Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ku pokrzepieniu (polskich) serc

Włodzimierz Jurasz
Lars Saabye Christensen „Beatlesi”, przekład Iwona Zimnicka, Wydawnictwo Literackie 2016, 729 s.
Lars Saabye Christensen „Beatlesi”, przekład Iwona Zimnicka, Wydawnictwo Literackie 2016, 729 s.
Na przełomie lat 60. i 70., gdy pobierałem nauki w liceum, śp. Rodzice toczyli ze mną nieustanne boje w kwestii za długich włosów.

W akcie rozpaczy (bywałem nieugięty, zwłaszcza podczas wakacji) posuwali się do gróźb, naówczas niekaralnych. To znaczy obiecywali, że jeżeli nie udam się do fryzjera z własnej woli, ostrzygą mnie podczas snu. Gróźb w końcu nie spełnili, taki los spotykał jednak innych. Na przykład bohatera powieści „Beatlesi” norweskiego pisarza Larsa Saabye Christen-sena, której polski przekład ukazał się nakładem Wydawnictwa Literackiego.

Powieść spotkała się w Norwegii z entuzjastycznym przyjęciem. Uznano ją za książkę 25-lecia (wyszła w roku 2001), na jej podstawie powstał film kinowy i serial telewizyjny. U nas analogiczny entuzjazm wyraziła radiowa „Trójka”, m.in. ustami Wojciecha Manna, podobnie jak autor tych słów mającego osobisty (i sentymentalny) stosunek do opisywanych w niej czasów.

„Beatlesi”, rozgrywający się na przełomie lat 60. i 70. XX wieku, to sympatyczna historia życia czterech przyjaciół, nastolatków zafascynowanych muzyką czwórki z Liverpoolu. Można rzec: klasyczny bildungsroman, powieść o dojrzewaniu, rozgrywająca się w epoce ruchów kontrkulturowych i ideowych szaleństw - od standardowego młodzieżowego buntu, przez potępienie wojny w Wietnamie i sowieckiej inwazji na Czechosłowację, po uwielbienie dla towarzysza Mao. Oraz - oczywiście - epoce dzieci kwiatów i pierwszych tragedii związanych z narkotykami.

Mnie w tej powieści zafascynowała przede wszystkim jedna kwestia. I wtedy, i dziś jeszcze niekiedy się to zdarza, Polska uważana była (jest) za prowincję, swoisty „drugi świat”, w którym życie toczy się inaczej niż w centrum wydarzeń. Powieść Christensena udowadnia, jak mylne to wrażenie. I jej bohaterowie, i my wtedy, nawet w PRL-u, borykaliśmy się z niemal identycznymi problemami. Od wspomnianej walki o długie włosy, przez zrzucanie się w czwórkę na butelkę coli (u nas oranżady), amok towarzyszący koncertowi Stonesów, wożenie dziewcząt na rowerowej ramie, po alkoholowe popisy. Oczywiście są i różnice - zwłaszcza skali. U nas papierosy paliło się w ukryciu, Beatlesów słuchało się nie z płyt, ale z pocztówek dźwiękowych, znacznie trudniej było zarobić parę groszy, w Polsce narkotyki mimo wszystko (i na szczęście) były jeszcze marginesem. Nie mówiąc o tym, że Norwegom było znacznie łatwiej manifestować poglądy polityczne, chociaż u nich także, jak u nas w Marcu, policja lubiła pałować…

Choć więc ta powieść, jak niemal każdy bildungsroman opowiadający o rozwianych młodzieńczych marzeniach i życiowych klęskach, bywa przygnębiająca, niesie jednak nam, Polakom, powiew optymizmu. Mimo wszystko nasza młodość nie była tak zupełnie inna, nie była całkiem zmarnowana…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski