Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krakowski Sąd Okręgowy powstrzymał lichwiarzy

Redakcja
Fot. Theta
Fot. Theta
PRAWO. Żądał 200 tys. złotych odsetek od 30 tys. zł pożyczki. W majestacie prawa zajął dom i firmę - warte ponad milion. Powstrzymał go dopiero krakowski Sąd Okręgowy.

Fot. Theta

- Temida uratowała mi życie - mówi wzruszony Władysław Żądłowski, który przekonał się, jak wyglądają "szybkie pożyczki" - na 100 procent rocznie.

Sędziowie I Wydziału Cywilnego Krystyna Gajda i Grzegorz Mazur wydali wyroki, które nie tylko "uratowały życie" Władysławowi Żądłowskiemu z Bibic, ale mogą być ważne dla tysięcy zadłużonych u lichwiarzy Polaków. Lichwa, choć formalnie zakazana, ma się bowiem w Polsce świetnie.

Firmy udzielające "szybkich pożyczek" obracające setkami milionów złotych, odbierające ludziom dorobek życia, w ostatnich miesiącach rozkwitły. Pomógł im kryzys, bo wielu Polaków popadło w finansowe tarapaty. Wprowadzone niespełna pięć lat temu antylichwiarskie przepisy są sprytnie omijane. Sądy i prokuratury są wobec tego procederu przeważnie bezradne.

Krakowscy sędziowie pokazali, że nie musi tak być. Rozpatrując przypadek producenta soków spod Krakowa - zdemaskowali sztuczki stosowane przez firmy pożyczkowe. I powiedzieli lichwie - "nie".

Jak działają lichwiarze? Metoda pierwsza. Chcesz pożyczyć 30 tys. zł. Lichwiarz daje pieniądze, ale w spisanej u notariusza umowie stwierdza, że pożyczyłeś 45 tys. zł. Odsetki wynoszą rzekomo 0,5 proc. miesięcznie. Całą kwotę z odsetkami masz oddać po 6 miesiącach. W rzeczywistości w 45 tys. złotych - aż 15 tys. zł stanowią odsetki: 8 proc. miesięcznie, czyli 100 proc. rocznie. Cała operacja ma na celu ominięcie wspomnianej ustawy.

Metoda druga. W umowie pożyczki jest napisane, że jeśli nie oddasz długu w terminie, zapłacisz odsetki karne w wysokości 8 proc. miesięcznie. Lichwiarz (z pomocą notariusza) jako zabezpieczenie spłaty ustanawia hipotekę na twoim majątku. Wpadasz w pułapkę. Odtąd nie możesz wziąć pożyczki w banku ani niczego sprzedać. Gdy zbliża się termin spłaty, błagasz lichwiarza, by zwolnił choć część hipoteki, ale on tego nie zrobi. Jego cel jest jasny - chce zagarnąć twój majątek.

"Sąd podziela pogląd, iż zastrzeżenie odsetek wynoszących 100 proc. w skali roku było sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Pozwany wykorzystał przymusową sytuację [pożyczkobiorcy]. (...) Liczył na zysk, który należy uznać za niegodziwy" - napisał sędzia Grzegorz Mazur w uzasadnieniu wyroku w sprawie Żądłowskiego.

Sąd, wbrew temu, co zapisano w umowie, uznał, iż Żądłowski pożyczył jedynie 30 tys. zł (a nie 45 tys. zł), zaś odsetki to nie 85 tys. zł, lecz ok. 20 tys. zł.

W innym procesie sędzia Krystyna Gajda orzekła, że odsetki, jakich domagał się pożyczkodawca, są "niezgodne z zasadami współżycia społecznego" i zmniejszyła je ponadtrzykrotnie! Sędzia powołała się na wskazówki Sądu Najwyższego. Ten wyrok już się uprawomocnił.

Jeszcze niedawno Władysław Żądłowski bał się, że straci dom, firmę, dorobek rodziny.

Bali się też jego bliscy, którzy poręczyli dług. Sytuacja wydawała się beznadziejna. Odmieniły ją wyroki krakowskiego Sądu Okręgowego.

Na początku stulecia Żądłowscy rozkręcili firmę produkującą świeże soki warzywne i owocowe.

Władysław sam wymyślił sposób pakowania, nawiązał kontakty z odbiorcami - sklepikami, barami, bufetami. Produkcja rosła: z 40 do 3 tysięcy porcji dziennie. Produkty trafiały m.in. do krakowskich szpitali i klinik.
Kłopoty pojawiły się wiosną 2003. Powód: horrendalnie droga marchew. - Pod koniec 2002 roku można było ją kupić po 30 groszy za kilo, ale wiosną zawsze drożeje, do złotówki i więcej. Produkuję soki świeże, a nie mam chłodni. Muszę kupować marchew po aktualnej cenie - tłumaczy pan Władysław.

Wiosną 2003 na zakup marchwi wydał tyle, że brakło mu 5 tys. zł na opłacenie rachunku za wodę. W dodatku zepsuł się samochód wożący soki. Naprawa - 4 tys. zł. Żaden bank nie chciał szybko pożyczyć 10 tys. zł. Firmy pożyczkowe proponowały góra 3 tys. zł.

Od znajomego Władysław dostał komórkę do pana B., sosnowiczanina udzielającego błyskawicznych pożyczek. Usłyszał, że minimalna kwota to 30 tys. zł - na 6 procent miesięcznie, ale nie krócej niż na pół roku.

- Nie miałem wyjścia. Poszedłem na to - mówi Żądłowski. Dodaje, że B. zaproponował spotkanie w kancelarii krakowskiego notariusza Macieja K. - Ja tam wolałem mojego rejenta z Zielonek - zapewnia.

Kilka lat później z prasy dowiedział się, że Maciej K. został zatrzymany w związku z działalnością tzw. kantoru Wielopole, który - zdaniem prokuratury - ogołacał ludzi z majątku za pomocą lichwiarskich pożyczek.

Po aresztowaniu notariusza, Żądłowski pobiegł na policję. Twierdził, że jego sprawa jest odpryskiem sprawy "kantoru Wielopole", że zastosowano wobec niego identyczny mechanizm i dziś komornik - w imieniu pana B. - zajął wszystko. Z tytułu odsetek od 30 tys. zł - windykuje ponad 200 tys. zł. Chce licytować dom i firmę warte ponad milion!

Prokurator Małgorzata Pogódź z krakowskiej prokuratury Śródmieścia-Zachód umorzyła jednak postępowanie. Jej zdaniem, pan B. i notariusz K. działali w zgodzie z prawem. Sąd utrzymał tę decyzję w mocy. Nad rodziną Ż. zawisło widmo licytacji.

W rozmowie z reporterem "Dziennika Polskiego" pan B. zapewnił, że Władysław Ż. "głosi bajki i pomówienia". Bo "całą prawdę widać w dokumentach". - Chwila mojej satysfakcji nastąpi wtedy, gdy sąd w końcu tę prawdę potwierdzi, a pan Ż. zrozumie, że nie można od kogoś pożyczać i nie oddawać - zapowiedział sosnowiczanin.

Z dokumentów wynikało, że 7 maja 2003 Władysław zawarł z B. - przed notariuszem Maciejem K. - umowę pożyczki 45 tysięcy zł. Kwotę miał zwrócić - wraz z odsetkami wynoszącymi pół proc. miesięcznie - po 6 miesiącach. W przypadku przekroczenia terminu, odsetki rosły do 8 proc. miesięcznie.

Żądłowski nie oddał pieniędzy w terminie, dlatego 28 października 2005 roku podpisał przed notariuszem K., wraz z żoną i synem, "Akt poddania się egzekucji". Oświadczył, że jego zadłużenie wobec B. wynosi: 45 tys. zł kwoty głównej i 85 tys. zł odsetek. Miał to oddać do 30 czerwca 2006 roku.

Tego typu akt ma moc wyroku sądowego. Słowem - wierzyciel (pan B.) prosi sąd o nadanie mu tzw. klauzuli wykonalności i kieruje sprawę do komornika. Ten egzekwuje dług.
W marcu 2009 B. skierował do Sądu Okręgowego w Krakowie pozew o zapłatę. Według ówczesnych wyliczeń Władysław był mu winien prawie ćwierć miliona złotych. I dług rósł: zgodnie z umową - w tempie 8 proc. miesięcznie.

Ów dług zabezpieczony został na hipotekach wszystkich nieruchomości rodziny Żądłowskich. Akty ustanowienia hipotek sporządził notariusz Maciej K. Działający w imieniu B. komornik mógł w majestacie prawa zająć i sprzedać cały ten majątek, by wyegzekwować pożyczkę z odsetkami za 6 lat.

Władysław Żądłowski dowodził w Sądzie Okręgowym, że dokumentacja pożyczki jest dowodem oszustwa. Ujawnia przy tym intencje części osób i firm oferujących szybkie pożyczki: wziąć lichwiarski procent, a najlepiej - zagarnąć za bezcen czyjś majątek. I sąd w dwóch procesach (jeden z powództwa B. - o zapłatę, a drugi z powództwa Żądłowskich - o pozbawienie wykonalności poddania się egzekucji) przyznał mu rację, odmawiając panu B. lichwiarskich odsetek.

Sędzia Krystyna Gajda przypomniała, że zgodnie z ustawą ("antylichwiarską") z 7 lipca 2005 roku maksymalna wysokość odsetek nie może przekraczać czterokrotnej wysokości stopy kredytu lombardowego NBP; obecnie wynosi ona 5 proc., a zatem jej czterokrotność daje 20 proc. w skali roku. Wprawdzie umowa między Żądłowskim a B. została zawarta ponad dwa lata przed wejściem w życie tej ustawy, ale "nie oznacza to, że obowiązujące wcześniej unormowania pozwalały w sposób dowolny kształtować wysokość odsetek".

Zdaniem sądu "odsetki w wysokości 8 proc. miesięcznie są zawyżone i mają charakter lichwiarski". Sędzia Gajda powołuje się tutaj na wskazówki z wyroku Sądu Najwyższego z 6 grudnia 2007 (IV CSK 320/07). I orzeka, że panu B. należy się nie 116,8 tys. zł, lecz 36,6 (przy czym 30 tys. zł Żądłowski już zapłacił). To olbrzymia różnica.

Jeszcze dalej w ustaleniach zaszedł (w innym procesie z powództwa Żądłowskiego) sędzia Grzegorz Mazur. Uznał on, że wbrew zapisom w akcie notarialnym, B. pożyczył nie 45 tys. zł, lecz 30 tys. zł. W owych 45 tys. zł były, jego zdaniem, ukryte lichwiarskie odsetki od rzeczywiście pożyczonych 30 tys. zł. To dla sądu oczywiste: "skoro strony liczyły na znaczne zyski, to nie da się logicznie wytłumaczyć, dlaczego pozwany [pan B.] miałby udzielić całkiem obcej osobie [Władysławowi] 45 tys. zł na 0,5 proc. w skali miesiąca, czyli na poziomie inflacji i to na pół roku" - napisał sędzia.

Wszystkie powstałe po tym fakcie dokumenty - w tym wspomniany akt poddania się egzekucji - sąd uznał za kontynuację gry pozorów zmierzającej do wyegzekwowania nieistniejącego długu i lichwiarskich odsetek (na 100 proc. rocznie).

Przy wyliczeniu "godziwego" zarobku pana B. sędzia Mazur także powołał się na wyrok SN i orzekł, że w dniu poddania się egzekucji Żądłowski winien był panu B. nie 85 tys. zł, lecz ok. 20 tys. zł z tytułu odsetek.
Ostatni wyrok nie jest jeszcze prawomocny, ale pokazuje, że sędziowie nie wierzą ślepo w to, co zapisano w dokumentach, ale potrafią analizować ich treść pod kątem doświadczenia życiowego oraz zasad współżycia społecznego. Dotąd zdarzało się to rzadko. A wydaje się o wiele bliższe powszechnemu poczuciu sprawiedliwości.

Zbigniew Bartuś

Dla "Dziennika Polskiego" komentują:

Waldemar Żurek, rzecznik Sądu Okręgowego w Krakowie, wybrany w tym tygodniu do Krajowej Rady Sądownictwa:

- Po wejściu Polski do Unii Europejskiej polscy sędziowie coraz odważniej odwołują się do tzw. klauzul generalnych, czyli np. przepisów mówiących o zgodności z zasadami współżycia społecznego. Horyzonty rozszerzyły nam m.in. wyroki, które otrzymaliśmy i otrzymujemy ze Strasburga, czy Luksemburga, gdzie te klauzule są powszechnie stosowane. Wcześniej polskie sądy trzymały się raczej ściśle zapisów prawa. Teraz potrafią spojrzeć na problem nie tylko formalnie, ale - można by rzec - bardziej sprawiedliwościowo. To świadczy o prawdziwej niezawisłości sędziów.

Prof. Fryderyk Zoll, cywilista, Wydział Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego:

- Nie wszyscy wiedzą, że w tego typu sprawach sąd ma prawo kierować się własnym doświadczeniem życiowym i pod tym kątem oceniać fakty oraz przedstawione mu dokumenty. Polskie sądy już dawno mogły to robić - i ferować oparte na takim rozumowaniu wyroki, ale dominowała w nich gramatyczna wykładnia przepisów. To się dzisiaj nieco zmienia, m.in. pod wpływem nowych osób w składzie Sądu Najwyższego, zwłaszcza tych, które przyszły ze świata nauki. W oparciu o wskazówki SN sądy chętniej odchodzą od litery prawa, są bardziej elastyczne. Większość pozostaje jednak nieobliczalna - jeden sąd będzie się trzymał tego, co zapisane czarno na białym, a inny zrobi tak, jak w opisanej sprawie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski