Kraków jest oczywiście miastem z wielką tradycją muzyczną oraz tekstową i cieszymy się, że coś nam z tej tradycji czasami skapnie. Po tym zdaniu możesz zaznaczyć, że się śmiejemy!

- Kraków ma opinię trudnego miasta dla początkujących muzyków. Nie ma wytwórni, nie ma mediów, nie ma menedżerów. Jakie są Wasze doświadczenia w tej kwestii?

- Każde miasto, każda wieś, każde państwo jest trudne dla początkujących muzyków. Ważne jest, by po prostu to robić, cierpliwie, w zgodzie ze sobą i szacunkiem do innych ludzi. Nie gwarantuje to niczego, ale według nas to dobra droga. Zanim zacznie się myśleć o mediach, wytwórni i całej branży to trzeba spędzić miesiące nad piosenkami, a do tego potrzebny jest tylko sprzęt i pokój. Kolejnym krokiem są koncerty, a do tego potrzebne są kluby. Jeśli artysta nie jest w stanie poradzić sobie na tym etapie to najlepszym wyjściem na pewno nie jest szukanie wytwórni, tylko poznawanie ludzi, szukanie innych muzyków, którzy na początku naszej drogi są w stanie pomóc najbardziej i podzielić się swoim doświadczeniem.

- Większość z Was ma wykształcenie muzyczne. Jaki ma to wpływ na brzmienie i kompozycje SALK?

- Wykształcenie muzyczne to ogromna ilość wiedzy, świadomość muzyczna, ale też w pewnym stopniu ograniczanie wyobraźni i niebezpieczeństwo uciekania się w schematy. Wykształcenie muzyczne ma ogromne plusy, ale też często skutkuje naleciałościami, z którymi potem trzeba walczyć. Wydaje nam się, że dajemy sobie z tym radę.

- Piosenki z „Matroniki” łączą akustyczne i elektroniczne dźwięki. Co Was skłoniło to stworzenia tego synkretycznego brzmienia?

- To chyba wynika z naszych charakterów, a potem też inspiracji. Wszyscy uwielbiamy muzykę, ale wygląda to tak, że Michał i Mateusz częściej są po elektronicznej stronie, a Marcela i Kamil po tej akustycznej. Tak też wygląda proces tworzenia piosenek. Marcela i Kamil siedzą w pokoju, gdzie powstaje kompozycja i tekst, a potem to wszystko zanoszone jest na próbę, gdzie czekają Michał z Mateuszem na elektronicznych rumakach.

- Sami zajęliście się nie tylko stworzeniem piosenek na debiut, ale również ich produkcją w studiu. Skąd ta tendencja do pełnej samodzielności artystycznej?

- Tak, całą produkcję wykonaliśmy sami, a przede wszystkim Michał. Braliśmy też udział w miksach, które wykonał Maciej Stach. Do ostatniego dźwięku siedzieliśmy wszyscy razem. Dopiero mastering wykonany przez Magdalenę Piotrowską odbył się bez naszego udziału. Dlaczego tak? Uważamy, że jeśli ma się wizję tego, jak powinna wyglądać płyta, to lepiej zrobić wszystko, by rzeczywiście tak się stało. Nie czuliśmy potrzeby oddawania procesu produkcji nikomu innemu, choć oczywiście otwarci byliśmy na każdym etapie na uwagi i doświadczenie paru osób. Praca na kolejnymi płytami będzie wyglądała tak samo i, mamy nadzieję, z tą samą ekipą.

- Poznaliśmy Was w zeszłym roku, kiedy wystąpiliście w opolskich „Debiutach”. Jak wspominacie ten kontakt z mainstreamowym show-biznesem?

- Widząc Antka Smykiewicza, na którego występie padał deszcz ze zbiornika podwieszonego pod sufit, dopiero pojęliśmy, że wkroczyliśmy w mainstream. A tak poważnie, było to piękne doświadczenie, wspaniali ludzie i nie ukrywamy, że wiązaliśmy wielkie nadzieje z kolejnymi edycjami koncertu Debiutów. A jak się stało, wszyscy wiemy.

- Wasza wyciszona muzyka pasuje najbardziej do intymnego odbioru w domowym zaciszu. Jak sobie z tym radzicie podczas występów?

- Masz rację. Nasza muzyka i my sami najlepiej czujemy się w stosunkowo niewielkich przestrzeniach, ale tak naprawdę przy odrobinie chęci i rozumu da się ten klimat choć w części przenieść na większe sceny, nawet te plenerowe. Wszystko to kwestia szczegółów, które ten klimat mogą pomóc zbudować. W takim momencie bardzo przydają się wizualizacje, które wykonuje dla nas Dorota Tylka. Podsumowując: zgadzamy się, że nasza muzyka działa najmocniej w mniejszych klubach, ale nie boimy się większych scen. Traktujemy je jako wyzwanie i zawsze wychodzimy z przekonaniem, że uda nam się ten klimat utrzymać.

- W sierpniu wybieracie się z koncertami na Islandię. O waszej muzyce nie raz pisało się, że jest „islandzka”. Pewnie więc te występy to spełnienie Waszych marzeń. Jak się udało je zorganizować?

- Polecamy wszystkim marzenia, bo my zawsze marzyliśmy o Islandii i teraz to się spełnia. Za takimi marzeniami jednak idzie ogrom pracy, której trzeba być świadomym. Ten ogrom pracy nie udałby się bez Pauliny Szpakowskiej i Anny Kozłowskiej, a zwłaszcza Paulina natchnęła nas do całego przedsięwzięcia i nadzorowała organizację całej trasy. Musimy jednak zaznaczyć, że nasza muzyka islandzka nie jest, polska też nie, bo raczej wyznajemy nudny i zdrowy pogląd, że muzyka nie ma narodowości. Islandia zawsze była nasza wielką inspiracją, nie tylko muzyczną, ale zdecydowanie nie jedyną.

WIDEO: Mówimy po krakosku - odcinek 4

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski