Z ich oczu sypały się iskry gniewu, a z zaciśniętych zębów dopiero przed chwilą wypadły noże. – To nie chuligani – zaprotestował przewodniczący kołchozu – to nasza duma, przodownicy pracy, traktorzyści, dojarki... – A ten – zapytał Metz, wskazując na wiszące obok drzwi zdjęcie jedynego szeroko uśmiechniętego człowieka – to też traktorzysta? – Niet – spoważniał przewodniczący – on jechał bez bileta.
W Kraju Rad panował zwyczaj wieszania w miejscach publicznych zdjęć osób podróżujących bez ważnego biletu, „na zajca”. Powieszeni, dumni z szacunku społeczeństwa często nie potrafili ukryć swego zadowolenia. Inni, zakwalifikowani do pocztu bohaterów, musieli być poważni.
Nie wiem, jak będzie u nas w jesiennych wyborach, ale w poprzednich uśmiechnięta twarz kandydata na posła, radnego etc. była, osobliwie PiS, czymś absolutnie wyjątkowym. Przywodziła mi na pamięć straszliwie ponurą twarz jednego z posłów czeskiego parlamentu, który zgłosił wniosek o przynoszenie z sobą na obrady kostiumów kąpielowych: bo „wcześniej czy później wyborcy wrzucą nas do Wełtawy...”.
W Krakowie, pamiętam, w latach 90. kandydował do sejmu polityk, który całe życie pracował w podatkach i, co poniekąd zrozumiałe, w kampanii wyborczej pozując do kamery nie potrafił wywołać na twarzy choćby cienia uśmiechu. Rozumiał jego potrzebę, ale nie potrafił. Włodek Gawroński, reżyser, prosił, błagał; polityk krzywił twarz, przewracał oczami. Nic. W końcu zdesperowany reżyser ubrał go w kostium sportowy i kazał grać z elektoratem w siatkówkę. Pod siatką przeciwnik nadepnął posłowi in spe na nogę, ten wyszczerzył zęby z bólu i wściekłości, kamera to zarejestrowała, film i zdjęcia obiegły media i słupy ogłoszeniowe, poseł wygrał wybory.
Szczerzenie zębów do elektoratu pojawiło się u nas dość wcześnie, jeszcze za czasów Gomułki, a już na pewno Gierka, czyli wtedy, gdy wynik wyborów znany był przed głosowaniem. Mimo to nasi przywódcy i inni wymieniani z nazwiska drodzy goście plenów, akademii czy spotkań wyborczych zaczęli elegancko wstawać z krzeseł i dziękować za burzę oklasków. Niektórzy jednak szli w tym spoufalaniu się z gminem za daleko.
Przekonał się o tym przewodniczący Rady Państwa prof. Henryk Jabłoński, którego w nowohuckim kombinacie przez pomyłkę poprowadzono na najbardziej plugawe (koksownia) stanowiska pracy. – Jak się macie, towarzysze hutnicy? – spytał profesor. – Dobrze – dziarsko odpowiedzieli hutnicy. – Praca ciężka? – Ano, ciężka, ale można utłuc parę groszy. – A jak z zaopatrzeniem w artykuły spożywcze? – Ano, czasem podrzucą trochę chabaniny, to się zje. – A żony was kochają? – Kochają. – A dzieci? – Też kochają. – No a jak tam, towarzysze, sprawy mieszkaniowe?
– Eeee, nie ma co mówić, macie ważniejsze sprawy na głowie. – Towarzyszu sekretarzu – zdenerwowany Jabłoński zwrócił się do sekretarza partii – jakich wy tu macie komunistów? Ja ich szczerze, po partyjnemu, pytam jak u was z mieszkaniami, a oni nie chcą mówić...
W ciszy rozległ się trzask skorupki: to sekretarz zniósł jajko. – Towarzyszu przewodniczący... To są więźniowie...
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?