MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kolekcjoner sztuki

Redakcja
Ciągle odnoszę wrażenie, że stać mnie na więcej. Ale przecież to, ile pracujemy, zależy nie tylko od nas, aktorów. Również od tego, czy znajdujemy się w odpowiednim miejscu, czasie i towarzystwie. A ja nigdy nie bywam "tam, gdzie trzeba", nie dbam o popularność za wszelką cenę. Kiedy powtarzano, po raz kolejny, w telewizji "Czarne chmury" i "Siedlisko" pomyślałem: "Mój Boże, to ja tak kiedyś wyglądałem?". To był dla mnie osobisty bulwar zachodzącego słońca. Być może nie zrobiłem oszałamiającej kariery, ale mam poczucie, że niczego w życiu nie spartaczyłem - mówi Leonard Pietraszak, znakomity i popularny aktor, któremu w maju strzela trzydzieści lat wierności warszawskiemu teatrowi Ateneum.

Nie chodzę na bankiety, nie reklamuję muszli klozetowych ani pasty do zębów. Propozycję zagrania w 460. odcinku serialu też odrzucam - mówi Leonard Pietraszak.

Początkowo nic nie wróżyło kariery aktorskiej. Mały Lolek - tak nazywano aktora od lat najmłodszych - był ministrantem, potem chciał zostać księdzem. Marzył o dziennikarstwie, ale rozpoczął studia na wydziale chemii. W efekcie zdał do łódzkiej "Filmówki". Jak sam twierdzi chemikiem byłby kiepskim, bo nie znał matematyki, a i księdzem nie najlepszym. Jedynie dziennikarstwo mogło się sprawdzić, ale po zdanych egzaminach na Uniwersytet Warszawski nie dostał się z powodu braku miejsc. - Ponieważ wierzę w przeznaczenie, jakiś dany nam z góry porządek, wiedziałem, gdzieś podskórnie, że aktorstwo było mi pisane. Po wojnie, jako dziecko mieszkałem w Chodzieży, gdzie namiętnie chodziłem do kina "Noteć", oglądałem filmy i marzyłem, żeby choć raz w jakimś zagrać. Wtedy przecież nie miałem pojęcia, że ten zawód tyle kosztuje. Że trzeba być odpornym psychicznie, nie przejmować się opiniami recenzentów, że sukcesy dane są tylko nielicznym i często zależą od szczęścia. O tym wszystkim przekonałem się dopiero w ciągu 47 lat pracy w zawodzie.
Początki w szkole filmowej nie były najlepsze dla przyszłego adepta sztuki. Na pierwszym roku miał sześć ocen niedostatecznych. - Musiała to pani wyszperać? Przyznaję, tak było z powodu "sił wyższych" - zakochałem się po uszy w jednej z koleżanek. Groziło mi skreślenie z listy studentów. Ale uratował mnie Jerzy Antczak, wówczas młody asystent w szkole, który dostrzegł we mnie talent. I powiem nieskromnie - miał rację, bo naukę skończyłem z wyróżnieniem.
I jak na zawód tułaczy przystało wyruszył w swą pierwszą teatralną wędrówkę. Przystankiem numer jeden był Poznań, gdzie spotkał wspaniałego człowieka - Stanisława Hebanowskiego, założyciela eksperymentalnego Teatru "Pięciu". - Stulo, bo tak mówiono o Hebanowskim, był człowiekiem na wskroś przesiąkniętym teatrem, kochającym aktorów, moim pierwszym mistrzem w zawodzie. Nauczył mnie poczucia formy, powściągliwości w scenicznym wyrażaniu uczuć, oszczędności gestu. Niestety, poza tym ascetycznym teatrem eksperymentalnym nigdy więcej ze Stulem nie spotkałem się w pracy. Przed kilkoma laty, właśnie w Poznaniu, odsłonięto popiersie Hebanowskiego w Teatrze Polskim, który stoi na gruntach podarowanych przez jego dziadka, również Stanisława. Po uroczystościach pojechaliśmy na piękny, stary cmentarz, gdzie obaj są pochowani. I w pewnym momencie, Irena Maślińska, wdowa po Stulu, spytała mnie: "No co, chciałbyś tu leżeć?". Przytkało mnie w pierwszej chwili, bo przecież byłem wówczas mężczyzną w sile wieku, a tu roztaczano__przede mną taką wizję. Szybko odpowiedziałem: "Czemu nie, w tak dobrym towarzystwie". Lata spędzone w Poznaniu zaliczam do niezwykle szczęśliwych. Grałem mnóstwo wspaniałych ról: Romea, Don Juana, Macky Majchra. A wszystko zaczęło się od Gucia w "Ślubach panieńskich", pierwszej ważnej propozycji aktorskiej. Przyznam szczerze, że po próbie generalnej byłem mocno załamany uznając, że wypadłem fatalnie. Jerzy Koller powiedział do mnie wtedy: "Widziałem wielu aktorów w roli Gucia, ale nigdy równie interesującego, jak ty". Jestem przekonany, że kłamał, chcąc mnie podnieść na duchu. I udało mu się. Chyba dzięki jego słowom nie zrezygnowałem wówczas z zawodu.
Kolejnymi przystankami w karierze aktora były teatry warszawkie: Klasyczny i Komedia. Ten pierwszy wspomina jako "lodowatą kąpiel", najtrudniejsze lata. Nawet chciał wracać do Poznania. Na szczęście na swej drodze spotkał Andrzeja Konica, który obsadził artystę w "Stawce większej niż życie". Zapewne niewielu czytelników pamięta, że to właśnie jego bohater po raz pierwszy wypowiedział słowa, które później weszły do języka potocznego: "Najlepsze kasztany są na placu Pigalle". - Andrzej często angażował mnie do swoich realizacji. Grałem w telewizyjnych Kobrach, a po kilku latach spotkaliśmy się przy serialu "Czarne chmury", gdzie wystąpiłem w roli pułkownika Dowgirda. Bardzo miło wspominam pracę przy tym serialu, kręconym w Lublinie, który udawał Warszawę. Ta rola dała mi wielką popularność i otworzyła drogę do filmu: "Rodzina Połanieckich", "Czterdziestolatek", "Kariera Nikodema Dyzmy", "Królowa Bona"... Długo mógłbym wymieniać. A przecież__wcześniejsze spotkanie z Andrzejem Wajdą przy filmie "Wszystko na sprzedaż" też było ważnym doświadczeniem.
Jeszcze będąc studentem aktor często odwiedzał warszawski teatr Ateneum, by podglądać mistrzów: Jana Świderskiego, Aleksandrę Śląską. Już jako artysta warszawski marzył o tym, by dostać się do tego elitarnego zespołu. - Spotkałem się z dyrektorem Warmińskim, ale niestety nic dla mnie z tego nie wyniknęło. Po latach dostałem od niego list: "Szanowny Panie, powołując się na naszą rozmowę sprzed..., czy jest pan nadal zainteresowany przejściem do mojego teatru?". I tak, od trzydziestu lat jestem wierny tej scenie, a Warmiński, obok Hebanowskiego, był drugim "słupem milowym" w moim życiu. Grałem w "Ateneum" bardzo dużo - od ról klasycznych po repertuar współczesny. Nie odmawiałem też zadań drugoplanowych i epizodycznych. Żal do losu mogę mieć jedynie o to, że w moim ukochanym Czechowie zagrałem jedynie raz. Uwielbiam jego nostalgię za światem, który przemija, bogactwo postaci dających szansę powiedzenia czegoś osobistego, intymnego. Marzyłem o zagraniu w "Trzech siostrach", a przede wszystkim o tytułowym Wujaszku Wani. Jak dotąd skończyło się na Łopachinie w "Wiśniowym sadzie".
Pamiętam pana Leonarda z festiwalowego pokazu znakomitego spektaklu "Za i przeciw" Ronalda Harwooda w reżyserii Janusza Warmińskiego. Wraz z Gustwawem Holoubkiem stworzyli niezapomniane kreacje. Po przedstawieniu, w teatralnym bufecie spędziliśmy sporo czasu rozmawiając o wszystkich sprawach tego świata. Pan Leonard, zawsze szarmancki, wytworny, o czarującym uśmiechu i uroku osobistym, jakby nieco nie z tej epoki, wzbudzał wielkie zainteresowanie wśród publiczności, szczególnie u pań. - A propos "nie z tej epoki". Kiedy jako młody człowiek grałem w filmie "Komedianty" staruszek charakteryzator powiedział mi: "Z taką twarzą urodził się pan pięćdziesiąt lat za późno". Zaś Zdzisio Maklakiewicz twierdził coś zupełnie przeciwnego: "Ty masz taką francowatą urodę, że nie powinieneś się nigdy uśmiechać". I komu ja mam wierzyć?
Aktor nie ukrywa, że doskonale czuje się w repertuarze komediowym. Stąd zapewne wielki sukces przyniosły mu role w "Kingsajzie", "Złocie dezerterów" czy postać Kramera w filmie "Vabank" Juliusza Machulskiego. - Rolę Kramera zaakceptowali nie tylko widzowie, ale i krytycy. Przez wiele lat zdarzało się, że przechodnie spotykając mnie na ulicy chwytali się za ucho i od razu wiedziałem, o co chodziło, o "ucho od śledzia". Znów będę nieskromny i pochwalę się, że tę rolę Julek pisał specjalnie dla mnie. Podobnie jak z myślą o mnie stworzono postać w "Siedlisku". Na tym kończę samochwalenie.
A przecież należałoby jeszcze wspomnieć kolejną znakomitą postać, Karola Stelmacha w filmie "Czterdziestolatek" i kolejne spotkanie z Andrzejem Wajdą przy pracy na paryskim planie "Dantona". - Mój Karol w "Czterdziestolatku" miał, podobnie jak ja, ciepły i radosny stosunek do życia. Różniło nas jedno: ja nigdy nie byłem podrywaczem. Ponad czterdzieści lat jestem szczęśliwy z tą samą żoną, Wandą Majerówną, również aktorką. A to nie jest znów tak bardzo częste w naszym środowisku. Wracając do wspomnianego przez panią "Dantona". Pamiętam tę pracę w Paryżu jako coś niezwykłego. W Polsce stan wojenny, a my byliśmy w bajkowym__świecie, we wspaniałych warunkach na planie. Nigdy też nie zapomnę moich wizyt w wytwórni "Gaumont", gdzie kręcono legendarne filmy z Gabinem, Fernandelem, które oglądałem jako szczeniak. A każdą wolną chwilę wykorzystywałem, by gonić po muzeach, podobnie jak podczas wielu zagranicznych wyjazdów z teatrem.
Te gonitwy po muzeach, to nie przypadek w życiu aktora, który jest pasjonatem i kolekcjonerem malarstwa. Równie długo jak o swoich rolach filmowych, telewizyjnych i teatralnych zagranych u znakomitych reżyserów, m.in. Janusza Warmińskiego, Kazimierza Kutza, Macieja Wojtyszki, może mówić o kolekcji dzieł sztuki. A malarstwem zainteresował się poniekąd z przypadku. - Przez wiele lat mieszkałem w Warszawie w jednej kamienicy z Tadeuszem Kulisiewiczem. Zaprzyjaźniliśmy się, a ja zafascynowałem się jego pracami. Od czasu do czasu "wycyganiłem" coś od niego i teraz jestem posiadaczem największego w Polsce zbioru prac Kulisiewicza. Z kolei po warszawskiej wystawie obrazów Jana Szancenbacha odwiedziliśmy wraz z żoną profesora w jego krakowskiej pracowni. I tak zaczęła się moja kolejna fascynacja. Interesuje mnie nie tylko malarstwo współczesne, ale cała szkoła Jana Stanisławskiego. Przed laty wzruszyła mnie akwarela Wyczółkowskiego "Wiosna w Gosieradzu", która jest metafizycznym zatrzymaniem czasu. Nigdy nie było mnie stać na obraz Wyczółkowskiego, mam jedynie kilka jego grafik. W moich zbiorach jest sporo prac krakowskich artystów: Rudzkiej-Cybisowej, Rzepińskiego, Joniaka. W Krakowie też, przed laty, kręciliśmy film "W te dni przedwiosenne". Chodziłem po antykwariatach, szperałem i trafiłem na cudowny obraz Malczewskiego. Kosztował całe moje honorarium, więc nie kupiłem. Dziś nie wystarczyłoby dziesięciu filmów, żeby kupić pracę Malczewskiego. Och, ten Kraków! Cudowne miasto, z jaką czułością je wspominam. Niebawem go odwiedzę, bo w maju, w Centrum Manggha, planowana jest wystawa prac uczniów Stanisławskiego, na którą wypożyczam kilka obrazów.
Zbiory pana Leonarda powiększają się też dzięki jego buszowaniu w Internecie i katalogom przysyłanym przez domy aukcyjne. - Niestety, Bozia nie dała mi malarskiego talentu i sam za pędzel nie chwytam. Żałuję bardzo, bo stanie przed sztalugami w zaciszu pracowni musi być fascynujące. Lubię ład estetyczny, spokój i zapewne dlatego czuję się trochę nieprzystosowany do dzisiejszego, hałaśliwego świata. Nie chodzę na rauty, bankiety, nie reklamuję muszli klozetowych ani pasty do zębów. Propozycje zagrania w 460. odcinku serialu też odrzucam, mówiąc, że wolę zacząć od pierwszego odcinka w następnym projekcie, byle scenariusz był dobry. Rzadko udzielam wywiadów - nie lubię medialnego szumu. Wolę skupienie na sztuce: teatralnej, plastycznej - ona jest dla mnie terapią.
Przed paroma laty aktor ujawnił też swoje inne zbiory: wydawane w podziemiu znaczki, cegiełki na fundusz wyborczy "Solidarności" oraz kolekcję bilecików, które w latach 80. widzowie dołączali do kwiatów przesyłanych aktorom na scenę. Wszystkie te pamiątki przekazał Trójmiastu, gdzie organizowano wystawę na 25-lecie podpisania Porozumień Sierpniowych.
Nasz kolekcjoner ról i dzieł sztuki patrzy dziś z niejakim dystansem na dokonania współczesnego teatru. Nie wszystkie akceptuje, niektóre wywołują w nim niesmak.
Spektaklem pełnym wdzięku i uroku są natomiast "Chwile słabości", w których można aktora oglądać w macierzystym teatrze. Gra w nich także Magdalena Zawadzka, obchodząca niedawno rolą w tym spektaklu swój jubileusz. - Gramy też razem w "Małych zbrodniach małżeńskich". Oba te spektakle zaprezentujemy jesienią m.in. w Chicago i w Nowym Jorku. Magda i Małgosia Socha, młode dziewczyny, poradzą sobie z tym maratonem - ale ja, 70-latek?
Jolanta Ciosek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski