MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kto obroni media publiczne? Od roku polskie radio i telewizja przypominają oblężoną twierdzę, którą nieprzyjaciel odciął od wody i żywności, a do ostatecznego skruszenia murów zamierza użyć kolubryny. Odcięcie dopływu wody i...

Redakcja
Kto obroni media publiczne? Od roku polskie radio i telewizja przypominają oblężoną twierdzę, którą nieprzyjaciel odciął od wody i żywności, a do ostatecznego skruszenia murów zamierza użyć kolubryny. Odcięcie dopływu wody i żywności to nawoływanie przez premiera Tuska do niepłacenia abonamentu, próba wprowadzenia doń nowych ulg oraz zapowiedź jego likwidacji. Kolubryną ma stać się natomiast nowa ustawa o mediach publicznych, której założenia opublikowało Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Ustawa zakłada likwidację TVP i Polskiego Radia w ich obecnej postaci i zastąpienie ich przez nowy twór, znacznie mniejszy, o całkiem nowych, ubogich źródłach finansowania i nowych zarządcach. Bez pieniędzy i w gorsecie

Założenia do nowej ustawy przewidują, że w miejsce abonamentu wprowadzony zostanie Fundusz Zadań Publicznych (FZP) zasilany z udziału w podatku VAT od spółek medialnych. Autorzy projektu szacują, że z tego tytułu można uzyskać 800-900 mln, czyli tyle, ile obecnie uzyskuje się przy marnej ściągalności abonamentu. Jednak ostateczna wysokość tego udziału ma być corocznie ustalana z ministrem finansów, więc nie będzie żadnej stabilizacji finansowania. Jego poziom stanie się przedmiotem rozgrywek politycznych przy ustalaniu wydatków państwa, a byt mediów publicznych zależeć będzie od życzliwości aktualnej większości partyjnej.

W projektowanej ustawie ustalono limit co najwyżej 40 procent przychodów TVP z reklamy. Czyli im mniej dostanie pieniędzy z nowego funduszu, tym mniej (w liczbach bezwzględnych) wolno jej będzie zarobić na reklamie. Łatwo wyobrazić sobie, że z obecnych 2 mld zł w dyspozycji telewizji może pozostać co najwyżej połowa. Ponadto będzie można zakazać emisji reklam w porze największej oglądalności. Dla publicznej radiofonii ustalono limit przychodów z reklamy na poziomie 20 procent, czyli również niższym niż obecne wpływy. Co więcej, według zamierzeń ministerstwa, część zaplanowanych w niewiadomej wysokości środków z FZP będą mogły uzyskać również telewizje i rozgłośnie komercyjne.
Obrazu z gatunku "mission impossible" dopełniają pozostałe zamierzenia finansowo-programowe dla tej zredukowanej TVP. Mając co najwyżej połowę obecnych środków będzie ona musiała wypełniać misję publiczną w zakresie co najmniej takim jak obecnie, a nawet w niektórych wymiarach niemal trzykrotnie większym, gdyż 16 ośrodkom regionalnym nakazano produkcję i emisję 9 godzin programu lokalnego i regionalnego dziennie. W ramach tzw. licencji programowych możliwe będzie nakazanie emisji poszczególnych programów o określonej porze, ściśle wyznaczana ma być struktura gatunkowa oraz tematyka audycji. W ten ciasny gorset media publiczne ubiorą obowiązkowe, dwuletnie kontrakty zawarte z powoływaną przez większość sejmową Radą Powierniczą FZP. W razie zastrzeżeń ze strony KRRiT do realizacji tej licencji, zarządy publicznego radia i telewizji co dwa lata mogłyby być wyrzucane z pracy, a w trakcie tych dwu lat ich członkowie podlegaliby karom pieniężnym. Spółki musiałyby też zwracać pieniądze za audycje źle ocenione pod kątem wykonania licencji. Jak mogą działać zarządy radia i telewizji trzymane na tak krótkim pasku? Kasą dysponować ma Rada Powiernicza wybrana przez sejm. Kontrolować program - KRRiT. Nieprzekonująco brzmią jednak wypowiedzi prof. Kowalskiego, głównego autora ministerialnych tez, jakoby wzmacniały one rolę KRRiT. Już mówi się, iż projekt MKiDN ma być uzupełniony częścią, w której zlikwiduje się KRRiT w obecnym składzie, a w przyszłym - zapewni w niej większość aktualnej ekipie rządzącej.

Gdzie dobro wspólne?

Słuszny postulat, by państwo dbało o misyjność publicznego radia i telewizji, został sprowadzony w planowanej ustawie do karykaturalnego systemu, w którym misja ma polegać na kierowaniu do niszowego odbiorcy tanich i nieatrakcyjnych programów kulturalno-poradnikowych. Nie da się zrealizować ambitnych produkcji telewizyjnych, w tym premier teatru telewizji, koncertów symfonicznych lub dobrych filmów dokumentalnych, nie mówiąc o ciekawych programach dla dzieci, bez odpowiedniego finansowania. Czy możemy sobie wyobrazić dobrą informację i poziom komentarzy ekonomicznych i międzynarodowych bez zatrudniania i odpowiedniego wynagrodzenia wydawców, dziennikarzy czy utrzymania sieci korespondentów zagranicznych? Nie wolno zapominać, że większość naszej produkcji filmowej, może niemal wszystkie wartościowe pozycje od "Katynia" aż do nagrodzonej w Gdyni "Małej Moskwy" nie mogłyby powstać bez istotnego udziału finansowego TVP. Jeden seans dobrego polskiego filmu w telewizji publicznej oznacza, że obejrzy go naraz 4-5 milionów ludzi, podczas gdy przez cały rok do kin wybierze się nań nie więcej niż 1-2 mln. Nowej kadłubkowej telewizji nie będzie na to stać.
Możliwy jest też inny scenariusz - publiczne radio i telewizja dostają maksimum przewidzianych pieniędzy pod warunkiem, że prezentowana w nich wizja świata i linia polityczna odpowiada tym, którzy decydują o przyznaniu pieniędzy. I jedna i druga perspektywa to koniec dobra wspólnego.
A można by przecież inaczej: zapewnić właściwą ściągalność abonamentu, uczciwą dla tych, którzy teraz go płacą. Wtedy nie musiałby on być wyższy niż 10 zł miesięcznie (zamiast obecnych 17 zł), do kasy radia i telewizji wpłynęłoby więcej pieniędzy, mogłaby ona więcej czasu antenowego poświęcić na wartościowe produkcje kulturalne czy dokumentalne. Wtedy można się zastanowić nad sposobem wyważonego, pluralistycznego nadzoru nad programem, z zapewnieniem niezależności i dziennikarzy i wydawców. Niestety, w ferworze walki politycznej, jaka trwa wokół telewizji, uczciwa narodowa debata jest prawie niemożliwa.

Bezradność obrońców

Ze smutkiem wypada stwierdzić, że godna podziwu determinacja polityczna w osłabianiu pozycji polskiego radia i telewizji, jaką prezentuje i premier, i jego partia nie spotyka się z należytą krytyką ze strony polskich elit oraz nieświadomych zagrożenia obywateli. Tymczasem rola mediów publicznych w kształtowaniu wspólnoty społecznej jest ogromna. To naprawdę ważne, że setki tysięcy osób chcą co rano w Polskim Radiu słuchać gawęd Andrzeja Zalewskiego o pogodzie i przyrodzie, a kilka milionów wieczorem wzrusza się przy kolejnych odcinkach "M jak miłość". W czasach podziałów i zaniku więzi tak liczne rzesze wiernych słuchaczy i widzów nie mogą być dla doraźnych celów wywłaszczone ze swej własności, jaką są media publiczne. Około setka z tych najbardziej zdeterminowanych odbiorców już w sierpniu zapłaciła z półrocznym wyprzedzeniem abonament za cały rok przyszły, jak można się domyślać, dając w ten sposób świadectwo braku zgody na zamierzenia władz wobec ich ulubionych programów. To jednak także świadectwo bezradności szeregowych obrońców oblężonej twierdzy, widzących kolubrynę dotoczoną pod mury i gotową do strzału.
BARBARA BUBULA
Autorka jest członkinią KRRiT, w latach 2005-2007 posłanką na Sejm z krakowskiej listy PiS.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski