MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kostiantyn Bezwerhij: Zaczęło się od wizyty u kolegi

Artur Gac
Zawodnik podążył śladem przyjaciela Artura Fursenki
Zawodnik podążył śladem przyjaciela Artura Fursenki fot. Anna Kaczmarz
Sylwetka. Mieszkając blisko centrum Kijowa, był świadkiem krwawych zajść podczas demonstracji na Placu Konstytucji. Do ojczyzny zostawia sobie otwartą drogę, ale od ponad roku 22-letni Kostiantyn Bezwierhyj układa swoje życie w stolicy Małopolski.

Ktoś mógłby powiedzieć, że pod Wawel przyjechał na gotowe, ale takie stwierdzenie byłoby dużym uproszczeniem i brzmiałoby niesprawiedliwie, choćby w kontekście trudnej decyzji o przerwaniu studiów.

Pierwsze zetknięcie Ukraińca z Krakowem nastąpiło kilka lat temu, przy okazji meczu rugby. Zespół z Bezwierhyjem w składzie rozgrywał spotkania w całej Unii Europejskiej, a jednym z przystanków były Błonia. - Tamto spotkanie doskonale utkwiło mi w __pamięci - wspomina kijowianin, ale wówczas nawet nie przeszło mu przez myśl, żeby wyemigrować z ojczyzny.

Impulsem do zamieszkania w Krakowie były odwiedziny u swojego przyjaciela z Kijowa Artura Fursenki, który zapuścił korzenie pod Wawelem w 2012 roku. „Bracia” tak stęsknili się za sobą, w związku z rzadkimi spotkaniami w ciągu trzech lat, przypadającymi tylko na sporadyczne wizyty Artura w ojczyźnie, że Kostia postanowił wybrać się do Polski. - Przyjechałem praktycznie w analogicznym okresie czasu. Była końcówka czerwca 2015 roku. Początkowo w ogóle nie miałem założenia, żeby tutaj zostać, podobnie jak nie rozmyślałem o zarabianiu pieniędzy. Jedyny plan, jaki miałem, dotyczył pobytu u kumpla - podkreśla Bezwierhyj. - Dopiero później okazało się, że można tutaj pracować, trenować i __wieść przyjemne życie - uśmiecha się Ukrainiec.

Myśl o pozostaniu zaświtała, gdy Kostia zorientował się, że ma szansę otrzymać kartę czasowego pobytu, bowiem do Polski przyjechał dzięki wizie, której termin wygasał z końcem 2015 roku. We wrześniu przyjaciele wybrali się do Kijowa, a po powrocie do stolicy Małopolski przystąpili do wyrabiania dokumentu, przedłużającego pobyt w kraju Unii Europejskiej.

Gdy wszystkim formalnościom stało się zadość, Kostiantyn dołączył do zespołu rugby Juvenii i wznowił karierę.

Jedyne strapienie dotyczyło komplikującej się sytuacji na uczelni w Kijowie. Studiujący rehabilitację Bezwierhyj był już na siódmym semestrze, ale wciąż nie miał zaliczonego żadnego stopnia, ponieważ na Ukrainie licencjat trwa cztery lata. Ta sprawa spędzała sen z powiek także rodzicom sportowca. Koniec końców oczekiwanie w Polsce na kartę pobytu sprawiło, że rugbysta nie mógł pojechać na sesję i z bólem serca był zmuszony przerwać edukację. -W Polsce musiałbym zaczynać od I roku, więc najrozsądniej by było, abym dokończył ostatni rok licencjatu. W jaki sposób? Zobaczymy, są różne opcje. Studia nie są dla mnie w tej chwili priorytetem, ale bardzo chciałbym je ukończyć. Może uda się załatwić eksternistyczne zaliczanie, abymraz na jakiś czas meldował się w Kijowie? - głowi się 22-latek.

Mimo wielkiej postury, Bezwierhyj nie wstydzi się emocji. Grający na pozycji wiązacza rugbysta przyznaje, że tęskni za rodzicami i starszą o cztery lata siostrą. - Oczywiście, że jest ciężko, bo wszystkich najbliższych zostawiłem na Ukrainie. Natomiast stwierdziłem, że warto spróbować życia poza granicami, zwłaszcza że zawsze mogę wrócić do domu. Super, że mam obok siebie Artura, z którym znam się od piętnastu lat - podkreśla.

Przyjaciele mieszkają w czteroosobowym składzie, cała „załoga” pochodzi z Kijowa i trzymają się do tego stopnia, że pracują w jednym lokalu. W modnym klubie nad Wisłą, Forum Przestrzenie, Kostia jest pomocnikiem kucharza, czyli prawą ręką… Fursenki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski