Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kto ma w głowie olej...

Redakcja
Początek roku sprzyja remanentom marzeń. - Kim pan chciał zostać, będąc dzieckiem? - zapytało mnie dziewczę z radiowej "Trójki" - Zapewne strażakiem? - Tak, po ojcu. Po dziadku chciałem być kolejarzem. Jeszcze potem księdzem, kierownikiem sklepu monopolowego...

FELIETON

Dziewczę przerwało z niedowierzaniem (w temacie sklep) i prosiło o skoncentrowanie się na kolei. Otóż jako pacholę mieszkałem na dworcu kolejowym w Krośnie. Dziadek nakierowywał rynnę z wodą nad tendry podpływających torami lokomotyw, pachniało gorącym olejem, a natrętne marzenia były konkretne: zostać pomocnikiem maszynisty i jak najszybciej przejść z lewej na prawą stronę, czyli awansować na maszynistę, który pełnił służbę przy prawym okienku lokomotywy.

Z kolejarskich opowieści zapamiętałem postać radcy dworu Wiktora Kolosvary, na przełomie dwu ostatnich wieków naczelnika Dyrekcji Kolei Państwych w Krakowie, inicjatora budowy gmaszyska przy placu Matejki, kolonii kolejarskiej w Nowym Sączu i pierwszego (1898) w Krakowie wiaduktu nad ul. Lubicz. Pan radca - co mi szczególnie działało na wyobraźnię - wprowadził zwyczaj witania przez maszynistów Nowego Roku gwizdem lokomotywy. Zwyczaj rozszerzono potem na kolejarskie pogrzeby. W trakcie pochówku Wiktora Kolosvary na cmentarzu Rakowickim gwizdało, zionąc słupami czarnego dymu, sześć lokomotyw. Któż nie marzy o takim pogrzebie...

Spytałem niedawno pana wiceadmirała kolei żelaznych (czyli b. dyrektora śp. Południowej Dyrekcji Okręgu Kolei Państwowych) Kazimierza Żurowskiego, czy w jego dawnej firmie nadal się noworocznie gwiżdże. Podobno już nie. Podobno gwiżdżą tylko pod Nowym Sączem, ale za to często, w Ptaszkowej, dla innej tradycji, mijając dawną rezydencję dróżnika kolejowego. Chłopisko mieszkało tuż przy sztrece i miało czternaścioro dzieci. - Ile razy maszynista mijał mój dom, to złośliwie gwizdał, budził mnie w środku nocy i za dziewięć miesięcy miałem kolejny dopust boży - skarżył się dróżnik.

Gwizd lokomotywy zawsze wywoływał u mnie marzenia o dalekich podróżach, obcych lądach, egzotycznych dziewczynach kołyszących biodrami w rytm ukulele etc., etc. Najbardziej realne możliwości długiej ekskursji stwarzała - były to lata 70. ub. wieku - wyprawa pociągiem pasażerskim przyspieszonym relacji Przemyśl - Szczecin. Pociąg wiózł głównie pasażerów jadących w odwiedziny do mężów i synów służących w garnizonach Północnej Grupy Wojsk Radzieckich.

"Przekrój" kazał mi zrobić reportaż z polskiego Orient Ekspresu i załatwił u dyrektora PDOKP Edwarda Perykaszy zezwolenie na jazdę w lokomotorze, rozmowy z funkcjonariuszami kolei żelaznych. Gdy po całonocnej jeździe bolid wtoczył się na stację Szczecin Główny, na peronie czekała na mnie delegacja kolejowej organizacji ZMS: dziewczęta w białych bluzkach i czerwonych krawatach, obok nich naczelnik stacji z goździkiem, w pełnej gali mundurowej. Przeszliśmy do biura, na śniadanie, w trakcie którego dałem wyraz zdumieniu: - Wie pan, panie naczelniku, nigdy bym nie przypuszczał, że pasażerowie mogą liczyć w Szczecinie na aż tak serdeczne przyjęcie...

- Eeeee tam - machnął ręką dostojnik kolejowy. - Przy całym szacunku dla "Przekroju" pański przyjazd to też moje osobiste święto. Jestem tu naczelnikiem od dwudziestu lat i po raz pierwszy się zdarzyło, żeby ten zasrany pociąg przyjechał punktualnie...

LESZEK MAZAN, dziennikarz, krakauerolog i szwejkolog

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski