Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krnąbrny fachowiec

Redakcja
W lipcu Krzysztof Durek (z lewej) odebrał w Belwederze Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. Fot. Leszek Górak
W lipcu Krzysztof Durek (z lewej) odebrał w Belwederze Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. Fot. Leszek Górak
W 1980 r. był jednym z założycieli ruchu związkowego w milicji. Zapłacił za to wysoką cenę: wyrzucono go z pracy, szykanowano, inwigilowano. Wrócił do służby już w wolnej Polsce. Nadal odważnie wytykał błędy przełożonym, piętnował zło. Przypięto mu łatkę: krnąbrny. I chociaż z powodzeniem rozwiązywał najtrudniejsze zagadki kryminalne, kariery w policji nie zrobił. Niedawno odszedł na emeryturę w stopniu młodszego aspiranta.

W lipcu Krzysztof Durek (z lewej) odebrał w Belwederze Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. Fot. Leszek Górak

Krzysztof Durek większość zawodowego życia spędził w dochodzeniówce. Zaczynał pracę w Komendzie Dzielnicowej MO Kraków-Śródmieście pod koniec lat 70., jako świeżo upieczony magister prawa UJ. Przez pierwsze cztery lata zajmował się drobnymi przestępstwami: kradzieże, pobicia, rozboje.
- I do tego bezmiar ludzkiego nieszczęścia, czyli nieszczęśliwe wypadki spowodowane zwykłym niedbalstwem - dodaje. - Znajdowaliśmy niemowlęta, które zmarły, bo nie dostały w porę lekarstwa; siedzącą przy wigilijnym stole 5-osobową rodzinę, która śmiertelnie się zaczadziła z powodu nieszczelnych przewodów gazowych; młodą dziewczynę, która wyskoczyła przez okno. Tak było co trzeci dzień, na dłuższą metę nie do wytrzymania. W tych czasach milicja biła zatrzymanych. Przyprowadzali np. na przesłuchanie 16 osób, które przyznały się do napadu, chociaż wiadomo było, że uczestniczyły w nim tylko trzy. Przecież nie przyznawali się do winy z miłości do milicji i chęci niesienia pomocy wymiarowi sprawiedliwości. Wtedy w ten sposób sztucznie podwyższano wykrywalność. Gdy próbowałem protestować, wezwał mnie zastępca komendanta i oznajmił: "My tu mecenasów nie potrzebujemy".
Jako 26-letni dochodzeniowiec, w stopniu starszego szeregowego, zaangażował się w tworzenie milicyjnych związków zawodowych. Z przekonaniem. Miał bowiem w pamięci obrazy z kieleckiego więzienia, w którym odbywał studencką praktykę w 1976 r. Trafił tam niedługo po wydarzeniach w Radomiu. Zobaczył zmasakrowanych, zadręczonych ludzi, bez śladu nadziei w oczach. - Koszmar, nieporównywalny nawet z tym, co działo się później w stanie wojennym. Powiedziałem sobie: nigdy więcej - wspomina.
Poczucie niezadowolenia społecznego, chęć odnowy i reformy zawitały w szeregi milicyjne jesienią 1980 r. Co ciekawe, pierwsze postulaty składano na zebraniach partyjnych.
- Władza już wtedy czyniła przygotowania do stanu wojennego - mówi. - We wszystkich komendach zwoływano otwarte zebrania partyjne, na których musiała być cała załoga. U nas w śródmieściu zgonili z 500 ludzi. Przyszedł sekretarz z komitetu i zaczął ogłaszać, że "Solidarność" będzie mordować nasze dzieci, że będziemy musieli wyjąć broń i strzelać. Wstałem i powiedziałem, że do mordowania to oni się nie szykują i tak naprawdę to nie wiadomo, do kogo my będziemy strzelać. W tym momencie sala wybuchła. Starzy, rozgoryczeni komuniści po kolei zaczęli wylewać swoje żale. Każdy coś miał: jeden złapał partyjnego kacyka na przekręcie i zamiast go nagrodzić, to go ukarali; drugi mówił o pijaństwie przełożonego; inny - domagał się rozliczenia dowódcy z całej listy przestępstw. Organizatorzy nie potrafili opanować sali. Skończyło się na tym, że ja, bezpartyjny, zostałem wybrany w skład delegacji, która miała zakładać związek zawodowy w resorcie.
Wkrótce odbył się zjazd wojewódzki, który wyłonił komitet założycielski związków. Deklaracje podpisało około 7 tys. funkcjonariuszy, dalsze 40 tys. wstępnie wyraziło akces. Pojawiły się postulaty: "nigdy więcej nie będziemy bić ludzi", "partia nie ma prawa używać milicji do rozwiązywania problemów społecznych", "koniec z przestępczością wewnątrz milicji". Zjazd w Warszawie je przypieczętował. Durek został wybrany sekretarzem Ogólnopolskiego Komitetu Założycielskiego Związku Zawodowego Funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej. Wkrótce rozpoczęły się rozmowy z komisją Kiszczaka.
- Straszyli nas Wielkim Bratem. Mówili, że ZSRR zgodził się na powstanie "Solidarności", ale nigdy nie dopuści, aby partia oddała władzę w najważniejszym resorcie - wspomina Durek. - Straszyli, że walczymy z ustrojem, że przez nas zawali się socjalizm, że staniemy się powodem rozlewu krwi. Usłyszeliśmy, że na związek zawodowy nie ma zgody. Rozgrywali nas i przetrzymywali, bo założyli: sprawdzić, jakie są siły i środki, rozprowadzić agenturę, wykosić delegatów, a potem się zobaczy. Bez wątpienia to im się udało.
Po powrocie do jednostek milicjantów spotkały pierwsze szykany. W Krakowie usunięto ze służby 7 związkowców, m.in. Durka. W całym kraju zwolniono ok. 100 działaczy. Na podstawie artykułu "dla dobra służby", który nie wymagał nawet uzasadnienia. Służba Bezpieczeństwa też nie próżnowała. Rozsiewano opowieści, że zwolnieni milicjanci to malwersanci, złodzieje, kiepsko się prowadzą, a w dodatku są agentami obcego wywiadu. Kolejne represje nastąpiły po ogłoszeniu stanu wojennego.
- 13 grudnia przetrzepali wszystkie miejsca, gdzie mogłem się ukryć, ale mnie nie znaleźli. Trzy dni później o 2 w nocy z długą bronią wjechali do domu moich rodziców w Kielcach, wywalając okna i drzwi. Wcześniej przez pomyłkę - bo pomylili adres - przekopali cały dom sąsiadki. Do lutego się ukrywałem. Przycisnęli mnie, szykanując rodzinę: niczemu niewinna ciotka dowiedziała się na przykład, że jak się szybko nie znajdę, to węgiel, który leży u niej na podwórku, z pewnością okaże się kradziony.
Przestał się ukrywać i wkrótce został zatrzymany. Od razu doprowadzono go do gabinetu ówczesnego komendanta wojewódzkiego, który podsunął mu do podpisu zobowiązanie, z którego wynikało, że "zaniecha wszelkiej działalności szkodliwej dla PRL i porządku prawnego". Odmówił.
- Odpuścili mi, bo prawdopodobnie dokonywali akurat manewrów operacyjnych i potrzebowali agenturę poumieszczać w ośrodkach internowania. Trzymali mnie w inny sposób. Chociaż był przymus pracy, a ja złożyłem w różnych instytucjach 70 podań o zatrudnienie, przez rok nigdzie go nie dostałem. W końcu znalazłem pracę jako rejestratorka medyczna w nowohuckim ZOZ-ie, a potem w pomocy społecznej. Kiedy w 1986 r. złożyłem wniosek o paszport, powiedzieli mi, że prędzej im kaktus wyrośnie na dłoniach, niż ja wyjadę na Zachód. Najwyraźniej doszli do wniosku, jak będę w nieskończoność jadł chleb z dżemem, to w końcu się złamię - mówi.
Do policji wrócił dokładnie po 9 latach - jako starszy szeregowy. Decyzję o jego przywróceniu do służby podejmowali ci sami kadrowcy, którzy mu wcześniej wręczali zwolnienie. Teraz działali już jednak z poziomu Komendy Głównej Policji, bo w wolnej Polsce... awansowali.
- Było wesoło - opowiada. - Tuż przed moim powrotem zastępca naczelnika wydziału dochodzeniowo-śledczego w komendzie wojewódzkiej zrobił odprawę, na której zapowiedział: "przychodzi tu taki sk..., trzeba go pilnować i wykończyć". Zastałem te same stare układy i powiązania rodzinne na newralgicznych stanowiskach, ale spotkałem też wielu normalnych ludzi, których interesowała prawdziwa policyjna robota.
Policja demokratycznego państwa okazała się kontynuacją milicji, która była instrumentem w rękach partii. Najważniejsze decyzje wciąż podejmowali ludzie o kilkudziesięcioletnim stażu w MO. W praktyce więc reformowanie tej instytucji sprowadziło się do przemalowania napisów na służbowych nyskach z "milicji" na "policję". Krzysztof Durek mówi wprost:
- Na początku lat 90. była szansa, żeby w tej firmie coś zmienić, ale nie było woli politycznej. Śmieszna jest świadomość, że na najważniejszych stanowiskach - w kadrach czy w technice operacyjnej - do tej pory pracują ludzie powiązani rodzinnie z dawną bezpieką - w drugim lub nawet trzecim pokoleniu. Wracając do służby, nawet nie zdawałem sobie sprawy, jaka jest sieć agenturalna wśród policjantów. Bezpieka wcześniej pilnowała, żeby agentem nie był ktoś wyższy stopniem niż kapitan; najczęściej więc werbowano kierowców i sekretarki. Ale potem potworzyły się już grupy funkcjonariuszy, powiązanych wspólnymi interesami. Tacy awansowali. Jestem przekonany, że do tej pory w każdej komendzie powiatowej jest facet, niekoniecznie na eksponowanym stanowisku, z którego w każdej chwili można skorzystać. Jego nie wolno ruszyć: czy się opije, czy schrzani robotę. Sam miałem w wydziale takich nie do ruszenia.
Ostatnie 19 lat Durek przepracował w Wydziale Dochodzeniowo-Śledczym Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie. Zajmował się najpoważniejszymi przestępstwami: zabójstwami, rozbojami z użyciem broni, grubymi sprawami narkotykowymi. Doprowadził m.in. na ławę oskarżonych kilkunastu członków gangu "Marchewy". Zyskał opinię świetnego fachowca. Świadczą o tym m.in. listy z prokuratury z podziękowaniami za wspólnie rozwiązane sprawy. "Durkowi nikt nie uciekł" - przyznają nawet jego oponenci. On sam twierdzi: - Dwóch uciekło. Ale znajdę, nawet na emeryturze.
Tajemnicę jego sukcesów niektórzy upatrują w szczęściu. - Bez wątpienia ma nosa, czyli tzw. siódmy zmysł. Jednak przede wszystkim jemu się chciało. To robol, jak chwycił nić, to już nie popuścił - mówi jeden z jego kolegów.
Przez ostatnie 11 lat Krzysztof Durek był kierownikiem zespołu ds. przestępczości przeciwko życiu i zdrowiu w małopolskiej komendzie, ale... na etacie zwykłego pracownika. Przez wiele lat słyszał, że przysługujący mu etat jest w trakcie załatwiania, ale zawsze były jakieś przeszkody formalne i nigdy go nie uzyskał. To oczywiście, miało też wpływ na jego wynagrodzenie.
- Przypięto ma łatkę: krnąbrny. Wielu go unikało jak ognia, bo się nie szczypał i zawsze walił prosto w oczy, co myśli. Niektórzy więc odetchnęli z ulgą, gdy odszedł na emeryturę - mówi jeden z oficerów komendy przy Mogilskiej.
Durek rzeczywiście bez ogródek piętnuje wszelkie patologie w policji. Mówi m.in. o nepotyzmie, korupcji, o fałszowaniu statystyki. Otwarcie krytykuje rozprawianie się policji z kibolami.
- Ja znam to środowisko, tam są bandyci, ale ich trzeba wyizolować i złapać, a nie zatrzymywać pociąg i pałować kogo popadnie - mówi. - Tę metodę już stosowano w czasie zamieszek w stanie wojennym, bo największy łomot zawsze dostawali ci, którzy nie brali udziału w manifestacji i nie uciekali. W pociągu z kibicami było podobnie: chuligani się pochowali, a pałowano Bogu ducha winnych. Tak nie wolno, my jesteśmy policją, a nie milicją.
O swoich byłych podwładnych z dochodzeniówki mówi: - Są młodzi, wykształceni i 10 razy lepsi ode mnie, kiedy byłem w ich wieku. Obawiam się jednak, że większość pójdzie na zmarnowanie, bo nie mają wujka na stanowisku i możliwości dostania się do szkoły oficerskiej. Na razie są uczciwi, ale nie wiem, co będzie za 10-15 lat. Mnie samemu wielokrotnie oferowano naprawdę duże łapówki. Nigdy nie wziąłem. Ale byli też tacy, którzy co tydzień wygrywali w ruletkę z przestępcami, jeszcze inni przez 10 lat przebywali na L-4. Tych ostatnich nie ma wielu, jakieś 10 proc. Ale jakie to obciążenie dla budżetu i dla reszty, która za nich pracuje? Co z tego, że ja miałem na biegu swoich sześć spraw, jak za kolegę, który stale chorował, musiałem robić drugie sześć? Tak naprawdę w policji pracuje góra 60 tys. funkcjonariuszy i pewnie tyle by wystarczyło, gdyby dobrze zorganizować robotę.
W lipcu Krzysztof Durek odebrał w Belwederze Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. Co prawda już wcześniej komenda kilkakrotnie występowała o jego odznaczenie. Wnioski były jednak konsekwentnie odrzucane, bo zawsze w kadrach ktoś się pomylił, wpisując błędnie numer PESEL lub imię ojca.
Niedawno odszedł na emeryturę. Przez 30 lat dosłużył się zaledwie stopnia młodszego aspiranta. Na pytanie, czym się będzie teraz zajmował, odpowiada: - Zakładam klub Wiesenthala XXI wieku.
Ewa Kopcik
Współpraca: Leszek Górak

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski