Fot. Andrzej Banaś
- To najlepsza inwestycja w przyszłość naszego dziecka - cieszyli się małżonkowie. Najbardziej spodobał im się słoneczny pokój z widokiem na Babią Górę.
Klucze wręczali Marek Kęskra-wiec, redaktor naczelny "Dziennika Polskiego" i Mirosław Bryksy, członek zarządu Grupy Bryksy, partnera loterii.
Od samego początku wierzyłem, że wygram
Rozmowa z Tomaszem Furgalińskim z Bukowna, naszym Czytelnikiem i zwycięzcą w jesiennej loterii mieszkaniowej "Dziennika Polskiego".
- Pamięta Pan dzień, w którym dowiedział się Pan o wielkiej wygranej?
- To był wtorek. Przyszedłem do pracy po feriach spędzonych z rodziną. Wziąłem do ręki "Dziennik Polski". Akurat media rozpisywały się o Lance Armstrongu, wielokrotnym zwycięzcy Tour de France, który przyznał się do stosowania dopingu. Temat tak mnie zainteresował, że zabrałem gazetę z pracy do domu i gdzieś się tam zapodziała. Na chwilę zapomniałem, że podczas mojego zimowego wyjazdu odbyło się losowanie loterii mieszkaniowej.
- Nie wierzył Pan, że mogło się Panu poszczęścić?
- Wierzyłem! Od samego początku wierzyłem, że wygram. Tak było, gdy zbierałem kupony z "Dziennika Polskiego" po raz pierwszy, jak i wtedy, gdy próbowałem swojego szczęścia w kolejnej edycji konkursu. Przyznam jednak, że najbardziej spodziewałem się wygranej za trzecim razem. I faktycznie, przy trzecim zbieraniu kuponów wygrałem mieszkanie w Krakowie.
- Wracając do tego dnia... Kiedy Pan się zorientował, że jest szczęśliwym finalistą loterii?
- Sprawdziłem listę nagrodzonych w internecie. Śledziłem nazwiska finalistów od dołu, czyli od końca. Gdy wjechałem na samą górę... zre-setowałem komputer. Chciałem się jeszcze upewnić, że nie mam przywidzeń.
Potem przez tydzień zbierałem się, żeby zadzwonić do redakcji "Dziennika Polskiego". Musiałem się oswoić z wygraną.
- Rodzina była zaskoczona?
- Tak, bo to ja zbierałem kupony w pracy, a żona już chyba o tym nie pamiętała.
- Gdzie Pan pracuje, że codziennie na stole u Pana leży "Dziennik Polski"?
- W Urzędzie Miejskim Bukowna. Moja szefowa też wcześniej zbierała kupony z gazety, ale nic nie wygrała i pozwoliła mi teraz wycinać.
- Żałuje teraz? Ma żal? Ma Pan jakieś problemy w**pracy?**
- Nie, spoczywa tylko na mnie obowiązek zorganizowania parapetówki. Tak naprawdę nikt w pracy, ani spośród znajomych, nie dawał wiary, że wygram. Mówili: "Po co się męczysz. Te konkursy są ustawione". Okazało się, że wcale nie.
- Słyszałam jednak, że to nie jest pierwsza Pana wygrana.
- I nie ostatnia, mam taką nadzieję. Muszę teraz przecież wyposażyć nowe mieszkanie. Wcześniej wygrałem już 3,5 tysiąca w totolotku. A to lokum na Bochenka będzie najlepszą inwestycją w przyszłość naszego synka. To jest jego pierwszy przyczółek w Krakowie.
Rozmawiała PAULINA POLAK
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?