MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kiedy pływak wpada w dygot

Redakcja
Fot. Krzysztof Żelawski
Fot. Krzysztof Żelawski
Dystans sześciu kilometrów między Ameryką Południową, a Ziemią Ognistą pokonał Pan w godzinę i 19 minut bez skafandra piankowego, bez płetw i innych ułatwień. Czego się Pan najbardziej obawiał?

Fot. Krzysztof Żelawski

Z RAFAŁEM ZIOBRĄ, pierwszym Polakiem i pierwszym Europejczykiem, który przepłynął wpław Cieśninę Magellana rozmawia Majka Lisińska-Kozioł

- Przede wszystkim lodowatej wody, której temperatura według oficjalnych pomiarów marynarki chilijskiej wynosiła 4,5 stopnia C. Choć odnoszę wrażenie, że temperatura przy powierzchni mogła być o 1 - 2 stopnie wyższa. Przeszkodą były też silne prądy oraz fale.

- Intensywne przygotowania w Polsce pod okiem trenerów Sławomira Żuka i Pedro Ordenesa trwały ponad pół roku. W oswajaniu się z niską temperaturą wody pomagało moczenie się w wannie z kostkami lodu, a gdy się ochłodziło - pływanie w Kryspinowie i na Zakrzówku.

- Po jednym z takich lodowych seansów straciłem czucie w ręce. Potem okazało się, że siedziałem w tym lodzie trzy razy dłużej, niż bardziej doświadczeni ode mnie znajomi z RPA. Zrobiłem przerwę i przez miesiąc trenowałem tylko na krytym basenie. Pod koniec października i na początku listopada znów zacząłem intensywniej myśleć o Magellanie. Zdawałem sobie sprawę, że basen nie wystarczy. Przeniosłem się do Kryspinowa i na Zakrzówek.

- Miał pan asekurację podczas treningów?

- Zawsze była ze mną druga osoba. Uważałem, że choć woda ma 3 do 6 stopni, to jest stosunkowo płytko więc ratunek w razie potrzeby przyjdzie na czas. Któregoś dnia po pływackim treningu w wodzie, która miała 4-5 stopni, spotkałem kolegę, lekarza kardiologa. To on uświadomił mi, że zatrzymanie akcji serca w tak ekstremalnej sytuacji może nastąpić w każdej chwili, nawet nie będę wiedział kiedy. A mój towarzysz treningu, jeśli nawet zdoła mnie wyciągnąć, dozna w lodowatej wodzie szoku termicznego i obaj będziemy potrzebowali pomocy, która nie wiadomo kiedy nadejdzie.

Zdałem sobie sprawę, że lawirowałem na granicy bezpieczeństwa. Od tej pory czuwali nade mną na treningach ratownik medyczny Łukasz Kręglicki i lekarz Paweł Podsiadło oraz ambulans i ratownicy.

- A gdy Pan sobie uświadomił rozmiar ryzyka, które Pan podejmował, to co?

- Nogi się pode mną ugięły. Zrozumiałem, jak wielki udział w moim złym na ogół samopoczuciu po wyjściu z wody miał strach. Już na brzegu serce kołatało mi jak oszalałe, bo się bałem, choć myślałem, że to z wysiłku. W obecności lekarza i ratownika czułem się lepiej. Uświadomili mi też, że podstawą - po wyjściu z wody - jest przerwanie procesu wychładzania organizmu i rozpoczęcie etapu jego rozgrzewania. W tym celu trzeba się szybko przebrać w suche rzeczy i wejść do ciepłego pomieszczenia.

- Koledzy z RPA, którzy specjalizują się w długodystansowym pływaniu przygotowują się podobnie?

- Oni po wyjściu z lodowatej wody mają temperaturę powietrza 26 stopni, więc gdy staną na lądzie, proces wychładzania zatrzymuje się. W moim przypadku on po wyjściu z wody nadal postępował. Na brzegu witał mnie wiatr i 10-15 stopniowy mróz.

- Czyli wyjście na ląd jest najmniej komfortowe?

- Otóż nie. Pomiary wykazały, że moment krytyczny następuje kilka minut później. Wykazały również, że mimo tak ekstremalnego wychłodzenia, bardzo szybko wracam do siebie.
- Jak szybko?

- Gdy temperatura wewnątrz ciała człowieka spada do 28 stopni - zazwyczaj jest problem z jego ratowaniem. Tymczasem ja po 15 - 20 minutach miałem już 36 - 37 stopni. To błyskawiczny powrót do normalnej ciepłoty.

- Wyobrażam sobie, że pływanie w tak zimnej wodzie jest okropne.

- Najgorsza po wejściu do lodowatej wody jest pierwsza minuta, może dwie. Przez ten czas odczuwa się nieprzyjemny, silny ból rąk, ból skroni, które zanurzam w wodzie razem z głową - płynę kraulem. To właśnie przez te pierwsze dwie minuty sam sobie zadaję pytanie - po co mi to wszystko? Jakie licho mnie podkusiło, żeby się tak męczyć. Ale zanim odpowiem, ogarnia mnie błogość. Podobno dlatego, że zimna woda znieczula receptory bólu, do tego dochodzi adrenalina. Pływanie z gehenny zmienia się w przyjemność.

- No, to może Pan sobie tak płynąć i płynąć, aż Pan całkiem zamarznie...

- Dlatego tak ważne jest ustalenie przed wejściem do wody, kiedy mam z niej wyjść bez względu na to, co by się działo i jak dobrze bym się czuł.

- Opuszcza więc Pan ów lodowaty błogostan i cierpienie powraca.

- Tak jest, gdy płynę w wodzie o temperaturze poniżej czterech stopni Celsjusza przez kwadrans. Najpierw osacza mnie ból, a potem wpadam w dygot - trzęsę się z zimna. I tak jest dopóki nie osiągnę temperatury 34 stopni. Ale jeszcze bardziej cierpię następnego dnia. Już w nocy zaczynają dawać znać o sobie mięśnie, jak wtedy, gdy ma się zakwasy po ciężkim treningu na siłowni. Warto sobie uświadomić, że w zimnej wodzie mięśnie pracują w czasie skurczu.

Potem, takie skurczone z trudem się napinają, żeby się ogrzać. To musi boleć. Jednak z drugiej strony pływanie w tak ekstremalnych warunkach, jak w Kryspinowie lub na Zakrzówku, pozwoliło mi dobrze poznać granice wytrzymałości swojego organizmu.

- No właśnie. Bo Pan ma taką właściwość, że płynie dotąd, aż osiągnie cel.

- Czasami działałem jak pies gończy, który nie odwołany przez swojego pana biegnie dotąd, aż padnie ze zmęczenia. Dlatego musiałem zaakceptować to, że decyzja o zakończeniu treningu, nie będzie należała do mnie.

Tak było również podczas próby przepłynięcia Cieśniny Magellana.

- Co zrobiliście, gdy w styczniu zamarzła woda i w Kryspinowie, i na Zakrzówku?

- Okazało się, że jedynym wyjściem jest odnoga Wisły prowadząca do kombinatu w Nowej Hucie. Tu do rzeki spuszczana jest ciepła woda przemysłowa. To obrzydliwe miejsce, prawie wysypisko śmieci. Akwen jest zmulony tak bardzo, że gdy się płynie nie widać dłoni przed sobą. Temperatura wody przy rurze dochodziła do 10 stopni, a im dalej od niej - tym była niższa, nawet do 4 stopni. Korzystałem z tego i choć w tym bajorze było okropnie - pływałem.

- Cieśninę Magellana pokonywał Pan w większym komforcie.

- Słona woda jest dla człowieka bardziej przyjazna. Nie wychładza tak szybko, bo są fale, więc ciało utrzymuje się bliżej powierzchni. Dzięki temu plecy pływaka są ogrzewane przez słońce. I powietrze jest ciepłe. To pomaga.
- W Ameryce Południowej był Pan z Krzysztofem Żelawskim, który jest takim pańskim Aniołem Stróżem.

- Krzysiek jest niezastąpiony, bo przed startem bywam właściwie nieobecny i zdenerwowany. Wciąż myślę o tym, co mnie czeka i o tym, że przez ostatnie pół roku poświęciłem 30 - 40 procent czasu na to, żeby znaleźć się w tym miejscu, i że mam tylko jedną szansę, jedną próbę. Wiem, że każde przeziębienie, kontuzja może zniweczyć misterny plan. Nie chcę nigdzie chodzić, żeby się nie męczyć. Trochę wydziwiam.

- Czy w Chile ktoś interesował się Polakiem, który chce przepłynąć Cieśninę Magellana tylko w czepku i kąpielówkach?

- Początkowo ludzie przyjmowali ten fakt do wiadomości, ale patrzyli na mnie dziwnie. W Puenta Arenas, gdy trenowałem i wchodziłem do wody w kąpielówkach - było spore zamieszanie, bo tam się nikt nie kąpie.

Gdy mi się udało pokonać zaplanowany dystans, zainteresowały się mną media, co mnie trochę dziwiło, bo uprawiam raczej niszową dyscyplinę sportu. Gdy dopłynąłem do Punta Ligata przyszedł mer tego miasta z żoną i robili sobie ze mną - choć byłem tylko w slipkach - oficjalne zdjęcia.

- Wiedział Pan, jak przebiegały poprzednie próby?

- Wybitna pływaczka Julita Nunez, która mi pomagała, trzykrotnie pokonała Cieśninę Magellana w piance, znała dobrze prądy, znała warunki i statystyki. Słyszałem o wypadkach śmiertelnych, ale nie chciałem znać szczegółów.

Myślałem tylko o tym, że jestem świetnie przygotowany i mam doskonałą asekurację. Towarzyszył mi okręt marynarki chilijskiej, na którym dostałem własną kajutę. W razie potrzeby mogłem w ciągu dwóch minut znaleźć się w ciepłym pomieszczeniu. Obok mnie płynął ponton z dwoma nurkami i lekarzem. To jest taki niuans, ale znakomicie poprawia samopoczucie, bo człowiek wie, że w razie potrzeby nurkowie będą przy nim natychmiast. Na obu brzegach stacjonowały ambulanse i helikopter. To dawało mi poczucie bezpieczeństwa.

Mogłem spokojnie koncentrować się na zadaniu.

Potem dowiedziałem się, że wszystkie wypadki, które się tam zdarzyły, były związane z temperaturą wody. Jeden z pływaków przepłynął cieśninę i zmarł na brzegu, a Chilijczyk, który płynął w kombinezonie, miał zatrzymanie akcji serca 200 metrów od brzegu, ale go uratowali.

- Panu dopisało szczęście.

- I pogoda. Był to najlepszy dzień patagońskiego lata. Temperatura powietrza 26 stopni. Nie wiedziałem jednak, kiedy wychłodzenie organizmu da o sobie znać, więc płynąłem co sił. W połowie drogi Krzysiek zaczął krzyczeć, że płynę na rekord i to trochę ostudziło mój zapał. Odpuściłem, bo mnie nie interesował rekord, ale to żeby dopłynąć.

- Były sytuacje trudne, niebezpieczne?

- Rekinów nie widziałem, tylko łaciate biało-brązowe wielkie tuńczyki, takie krówki. Jednak przez moment było groźnie. Obok mnie płynął ponton, a kątem oka widziałem asekurujący mnie okręt. Obejrzałem się i zobaczyłem, że sunie wprost na mnie. Spojrzałem w stronę pontonu, a tam wszyscy machali rękami żebym uciekał. Odpłynąłem kawałek i okręt mnie ominął. Kapitan najpierw powiedział, że doskonale mnie widział, ale potem bardzo dziękował za sygnał ostrzegawczy od Julity Nunez, która stała na dziobie, więc chyba jej zawdzięczam życie.
- W którym momencie był Pan pewien, że dopłynie?

- Gdy otrzymałem informację z pontonu, że do brzegu jest jeszcze 900 metrów. Tyle to ja pływam na treningu na rozgrzewkę. Gdy zostało trzysta metrów, zobaczyłem dno, chciałem stanąć, ale poleciałem w dół, bo zmyliła mnie przejrzystość wody. Postanowiłem wtedy, że płynę do samego brzegu. Za chwilę już byłem na lądzie i wpadłem w dygot. Szybko dostarczono mnie do okrętowej kajuty i pod prysznic. Jednak człowiek tak wychłodzony nie potrafi sobie ustawić temperatury wody i może się dotkliwie poparzyć. Ktoś zrobił to za mnie i mogłem przez dwadzieścia minut telepać się w gorących strugach. Byłem spokojny, bo wiedziałem na podstawie polskich doświadczeń treningowych, że nie będą mnie boleć nogi, gdyż woda miała ponad 4,5 stopnia Celsjusza.

- A co Pan, amator surowego mięsa, jadł?

- Nakupowałem sobie surowej wołowiny. Z sosem sojowym była całkiem niezła. Jak już sobie podjadłem, mogłem się zdać na miejscowych kucharzy. Jak wszyscy.

- Gdy rozmawialiśmy przed wyjazdem, planował Pan, że przytyje kilka kilogramów przed Magellanem. Udało się?

- Udało, ważyłem 95 kilogramów. Chciałem mieć sadełko, bo własny tłuszcz stanowi najlepszą ochronę przed zimnem. Im człowiek jest grubszy, tym jest mu cieplej. Dlatego cieszyłem się, że rośnie mi brzuch.

- Policzył Pan, ile razy musiał machnąć rękami, żeby pokonać te sześć kilometrów?

- Tego nie wiem, ale macham coraz szybciej.

Gibraltar pokonałem w stylu rozpaczliwym. W RPA mieściłem się - jeśli chodzi o styl pływania - w gronie średniej klasy zawodników. Teraz było już znacznie lepiej. Miałem podobne czasy do tych osiąganych przez pływaków długodystansowych RPA, a to pływacka ekstraliga.

- Co Pan odkrywa dla siebie w tym pływaniu?

- Przekonałem się, że umiem realizować cele, które sobie wytyczam. Nawet wtedy jeśli na początku, gdy rzucam pomysł a ludzie patrzą na mnie z niedowierzaniem - robię swoje.

Jednak z drugiej strony wiem, że gdyby zmieniły się okoliczności, na przykład doznałbym kontuzji, to mógłbym zająć się czym innym. Na razie bardzo lubię to, co robię. Trochę mi pomaga przeszłość górska, bo i tu, i tam ściganie się z innymi jest jakby na drugim planie. I w górach, i w wodzie rywalizuję przede wszystkim z sobą, ze swoimi słabościami.

- A plany na przyszłość? Ma już Pan coś w głowie?

- Jeśli się przepłynęło Cieśninę Magellana, to teraz naturalnym wyzwaniem byłaby Cieśnina Beringa. Już mi to zaczyna zajmować myśli.

Rozmawiała Majka Lisińska-Kozioł

RAFAŁ ZIOBRO

Rafał Ziobro ma na swoim koncie m.in. pierwsze polskie przepłynięcie z Europy do Afryki przez Cieśninę Gibraltarską (23 km) oraz przepłynięcie w RPA z Robens Island (dawne więzienie Mandelli) do Kapsztadu (8 km, temp. 12 C). Za swoje dokonania został uhonorowany nagrodą Laury Magellana. Wyprawa była objęta patronatem UE w Krakowie, którego Rafał jest absolwentem i północnoamerykańskiej organizacji Water World Swim.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski