Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kłamstwo masowego rażenia

Redakcja
TADEUSZ JACEWICZ: Z bliska

   Rzadko się zdarza, żeby dorosły facet, który pojechał za granicę załatwić kilka ważnych spraw, spędził trzy dni w hotelu nie odrywając się od telewizora. I nie chodziło o oglądanie filmów dla dorosłych. W Londynie gapiłem się tydzień temu w ekran z mieszaniną podziwu i zawiści. Rozwijał się dramat w stylu i jakości, o której w Polsce możemy tylko marzyć.
   Lord Hutton przedstawił swój raport o konflikcie rządu z BBC w sprawie broni masowego rażenia w Iraku. Rok temu premier Tony Blair oświadczył, że Saddam Husajn ma broń masowego rażenia, której może użyć w 45 minut po podjęciu takiej decyzji. Wniosek z tego był jasny: trzeba dyktatora zaatakować, zanim on to uczyni. W końcu maja dziennikarz radiowy BBC postawił na antenie sensacyjną tezę - rząd wiedział, że to nieprawda, ale najpierw wymusił na służbach wywiadowczych "podkręcony" raport, a później go cynicznie używał jako argumentu.
   Potoczyła się lawina. Samobójstwo popełnił informator dziennikarza, ekspert Ministerstwa Obrony Narodowej. Blairowi zarzucono kłamstwo. W brytyjskich, czy szerzej, w zachodnich konwencjach działania publicznego to gilotyna na polityka. Wyznaczono lorda Huttona do zbadania sprawy. W ubiegłą środę ogłosił swoje konkluzje. Jego zdaniem ani Blair, ani rząd nie kłamali, skłamał dziennikarz.
   Potem szybko poszło. Najpierw zrezygnował prezes Rady Gubernatorów BBC, który o istnieniu energicznego dziennikarza dowiedział się przypuszczalnie z gazet, bo w BBC pracuje 25 tysięcy ludzi. Dzień później ustąpił dyrektor generalny korporacji, a niedługo po nim sam dziennikarz. Każdy podkreślał, że nie jest winny, ale rezygnuje, bo nakazuje mu to honor. Jak też dobro legendarnej firmy, którą kierowali bądź w niej pracowali.
   Przygwoździła mnie szybkość i prostota ich reakcji. Żaden z zainteresowanych nie zamiatał śladów ogonem, nie udawał, że sprawa go nie dotyczy, nie tłumaczył werdyktu lorda Huttona machinacjami politycznymi przeciwników, chociaż sprawa dotyczyła wyłącznie polityki. Ustąpili, bo uznali, że tak trzeba, że tak postępuje człowiek honoru. Utracili stanowiska, nie utracili twarzy. Mogą chodzić z podniesioną głową, będą szanowani i chętnie zatrudniani. Ludzie honoru mają dobrze tam, gdzie honor jest twardym kryterium oceny. Być może najtwardszym ze wszystkich kryteriów, które rządzą życiem publicznym.
   A przecież nie musieli tego robić. Mogli, w stylu naszych rodzimych chmyzów, kręcić, wypierać się i udawać, że to nie oni. Lord Hutton nie żądał żadnych głów, nie domagał się konsekwencji, ale wskazał, kto świadomie powiedział nieprawdę. Reakcja trójki z BBC musi wydawać się idiotyczna naszym luminarzom życia publicznego, którzy dobrze, jeśli wiedzą, czy honor pisze się przez "h" czy "ch", bo o reszcie na pewno nie mają pojęcia. Na szczęście są jeszcze miejsca, w których to pojęcie istnieje. Szybko zbliżamy się do tych miejsc. Dla niektórych zacznie robić się ciasno. Mam nadzieję, że kiedyś dożyję takiego czasu, kiedy przez trzy dni będę przyklejony do telewizora w Warszawie, obserwując podobne wydarzenia.
   To jednak nie koniec londyńskiej epopei. Niejako w cieniu konfliktu rządu z BBC pojawiło się pytanie o iracką broń masowego rażenia. Miał ją Saddam czy nie? Brytyjski wywiad twierdził, że tak. Czy dlatego jednak, że broń rzeczywiście była czy też dlatego, że chciał ją tam widzieć rząd. Trudne pytanie, bo ktoś musiał być albo idiotą, albo kłamcą.
   Nie od dziś wiadomo, że supertajne informacje wywiadu są mieszaniną faktów, domniemań i fantazji. Ważne są jednak proporcje wzajemne tych trzech sfer. Źle jest, jeśli rząd rusza na wojnę na podstawie domniemań. Fatalnie, kiedy najpierw się fantazjuje, potem strzela. Nie zazdroszczę Blairowi. Wymuszono na nim nowe dochodzenie, tym razem w kwestii prawidłowości doniesień wywiadu. Jeśli okaże się, że MI 6 popełnił gruby błąd, ta historyczna i szanowana instytucja zostanie skompromitowana. Gdyby okazało się, że to rząd twórczo zinterpretował dane tajnych służb lub - co gorzej - zasugerował im, co powinny stwierdzić, wówczas Blair będzie nie do uratowania. Kłamstwo jest karane wyrokiem śmierci. Politycznej, ale bez możliwości apelacji.
   W podobnych, choć mniej dramatycznych, tarapatach znalazł się prezydent USA. Temu z kolei dywanik spod nóg wyciągnął jego własny ekspert, który wiele miesięcy daremnie poszukiwał strasznych broni w Iraku. W końcu machnął ręką, powiedział, że ich tam nie ma i chyba nigdy nie było. Tymczasem CIA wytrwale opowiadała o arsenałach krwawego dyktatora, a prezydent ruszył na Irak po to, żeby je zneutralizować. Teraz będzie dochodzenie, z podobnymi jak w Wielkiej Brytanii wariantami wyników. Albo ośmieszona zostanie CIA (nie po raz pierwszy zresztą, więc nie będzie to wielka tragedia), albo okaże się, że Bush naciągał fakty. Wtedy ceną polityczno-wywiadowczych fantazji może być jego prezydentura.
   To, co widziałem w Londynie i co wkrótce zacznie dziać się w Waszyngtonie, napawa optymizmem. W tym skundlonym świecie, w którym łamie się lub nagina wszystkie standardy moralne, nadal politykowi nie wolno bezkarnie kłamać. Broni masowego rażenia w Iraku nie znaleziono, ale dla premiera i prezydenta może nią być prawda. Nie życzę im złego, ale jeśli od niej zginą, będzie to z pożytkiem dla innych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski