Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krakowskie wystawy: bogato i różnorodnie

Zofia Gołubiew
W Kamienicy Szołayskich można obecnie oglądać wystawę „Potęga awangardy”
W Kamienicy Szołayskich można obecnie oglądać wystawę „Potęga awangardy” Fot. Anna Kaczmarz
Sztuka. Nie ma powodów do narzekań, że „z kulturą źle się dzieje”, że „upada” itp. Mało kto jest w stanie zwiedzić wszystkie aktualnie czynne wystawy w naszym mieście. I każdy znajdzie coś dla siebie.

Odwiedziłam ostatnio kilka wystaw w Krakowie i nasunęło mi się parę spostrzeżeń, innego rodzaju niż te, jakie mają recenzenci.

Po pierwsze - stwierdzić trzeba, że oferta wystawowa jest w naszym mieście bardzo bogata i wielce różnorodna. Proszę więc nie narzekać, że „z kulturą źle się dzieje”, że „upada” itp. Myślę, że mało kto jest w stanie zwiedzić wszystkie aktualnie czynne wystawy. Ja zobaczyłam trzy nowe propozycje Muzeum Narodowego, jedną Muzeum Historycznego, nową wystawę dzieł Tadeusza Kantora i Artystów Teatru Cricot 2 w Cricotece, gdzie ostatnio same świetne i starannie przygotowane ekspozycje, a wybieram się jeszcze do Galerii Artemis na pokaz rysunków Daniela Mroza „Pomniki nieuczesane”.

Wystawy w Narodowym są jeszcze jednym dowodem nie tylko na bogactwo oferty, ale też na jej zróżnicowanie - każdy może znaleźć coś dla siebie. Miłośnicy dawnej sztuki winni odwiedzić Gmach Główny, gdzie na parterze wejdą w atmosferę epoki baroku, a na pierwszym piętrze dadzą się uwieść pięknu „przepływającego świata”, opowiedzianemu japońskimi drzeworytami ukiyo-e. Komu zaś bliższa jest sztuka młodsza, a zwłaszcza jej „walczące”, awangardowe nurty, niech spenetruje dwa piętra w Kamienicy Szołayskich przy placu Szczepańskim.

Wrażenia z tych wystaw stały się podstawą kolejnego mojego spostrzeżenia. Dla muzealników będzie to zapewne truizm, ale dla publiczności chyba nie koniecznie. Chodzi mianowicie o wielką rolę, jaką odgrywają aranżacje wystaw. Widz przychodzi, zwiedza, i rzadko kiedy zastanawia się nad tym, dlaczego daną ekspozycję ogląda mu się z przyjemnością, a przy wizycie na innej coś go uwiera, czegoś mu brakuje. Dla widza bowiem ważna jest treść, temat, przesłanie wystawy, a nie głównie sposób jej urządzenia. A tymczasem… to tajemnica, którą dobrze znają muzealnicy, polegająca na tym, że źle, niechlujnie, niestarannie, nieciekawie zaaranżowana ekspozycja może zniweczyć nawet najlepszy temat, zepsuć odbiór treści zawartych w najwybitniejszych pokazywanych dziełach.

Muzeum Narodowe w Krakowie od wielu już lat szczyciło się bardzo wysoką jakością swoich wystaw - przemyślanym układem, piękną architekturą i kolorystyką, różnego rodzaju wzbogacającymi odbiór dodatkami, jak muzyka czy użycie opisów lub multimediów. Z radością odkryłam, że ten trend wciąż trwa. Wszystkie trzy wystawy, o których piszę, są zaaranżowane na bardzo wysokim poziomie, a gdy dodamy do tego wspaniale wydane katalogi, interesujące programy towarzyszące - edukacyjne i artystyczne, to jakość tych całościowych projektów wystawienniczych należy ocenić wysoko.

Podkreślam, że nie piszę tu recenzji z zawartości wystaw, z ich treści, lecz jedynie próbuję się odnieść do sposobu ich przekazania.

Parterowa sala w Gmachu Głównym kolejny raz została zupełnie przebudowana - kto pamięta, jak wyglądała, gdy prezentowana w niej była np. moda z czasów PRL czy malarstwo Olgi Boznańskiej lub choćby sztuka filmowa Stanley’a Kubricka, ten niemal nie rozpozna, że to jest to samo wnętrze. Obecnie zamienione w uroczysty przybytek goszczący inny świat - świat XVII i XVIII wieku, czyli „Skarby baroku”. Wśród czarnych ścian światło wydobywa z mroku dzieła sztuki - malarstwa, rzeźby, rzemiosł artystycznych, które zdają się same świecić. Dyskretny etalaż, jak np. użycie szklanych postumentów pod niektóre rzeźby, dających wrażenie lekkości, nie przytłacza obiektów, lecz pozwala podkreślić ich ważność. W błyszczących marmurach podłogi odbijają się złocenia ram obrazów, często zwieńczonych półłukami, a także rzeźbione pozłacane postaci aniołów i świętych. Całość tworzy atmosferę ogromnie sprzyjającą kontemplowaniu czy choćby tylko oglądaniu znakomitych dzieł, co uprzyjemnia dyskretnie towarzysząca nam, mocno ściszona muzyka z epoki. Chwaląc oświetlenie, muszę dodać, że mimo panującego w sali półmroku dobrze czytelne - bo precyzyjnie oświetlone - są podpisy pod obiektami. A to uważam za bardzo ważne, o czym jeszcze za chwilę.

Opuściwszy tę nastrojową, uroczystą lecz bynajmniej nie onieśmielającą salę, piętro wyżej wchodzimy w zupełnie inny klimat. Jasne wnętrze, podzielone jest skośnie ustawionymi ścianami, w niektórych z nich kryją się proste oszklone szafy-gabloty. Królują dwie barwy: biel i czerń. Dominuje prostota form - tu nie znajdziemy żadnej „barokowości”, jedynie czasem ozdobą na bieli ścian będą wielkie czarne litery japońskiego alfabetu, których znaczenia nie rozumiemy, ale uwiedzeni jesteśmy urodą tej kaligrafii.

W tym wnętrzu, w prostych drewnianych ramkach rozwija się barwna, drzeworytnicza opowieść o dawnej japońskiej kobiecie, jej urodzie, obyczajach, modzie, emocjach. Jesteśmy w XVIII i XIX wieku.

XVIII i XIX wiek - jakże nieodległy to czas od tego, z którym obcowaliśmy na parterze, a jakże zupełnie inny świat! Dobrze tę inność oddaje staranna, niemal ascetyczna aranżacja wystawy. Opowieść snuta obrazami, wzbogacona została nielicznymi, lecz pięknymi przedmiotami - zdobnymi kimonami i pasami obi, akcesoriami ubioru, instrumentami muzycznymi, maską teatru no. Przechadzającym się po tej egzotycznej dla nas krainie - gejsz, kurtyzan, aktorów, zjaw, wojowniczek, domów uciech - towarzyszy muzyka, podobnie jak piętro niżej, tym razem - według mnie - nieco zbyt głośna, albowiem choć pięknie grana na oryginalnych instrumentach, trochę mi jednak przeszkadzała.

Scenariusz i aranżacja to nie wszystko

A teraz spostrzeżenie trzecie, tym razem negatywne. Pochwaliwszy tę świetną aranżację wystawy „Onna”, muszę skrytykować zamieszczone na niej podpisy. Są źle czytelne, wydrukowane małą czcionką, niedoświetlone. Wielka to szkoda, gdyż bardzo brakuje możliwości odczytania komentarzy do obrazów, zwłaszcza, że drzeworyty ukiyo-e zazwyczaj odnoszą się do opowieści nader interesujących dla Europejczyka, a zupełnie mu nie znanych. Czytelne jest to szczególnie w części zatytułowanej „Aluzyjność”, której obrazy są wręcz niezrozumiałe jeśli pozbawione są tłumaczenia. Dla autorek wystawy, które są znakomitymi znawczyniami tamtej kultury, są to rzeczy oczywiste i zrozumiałe, ale dla widza?

Bywa tak - niestety - częściej, w rozmaitych muzeach. Na przykład fatalnie wykonane i rozmieszczone podpisy odbierają wiele wystawie, której temat jest nader interesujący i w pewnym sensie aktualny, choć dotyczący poprzedniego stulecia, a zgromadzone obiekty bardzo ciekawe i zabawne - to wystawa zatytułowana „Kupując oczami. Reklama w przedwojennym Krakowie”, w Muzeum Historycznym Miasta Krakowa.

Jest to więc moja uwaga ogólna dotycząca wielu wystaw. Nawet jeśli są bardzo dobrze przygotowane pod względem scenariuszowym, jeśli są pięknie zaaranżowane, to tracą ogromnie, jeżeli podpisy są źle lub prawie w ogóle nieczytelne. To jakaś „muzealnicza choroba”, którą strasznie trudno wyleczyć. Pamiętam liczne wpisy do ksiąg wystaw, że podpisy są zbyt małe lub źle oświetlone, narzekania w tej sprawie gości skierowane do pań pilnujących. Pamiętam, że walczyłam z tym, a raz nawet zdecydowałam po otwarciu wystawy o zmianie wszystkich podpisów, ze względu na ich słabą czytelność, co spotkało się z niezrozumieniem, wręcz oburzeniem pracowników. Wszystko niemal na nic! Przypominam też jednak sobie dobre przykłady - że wymienię chociażby wystawę Maksa Gierymskiego, kolekcji Starmachów czy Roberto Matty.

Wspomniałam o jeszcze jednej wystawie w Muzeum Narodowym, tj. o „Potędze awangardy” w Kamienicy Szołayskich. Tam napotkamy zgoła inną koncepcję aranżacyjną, ale znowu znakomicie odpowiadającą tematowi. W niewielkich zabytkowych wnętrzach, gdzie na ścianach dawne polichromie z płycinami obramowanymi ornamentami, zdobionymi arabeskami, z jakimiś scenkami rodzajowymi, bukietami, girlandami, draperiami, gdzie „staroświeckie” żyrandole, złocone i kryształowe, gdzie nawet napotkać można salę z dawną mozaiką parkietową - zagościła sztuka awangardowa XX wieku.

Jest dużo przestrzeni, jest oddech, jest przyjaźnie

Autorzy nader słusznie pozostawili widoczne te stare polichromie, a wprowadzając pomiędzy nie dzieła nowoczesne uzyskali efekt kontrastu, jakże mocno korespondujący z tematem ekspozycji: awangarda, czyli zwycięstwo nowego nad starym. Spójrzmy na przykład na zestawienie dość nieporadnego malowidła na ścianie, przedstawiającego jakichś rybaków w plenerze, ze świetnym gwaszem Fernanda Legera z 1951 roku - odważne, ale wiele mówiące sąsiedztwo.

Sale są jasne, dobrze oświetlone, nawet te, w których królują projekcje filmowe. Dzieła umieszczono na ściankach i panelach o kształtach prostych brył geometrycznych, ale ustawionych skosami, co wprowadza pożądany przy tych treściach niepokój. Mnie podobały się jasne, pastelowe tła ścian, ale spotkałam się też z krytyką barw - na przykład w księdze wystawy jest taki wpis: „Beznadziejny róż tła. Hańba”. (Oj, jak lubimy ostatnio nadużywać tego słowa!).

Na wystawie czuje się oddech, dużo przestrzeni, pojawiają się prześwity zachęcające do wędrówki po następnych salach. Jest przyjaźnie - wygodne siedziska przy projekcjach, podpisy dobrze czytelne (!), rzeźby Katarzyny Kobro nie uwięzione w gablotach, lecz bliskie „na wyciągniecie ręki” (której, oczywiście, nie należy wyciągać!). Szkoda jedynie, że nie zadbano o lepszą informację na pozamykanych z powodów konserwatorskich drzwiach, na skutek czego nie wszyscy wiedzą, że można tylną klatką przejść na drugie piętro, gdzie znajduje się ciąg dalszy ekspozycji, i w rezultacie niektórzy nie chodzą tam w ogóle, a szkoda.

Autor wystawy musi mieć szacunek dla widza

Wracam więc do ogólnych spostrzeżeń na temat roli i znaczenia aranżacji wystaw. Publiczność jest dzisiaj bardzo wyrobiona, opatrzona także w licznych światowych muzeach i galeriach, a więc nikomu już nie wystarcza powieszenie obrazów na gwoź- dziach czy ustawienie rzeźb na postumentach, a różnych przedmiotów umieszczenie w gablotach. Wystawy stają się spektaklami, niektóre wręcz swoistym theatrum, z wyraźną narracją, same „oprowadzają” widza, wciągając go w opowieść o danym temacie. Dzieje się tak nawet wtedy, gdy materią ekspozycji są na przykład obrazy jednego artysty, którego wielkość na pozór nie wymaga komentarza, jak to było choćby w przypadku znakomitych dzieł Williama Turnera.

Komentarza faktycznie ta twórczość nie wymagała, jednak wyobraźmy sobie taką sytuację, że autorzy wystawy powiesili obrazy byle jak, na fatalnych tłach kolorystycznych lub na brudnawych ścianach, nie oświetlili dzieł porządnie, słowem - nie zadbali o jakość ekspozycji. Czy mielibyśmy komfort obcowania z tą sztuką, czy nie złościłoby nas i nie odwracało naszej uwagi zwykłe niechlujstwo? Myślę, że poczulibyśmy się zlekceważeni, może wręcz obrażeni. Obowiązkiem autorów wystaw jest bowiem przede wszystkim szacunek dla widza, wczucie się w jego potrzeby, wrażliwość i możliwości percepcyjne.

Historyk sztuki, specjalista danej dziedziny - nawet jeśli natrafi na byle jak urządzoną ekspozycję - i tak doceni obiekty na niej prezentowane, skorzysta z kontaktu z nimi. Jednak tak zwany zwykły widz - lekarz, prawnik, inżynier, sportowiec, uczeń czy też nauczyciel - winien być zachęcony do zapoznania się z przesłaniem wystawy, wprowadzony w jej klimat, zainteresowany tematem, a to jest możliwe jedynie wówczas, gdy nie napotyka na trudności w zwiedzaniu, gdy czuje się potraktowany poważnie.

Warto zdać sobie sprawę z tego, że dobra aranżacja to po pierwsze dobry, twórczy pomysł, którego warunkiem sine qua non jest współgranie z tematem wystawy, ścisła współpraca jej autora z projektantem. Po drugie - to jakość wykonania każdego najdrobniejszego szczegółu, każdego elementu ekspozycji. A po trzecie - że są to spore koszty, nie da się bowiem uzyskać właściwej jakości za „parę groszy”. Ale wszystko to się stukrotnie opłaca, a przy okazji taka rzetelna i twórcza praca przynosi radość i satysfakcję.

Najważniejsza jednak pozostaje odpowiedź na podstawowe pytanie: dla kogo robimy wystawy? - dla siebie czy dla publiczności?

Mamy w Krakowie do czynienia z bardzo dobrymi przykładami. Śmiało możemy te wystawy odwiedzać, gdyż są one przygotowywane właśnie dla nas.

Zofia Gołubiew

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski