Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krakowianie, którzy oswajają góry

Katarzyna Kachel
W wykopanej od niechcenia jamie zmieściliśmy się wszyscy: Seba (szef w pomarańczowym kasku), Arek, Paweł, Tomek, Ania, Peter, Piotr, ja i Asia. Kazik robi zdjęcie
W wykopanej od niechcenia jamie zmieściliśmy się wszyscy: Seba (szef w pomarańczowym kasku), Arek, Paweł, Tomek, Ania, Peter, Piotr, ja i Asia. Kazik robi zdjęcie Fot. Kazimierz Pawłowski
Pasje. Sebastian Fijak jest jak dynamit - szybki, konkretny i skuteczny. Piotr Picheta niczym opoka - spokojny, cierpliwy, bezpieczny jak poręczówka. Zimowy Kurs Turystyki Górskiej, który prowadzą, był szaloną przygodą. Nauczyłam się podczas niego respektu do natury, zjeżdżania na linach, wykopywania ludzi spod śniegu. Dostałam po goleniu łopatą i dowiedziałam się, że jeśli zbliża się do mnie góra, a nie jestem Mahometem, mam zwiewać jak najszybciej. Bo to nie góra, tylko lawina.

Na parkingu wcale mi nie do śmiechu. Bo góry dziwnie wysokie, śnieg nie taki przyjazny, jak mógłby być, a plecak ciężki jak cholera. Bo trzeba przypiąć raki, czekan, liny i mnóstwo sprzętu, którego nazwy brzmią obco i tłuką się po głowie, kiedy pnę się do schroniska i klnę, że dałam się namówić na weekend w Tatrach. A raczej ślepo zaczarować.

Bo kiedy Kazik Pawłowski mówi o kursach, podczas których uczysz się szukać ludzi pod oceanem śniegu, oceniać zagrożenie lawinowe, analizować czapy lodowe, i o Sebastianie, który trochę jest szaleńcem - to mówi pięknie. Tak, że nie myśli się wówczas, iż może być zimno, ręce odmarzną podczas wiązania węzłów, a zabawy przy schronisku okażą się poligonem walki o przetrwanie. Nie myśli się, że czeka cię petarda. Emocji i doświadczeń. Jesteście gotowi? Witajcie w Dolinie Zielonego Stawu Kieżmarskiego.

Ni pies, ni wydra

Musi być perfekcyjnie. Żadnych półśrodków i dróg na skróty. Za to: spektakularne ściany lodowe, skałki do wspinania, idealnie dopasowane raki, sprawne detektory, kaski, sondy i łopaty, którymi da się wykopać człowieka spod kilkumetrowej warstwy śniegu. Przetestowane i najlepsze na daną okoliczność. Żadnych gniotów i komercyjnego chłamu, które w języku Sebastiana sprowadzają się do zgrabnej sentencji: „ni pies, ni wydra, coś na kształt świdra”. Bo wysokie góry nie znoszą amatorki, nie są dla mazgajów.

I wiem to już po pierwszym nocnym szkoleniu lawinowym, które rozpoczyna weekend w słowackich Tatrach. Wiem ja, Ania, Asia, Tomek, Arek, Paweł, Peter i Kazik. Ten sam, który mnie wciągnął w tę romantyczną bajkę. Bo kiedy Sebastian krzyczy „Zeszła lawina, pod śniegiem są dwie osoby, musicie je uratować”, w jego oczach zapalają się ognie. Coś, co pokazuje jego fascynację, a może szaleństwo? Na pewno wielką tajemnicę natury, do której właśnie chce nas dopuścić. Coś, czemu ulegasz magnetycznie i biegniesz na złamanie karku po pas w śniegu, by w ciągu 15 minut wyciągnąć spod grubej warstwy nadajnik „grający” w tym momencie zasypanego człowieka. Jest moc, adrenalina i radość, że się udało.

Być jak Indiana Jones

Budowanie stanowisk w śniegu, asekuracja i zjazd na linie w niebezpiecznym terenie momentami przypomina kadry z filmów alpinistycznych. Ośnieżone szczyty Tatr, cisza, która może zwiastować niebezpieczeństwo i my - ludzie, którzy mają nauczyć się, jak przetrwać w momencie, kiedy na szklanej ścianie osuwa się noga, pęka rak albo kolega na drugim końcu liny wpada w groźną szczelinę. - W __dzieciństwie chciałem być jak Indiana Jones - rzuca Sebastian Fijak i wszystko staje się jasne. Choć urodziliśmy się bez mała pół wieku za późno, mamy właśnie okazję sprawdzić się w momentach, kiedy człowiek ociera się o śmierć. Na razie fikcyjną, ale przecież gdy wyrusza się w góry, granice między tym, co może się zdarzyć, a tym, co planuje natura, nie są ostre.

Dlatego, kiedy wpinam się w linę nad przepaścią, patrzę, jak koledzy radzą sobie z lękiem wysokości, hamują czekanem, próbują złapać równowagę na pionowym języku lodowym, wiem, że każdy z nas przesuwa w głowie swoje osobiste granice między tym, co poznane, a tym, co nieoswojone. O tyle ważne, że może kiedyś, w przyszłości uchronią nas przed fałszywym, zgubnym ruchem. - Tego chcę was nauczyć - tłumaczy Piotr. - Bezpiecznego poruszania się w górach, umiejętności radzenia sobie z nieprzewidzianymi sytuacjami. Może tego, by mniej się bać? By w momentach krytycznych działać mechanicznie, systemowo, według wcześniej przećwiczonego schematu.

Nie jestem nieśmiertelny

Różnią się niemal wszystkim - temperamentem, wrażliwością, stylem życia. Kiedy jednak z Sebastiana i Piotra złuszczy się to, co zwykle przykrywa głębszą warstwę, zostaje miłość do gór, szacunek i chęć zarażania ludzi romantyzmem, który przekuwa się w dość trywialne stwierdzenie, że nie cel jest najważniejszy, ale droga. - Nie boję się tego banału - nie kryje Sebastian. - To, co odstrasza mnie bardziej, to fakt, że góry stały się miejscem sportowych igrzysk, polowaniem na __rekordy.

Ich dojrzałość polega na tym, że nie muszą niczego zdobywać, zaliczać, udowadniać. Że ważne jest to, czego się doświadcza. Zachód słońca, pryzma śniegu, która o wschodzie mieni się niecodziennymi kolorami, jakaś metafizyczna energia, którą czujesz tuż po zmierzchu. - Kiedyś myślałem, że jestem nieśmiertelny - mówi mi Piotr. - W górach liczył się szczyt. Nie chciałem zginąć, ale też nie myślałem o kosztach i stratach, które mogę ponieść. Teraz mam syna, któremu chcę pokazać mój świat i balans, między tym, co znajduję na górze, a tym, co czeka na mnie tutaj, w Krakowie.

I może właśnie tego balansu się uczymy. Przecież każdy z nas musi w końcu z tych szczytów zejść. Do pracy, domu, dzieci czy żony. Jeszcze tylko wykopiemy wielką jamę śnieżną, w której w ekstremalnych warunkach będziemy mogli przeżyć kilka dni, nauczymy się budować stanowiska, idąc z lotną asekuracją (dla laików: przyczepiać się do drzewa, kosodrzewiny, skały, by nie spaść), dowiemy się, że „deburdelizować” plecak to nic innego jak zrobić z całym górskim majdanem porządek i że „matkę oszukasz, ojca oszukasz, ale fizyki nie oszukasz”.

I doświadczymy pełni księżyca. Stojąc na ściance, z której będziemy musieli zjechać na linach. Będzie wielki, czerwony i zostanie w nas, choć nie uda się go uchwycić na zdjęciach.

Drogi na szczyt

Na szczyt można wejść na różne sposoby. Czasami przewrotnie zaczyna się od niechęci i lęku. Piotr Picheta nie lubił zdobywać szczytów. W trakcie zielonych szkół jeździł do Kasiny i Muszyny, wychodził na szlaki, ale w górach nie znajdował nic poza sportowym wyzwaniem. Podobnym do tego, którego szukał w koszykówce, futbolu, czy karate. - Zmieniła to wspinaczka skałkowa. I __Zakrzówek, który jest laboratorium dla większości ludzi, którzy zaczynają tę przygodę -wspomina.

Góry okazały się naturalnym następstwem. A pierwsze zimowe wyjście na Rysy klasycznym błędem początkującego (pojechać raz w Tatry i się zabić). I początkiem choroby, która niczym wirus infekuje po kolei wszystkie członki ciała. Siedzi w głowie i krwioobiegu.

Dystansu i respektu uczył się tak jak większość - z czasem i z liczbą zdobytych szczytów. - __Każda wyprawa, kolejna książka, historie poznanych ludzi sprawiały, że nabierałem pokory - tłumaczy. Kurs wspinaczki stał się punktem przełomowym w życiu Piotra i najważniejszym krokiem do gór najwyższych, szczytów nieznanych i ścieżek, które trzeba wyznaczać od zera. - Z wspinaniem było tak jak z robieniem zdjęć - porównuje. - Na początku wydawało mi się, że wystarczy nacisnąć migawkę, by zrobić niezłą fotkę. Z czasem zrozumiałem, że wcale nie chodzi o __pstrykanie.

Poznanie bywa zdradliwe. Sprawia, że uświadamiamy sobie, iż wiemy coraz mniej i że przed nami coraz dłuższe drogi - te prawdziwe i te, które stają się metaforą pragnień. I choć Piotr, jak mówi Sebastian, bierze góry z półobrotu, wciąż ma za mało. Dlatego łapie góry, wschody słońca, ludzi i momenty. To uczy go cierpliwości, punktualności oraz perfekcjonizmu. I równowagi bycia w szpagacie; jedną nogą jak najbliżej nieba, drugą zakotwiczoną w tym, co równie ważne. Dom i rodzinę.

Każdy ma swój Everest

Sebastian lubi powtarzać, że każdy ma swój Everest. I choć w podstawówce jego szczytami była średnia 6.0 i perspektywa zostania lekarzem, rzeczywistość szybko przetrąciła mu kręgosłup. Może przyczynił się do tego Indiana Jones, a może „Wieczory przygody i podróży”, program Wandy Rutkiewicz. Kto wie? Przejście z Ustrzyk Górnych na Babią Górę (bagatela - 300 kilometrów) z hydraulicznymi plecakami po rodzicach i wiarą zdobywcy, skutecznie zabiło w nim kujona i stało się symbolicznym narodzin człowieka gór.

Mówi, że złapał bakcyla, a kiedy już to zrobił, trzymał się go kurczowo i postanowił nie puszczać. Zapisał się na kurs przewodnika górskiego i od razu zaczął pracować. - Rzucono mnie na __gorącą wodę - uśmiecha się szelmowsko. Legendy przewodnictwa górskiego nieźle go przeczołgały. Nie było jazdy autokarem i poklepywania po plecach. Były opowieści grozy i ekstremalne trekkingi po górach większych i mniejszych. Sebastian: - Dostałem kopa od razu na Marsa.

Postanowił z niego nie wracać. Może dlatego, że lubi żyć maksymalnie, może z tego powodu, że - jak sam mówi - czasami bywa jak czołg. Zwłaszcza gdy poczuje wiatr w żaglach i zrozumie, że czuje się jakby złapał Pana Boga za nogi. Tak było, kiedy skończył kurs przewodników międzynarodowych, założył firmę i zaczął organizować kursy lawinowe, wspinaczki górskiej i skiturowe: -Zostając czarną owcą w rodzinie, odkładając doktorat na półkę, zacząłem wreszcie żyć, tak jak chcę.

Jest jak petarda. Ekscentryczny maksymalista, który kiedy mówi o lawinach, ma w oczach diabła. - Fascynuje mnie tajemnica tego zjawiska. To, że latamy dziś w kos_mos, _a nie możemy do __końca go zgłębić, przewidzieć - tłumaczy.

Razem z introwertycznym Piotrem tworzą szczególną mieszankę. I kiedy śmieją się, wymieniając trzech świętych przewodników: Mojżesza, który 40 lat chodził i nie doszedł, świętego Jan Nepomucena (co wie, ale nie powie) i świętego Floriana od lania wody, zastanawiam się, gdzie w tym błogosławionym panteonie jest ich miejsce. Ale może sprawdźcie to sami?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski