Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kraków krachlą szumiący

Andrzej Kozioł
Budka z wodą sodową pod klasztorem Reformatów, początek XX w.
Budka z wodą sodową pod klasztorem Reformatów, początek XX w. Fot. archiwum
Na letnie upały. Mokre prześcieradła udają klimatyzację. Kąpiele w Wiśle, Rudawie i basenach położonych nieopodal błoń. Woda sodowa, oranżada i lody na plantach.

Kiedy lipiec zanurzał miasto w upalną otchłań, gdy liście drzew zaczynały już szarzeć od letniego kurzu, ci, którzy nie opuścili Krakowa, musieli chronić się przed spiekotą. Jeszcze nie wymyślono klimatyzacji, pozostawało więc szczelne zamykanie okien, aby grube mury zapewniły niską temperaturę. Ściany starych krakowskich kamienic były nawet bardzo grube i kiedy w skwarny dzień przechodziło się Sienną, Bracką, św. Tomasza, z uchylonych bram buchało chłodkiem. Nie zawsze ożywczym, bo często, kocio-piwnicznym...

Klimatyzacji nie znano, ale ludzie już dawno odkryli jej namiastkę. Zawieszano więc w oknach mokre prześcieradła, które parując pochłaniały ciepło, działały więc tak jak lodówki, w których źródłem zimna jest parujący freon. Już dawno ludzie odkryli, że woda (ale także wino) w porowatym, nie polerowanym dzbanku pozostaje chłodna nawet w największe upały. Znów na zasadzie działania lodówki...

W upalny dzień krakowianie chętnie korzystali z kąpieli. Jeszcze kilka lat po wojnie brzegi Wisły i Rudawy roiły się od plażujących. Tak zwaną królową polskich rzek jeszcze nie popłynął fenol, a wraz z nim ławice martwych ryb. Było w tym coś apokaliptycznego: nagle woda z kranu zaczęła tak cuchnąć, że przed ulicznymi pompami ustawiały się długie kolejki z wiadrami, bańkami, nawet garnkami, a nad Wisłą stały tłumy gapiów ze zgrozą patrzących się na płynące z nurtem śnięte ryby.

Jeżeli kogoś nie kusiła kąpiel w rzekach, mógł pojechać „siedemnastką” lub „osiemnastką” w stronę Cichego Kącika. Tam, obok Parku Jordana, piłkarskiego boiska Wisły i stadionu lekkoatletycznego Cracovii mieściły się baseny kąpielowe – miejsce parady damskich kostiumów kąpielowych i męskich muskułów. Dzisiaj baseny obróciły się w perzynę, porosły krzakami, a my, niegdysiejsza młodzież, wspominamy je tak rzewnie, jak nasi dziadkowie kąpielisko w parku Krakowskim.

W letnie upały miasto szumiało wodą sodową. Raczyli się nią krakowianie zażywający spaceru w zielonych tunelach Plant, co skrupulatnie odnotował Stanisław Broniewski:

… co paręset kroków stoi altanka w stylu chińsko- -szwajcarskim z szyldem „Rząca i Chmurski” a w niej tryska z sykiem strumień wody sodowej do kielicha z grubego szkła, do której „pani sodowa” wpuszcza miarkę soku z wysokich biuret pełnych soczystej czerwieni lub żółci. Ważną dekoracją budki jest również lampa naftowa z kulistym, mlecznym kloszem, która o zmroku swym pomarańczowym światłem wabi kosmate ćmy i starszych klientów na plotki. Budka bowiem przez cały dzień nasiąka kroniką wydarzeń zwierzanych przez młode mamy: gdzie, kto, z kim i dlaczego…

Budka sodowa to po prostu dzisiejszy salon fryzjerski. Poza tym pośredniczy w wymianie dyskretnej korespondencji lub w ustnych zleceniach: gdzie, kiedy, nie mogłam wczoraj, przyjdź koniecznie… Ale dla dzieci to tylko lada ze słojami pełnymi landrynek, kwiecistych dropsów i sztolwerków. Najbardziej nęciły trójkolorowe lodesy, cukier lodowaty i ogromne koliska andrutów.

Tak było jeszcze na początku XX wieku, a o wiele później, w czasach mojego dzieciństwa i młodości, budki z wodą sodową zostały zastąpione przez wózki-saturatory. Sprzedawano z nich wodę sodową zwaną „gruźliczanką”. Napój ten – podawany w dwóch wersjach, z sokiem i bez – swą nazwę zawdzięczał przerażającemu niechlujstwu; szklanki były płukane w wodzie, która, jak powszechnie twierdzono, nie była zmieniana przez wiele dni, może nawet tygodni. A jednak „gruźliczanka” miała wielu amatorów. Pito ją na Plantach w parkach, Krakowskim i Jordana, na ulicach, wszędzie.

Jeszcze długo, do lat siedemdziesiątych, trwały sodowiarnie. Półwsie Zwierzynieckie miało swoją malutką wytwórnię przy ulicy Filareckiej, a tuż obok, przy Senatorskiej, należący do niej sklep. Podgórzanie pili i kupowali wodę przy ulicy Rejtana. Do obu sodowiarni chodziło się albo na szklaneczkę sodowej z sokiem (ach, jak kolorowe były te soki!), albo po butelki pełne sodowych bąbelków, czasami z syfonami – do nabicia. Jeszcze trafiały się wówczas syfony archaiczne, piękne jak secesyjne obrazy – z niebieskiego szkła, oplecione metalową siateczką, zwieńczone kurkiem wygiętym niczym łabędzia szyja.

Z czasem pojawiły się tak zwane „autosyfony”, metalowe, kuliste lub w kształcie gigantycznych karabinowych pocisków. Wystarczyło napełnić je wodą, wkręcić nabój ze sprężonym dwutlenkiem węgla – i można było rozkoszować się wodą sodową własnej produkcji, o wiele smaczniejszą niż jej uboga namiastka sporządzana niegdyś podczas upałów – kranówka plus soda oczyszczona, plus odrobina octu...

A w śródmiejskich kawiarniach, dokąd czasami prowadził mnie ojciec, zamiast sodowej z sokiem podawanej w cukierenkach, można było zamówić wodę firmową w wysokich szklankach z krawędziami oblepionymi kryształkami cukru. Piło się ją przez słomki, z najprawdziwszej słomy, a nie – tak jak dzisiaj – przez ich plastikowe wnuczki.

Jednak nam, dzieciakom, najbardziej smakowała krachla, czyli oranżada, najzwyczajniejsza, kupowana w małym prywatnym sklepiku. Kiedy się otworzyło butelkę (nonszalancko, od niechcenia uderzając w druciany kabłąk), eksplodowała niebieskawą chmurką o pomarańczowym zapachu. I szczypała w język. I uderzała do nosa. I w ogóle była wspaniała...

Chłodzono się też wodą mineralną, a ponieważ w sklepach (także w specjalnym sklepie przy ulicy św. Jana) przeważała kryniczanka, w ten sposób nazywano każdą mineralkę. Sięgano także po „płynny owoc”, sok jabłkowy z Tymbarku, ale jakby mniej chętnie, prawdopodobnie ze względu na cenę tego złocistego, kwaskowatego napoju.

W czasie upałów miasto szumiało nie tylko wodą sodową i krachlą, ale także piwem. Przed budkami, zapomnianym już dzisiaj niegdysiejszym charakterystycznym elementem miejskiego, a zwłaszcza przedmiejskiego, krajobrazu, stały kolejki.

Przeważali w nich spragnieni, przemieszani z alkoholikami, kindrami, andrami, nawet, używając współczesnego języka, menelami. Nad Rudawą butelki moczyły się w wodzie, a do baru „Na Stawach”, do „Davidsona”, do baru „Przystań” przy Kościuszki biegała dzieciarnia z dużymi dzbankami. Po piwo oczywiście.

A jeżeli mowa o dzieciach, to ich chłodzącym przysmakiem oprócz krachli były oczywiście lody. Kupowało się je z białych wózków, które w upalne niedziele pojawiały się na Błoniach, na wałach Rudawy, nawet na obrzeżach Lasku Wolskiego. Podczas spotkań piłkarskich po stadionie Cracovii, po trybunach jeszcze staroświecko drewnianych, krążyli lodziarze ze skrzynkami, też białymi, na brzuchach. Krzyczeli: „Looo-dy pingwin! Looody pingwin”. Lody były walcowate, śmietankowe, w wersji luksusowej oblewane czekoladą.

Alina Dawidowicz, córka Leona Chwistka, wspominała, że jeszcze w latach trzydziestych lody były w Krakowie luksusową rzadkością:

Właśnie pojawiły się włoskie lody. Przedtem lody były niemal luksusem.(...) Aż tu nagle w sklepach z włoskimi lodami pojawiły się cytrynowe, ananasowe, orzechowe, czekoladowe, malinowe, co najmniej 10 gatunków. (...) Na rogu Szewskiej i Jagiellońskiej był jeden sklep, drugi na Czystej w podwórzu.

Na Czystej? W podwórzu? Przecież jeszcze w moich licealnych czasach produkowano tam lody, a mieszkającemu przy tym samym podwórzu koledze zazdrościliśmy szczerze. Mógł się objadać do woli mrożonymi pysznościami.

Później nastąpiła era wszechobecnych lodów „bambino”, a dzisiaj miasto mieni się nieprawdopodobnymi niegdyś kolorami lodów o nieprawdopodobnych smakach. Nam, starym krakowianom, nic jednak nie zastąpi niegdysiejszej mrożonej kawy u Gałganka przy Karmelickiej i kakaowych lodów od Stawiarczyka przy Stolarskiej.

dziennikarz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski