Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Laureat Krzyża Wolności i Solidarności: Cieszy mnie, że dziś odwaga już tyle nie kosztuje

Katarzyna Hołuj
Katarzyna Hołuj
Ziemowit Kalinowski
Ziemowit Kalinowski Fot. Katarzyna Hołuj
Rozmowa. Z Ziemowitem Kalinowskim, historykiem z Myślenic odznaczonym Krzyżem Wolności i Solidarności.

- W działalność opozycyjną zaangażował się Pan, będąc studentem, w drugiej połowie lat 80. ubiegłego wieku.
- Należałem do Niezależnego Zrzeszenia Studentów i Konfederacji Polski Niepodległej.

- Jak student historii odnajdywał się w tamtej rzeczywistości?
- Dopiero w 1990 roku prof. Jacek Chrobaczyński organizował wykłady z historii najnowszej, na których mówił m.in. o Katyniu i nie tylko. O sobie mawiał, że jest „wierzącym, niepraktykującym marksistą” i to była odwaga. A wcześniej? Obok normalnych przedmiotów były też ideologiczne, np. ekonomia marksistowska. Było też studium wojskowe, na którym uczono nas kompletnych bzdur, co zrobić jak na Nową Hutę zostanie zrzucona bomba atomowa. Byłem wiceprzewodniczącym Koła Naukowego. Pamiętam wystawy, które były organizowane na mojej uczelni - Wyższej Szkole Pedagogicznej (dziś Uniwersytet Pedagogiczny), naukowe, historyczne wystawy i to jak na jedną z nich przyszli esbecy z placówki, która działała na terenie uczelni, i usunęli z niej zdjęcia komendantów AK. Choć działo się to w Instytucie Historii, była to wiedza zakazana!

- A Pańska działalność opozycyjna? Na czym polegała?
- Byłem kolporterem „bibuły”, czyli nielegalnej prasy i książek drugiego obiegu. Nierzadko zaopatrywałem w nie profesorów z uczelni. Dostarczałem im np. fragmenty książek Normana Daviesa. W 1988 roku razem z kolegami z NZS założyliśmy na uczelni gazetkę „Legion”. Brałem też udział w niezliczonych demonstracjach.

- Któraś szczególnie zapadła Panu w pamięć?
- Strajk okupacyjny na miasteczku studenckim. Był maj 1988 roku. W Hucie im. Lenina trwał strajk, a w sąsiedztwie miasteczka studenckiego, na stadionie Wisły przy ul. Reymonta, stacjonowały wszystkie jednostki ZOMO. Kiedy kolumna ich aut stamtąd wyjeżdżała, wszyscy w akademikach chwytali za garnki i tłukli nimi o parapety. Pamiętam ten huk do dziś. I pamiętam też, że profesorowie, ta świadoma kadra przychodzili do nas i wspierali nas. Była to walka o legalizację Solidarności i NZS-u.

- Co Pana pchnęło w szeregi opozycji?
- Na pewno jednym z nich był fakt, że na uczelni poznałem wielu wspaniałych ludzi, myślących podobnie do mnie.

Poza tym, historia mojej rodziny. Historia dziadka, który był pracownikiem starostwa i współpracował z wywiadem AK, za co nie sam, ale z całkiem liczną grupą myśleniczan i nie tylko, dwa tygodnie po zakończeniu okupacji niemieckiej został aresztowany przez rosyjską policję polityczną i wywieziony na Syberię. Internowanym w tym nieludzkim klimacie „zaoferowano” wyręb lasu praktycznie gołymi rękami. Dziadek już stamtąd nie wrócił.

Po drugie, historia stryja, który pod Czorsztynem został zastrzelony przez wracających z frontu żołnierzy rosyjskich. Chcieli mu ukraść rower i pieniądze, które wiózł, bo był inkasentem PZU.

I wreszcie po trzecie, historia mojego ojca, który wstąpił do Ludowego Wojska Polskiego, gdzie zrobił kursy oficerskie i prowadził szkołę jazdy. Pod koniec służby został aresztowany za „wrogą propagandę” i skazany na 5 lat więzienia. Tą „wrogą propagandą” było kilka słów prawdy o Stalinie i obecności Rosjan w polskim wojsku. Wyszedł jako kaleka, a to nie koniec, bo ludzie tamtego systemu pamiętali mu to do śmierci i przeszkadzali jak mogli. Na owe czasy tata miał całkiem niezłe wykształcenie i zawód, bo był zawodowym kierowcą, a mimo to pracował na niskim stanowisku. Jeszcze kiedy w latach 80. mój brat wyjeżdżał na kolonie do Czechosłowacji, byli tacy, którzy dzwonili z interwencją: „dlaczego syn bandyty dostał paszport?”.

Ojciec miał rozległą wiedzę historyczną, którą wyniósł także z... więzienia. Jako więzień polityczny spotkał tam nie kryminalistów i bandytów, ale innych politycznych, polskich patriotów. Potem, w domu regularnie słuchał nielegalnego i zagłuszanego Radia Wolna Europa.

- A Pan? Jakie Pana spotkały represje choćby za udział w demonstracjach?
- Miałem to szczęście, że w okresie mojej działalności nie były one już tak dotkliwe, jak jeszcze kilka lat wcześniej, podczas stanu wojennego i zaraz po nim.

W drugiej połowie lat 80. najczęstszą karą było nakładanie wysokich kolegiów, zdarzały się pobicia. Jeden z moich kolegów został dotkliwie pobity na demonstracji: miał odciśniętą na czole podeszwę butów ZOMO-wców, ale i tak mieliśmy więcej szczęścia niż nasi starsi koledzy, bo nie szło się do więzienia, nie było ścieżek zdrowia albo wyrzucania z uczelni. Nie byłem karany, ale wiem z materiałów, do których dotarłem, że byłem rozpracowywany przez tajne służby.

- Działał Pan głównie w Krakowie, ale również w rodzinnych Myślenicach.
- Poznałem tu wiele wspaniałych osób, na czele w Krzysztofem Pietrzykiem. Ale także Staszka Cichonia, dr. Jerzego Krzywonia. Różniliśmy się, ale działaliśmy razem, bo łączyła nas wspólna walka o Polskę. I mamy ją niepodległą, może nieidealną, ale przynajmniej już nie trzeba się bać. Odwaga nie kosztuje tyle, co kiedyś. I to mnie cieszy.

- Co Pan myśli, patrząc na polskie społeczeństwo podzielone być może jak nigdy?
- Myślę, że to są normalne procesy. Tak wygląda demokracja. W polskim parlamencie nie ma na szczęście bijatyk jak na Tajwanie albo na Ukrainie.

- Jest Pan pierwszym myśleniczaninem odznaczonym Krzyżem Wolności i Solidarności?
- Tak, ale nie pierwszym mieszkańcem powiatu myślenickiego. Przede mną otrzymali go Kazimierz Łapczyński z Gruszowa i Stanisław Łaszczyk z Krzyworzeki.

- To dla Pana ważne odznaczenie?
- Krzyż jest bardzo ważnym odznaczaniem dla mnie i całej mojej rodziny, bo właśnie świadczy o tym, że to co robiłem było ważne.

Po otrzymaniu go, czuję się zobowiązany mówić o tym, co było, o tych ideach, dawać świadectwo.

- Jako historyk najwięcej czasu i badań poświęcił Pan żołnierzom wyklętym. Napisał Pan o nich pracę magisterską, a kilka lat temu książkę „Bohaterowie wyklęci na ziemi myślenickiej 1945-1956”. Z jakim spotkała się odbiorem?
- Bardzo dobrym o czym świadczy, że pierwszy nakład rozszedł się w trzy miesiące, a drugi do dziś dobrze się sprzedaje. Ciągle też trafiają do mnie ludzie z archiwalnymi materiałami, które poszerzają moją wiedzę, sprawiają, że jest jeszcze bardziej precyzyjna, a nawet bardziej szokująca.

- To bardzo drażliwy temat. Można się było o tym przekonać podczas dyskusji radnych gminy Dobczyce nad sprawą planowanej w tym mieście budowy pomnika żołnierzy wyklętych. Padają argumenty, że przynajmniej niektórzy nie byli wcale kryształowymi postaciami… Dlatego radni, choć nie mówią twardego „nie” pomnikowi, to nie chcą umieszczania na nim nazwisk.
- Ja nie czytam podręczników i książek, nie opieram się na zwodniczych przekazach, ale na dokumentach z epoki, a one świadczą o czymś zupełnie innym. Jeżeli odrzucimy język nienawistnej propagandy, to się okaże, że „rabunek” to w rzeczywistości rekwizycja własności państwowej, w tamtych realiach - własności komunistycznej, czyli okupacyjnej lub kara na szkodliwych konfidentach. Nie dokonywali jej „bandyci”, a partyzanci, czyli żołnierze podziemnego Wojska Polskiego. Podkreślam za dokumentami ubeckimi: nie rabowali zwykłych, niewinnych ludzi, bo nie mogliby liczyć na pomoc, tyle by nie przetrwali. Wyraźnie na swoje potrzeby UB pisze: „przynoszą swoje jedzenie, za wszystko płacą”.

- Ale ludzie mówią, że pamiętają co innego…
- Fakt, że pojawiają się głosy niechętne „żołnierzom wyklętym”, nie dziwi mnie, bo represje za pomoc Józefowi Mice czy Franciszkowi Mrozowi dotknęły 600 osób zamieszkałych od Dziekanowic po Szczyrzyc. Były one aresztowane za ofiarowanie im chleba, udzielenie noclegu, a nawet za nieudzielenie go i niepodzielenie się jedzeniem, a niezgłoszenie tego władzom. Bo represje dotykały także tych, którzy ze strachu, choć byli proszeni o pomoc, zamykali przed nimi drzwi swoich domów. Wyroki zapadały często z rażącym naruszeniem ówczesnego prawa. 90 spośród tych 600 osób zostało jednak „złamanych”, donosiło, a skoro donosili, to oczywistym jest, że musieli sobie i bliskim stworzyć legendę „złego”. Co więcej, członkowie PZPR, ZSL i ORMO dostawali instrukcje, co mają mówić o takich jak Mika czy Mróz i organizowali „pogadanki” w szkołach.

Jeśli mówi się, że Józef Mika był bandytą, to kim zatem byli oni albo funkcjonariusze UB? Owszem wykonywał wyroki śmierci, ale był żołnierzem w warunkach wojny. Przynajmniej nie sprzedał tanio życia, a za to co robił nie miał najmniejszych szans na przeżycie. Mamy dużo bardziej znaną postać Witolda Pileckiego, który nie podjął żadnej walki z komuną, a zapłacił swoim życiem, czyli cenę najwyższą.

Bohaterem był też Franciszek Mróz i to bohaterem na skalę Polski, nie tylko ziemi myślenickiej. Starszy wiekiem i stopniem od Miki podporządkował mu się, i to nie było przypadkowe. Był postacią krystaliczną. Nie zabił nikogo. Kiedy mówi się o naszej, Polaków współodpowiedzialności za holocaust warto pamiętać, że Mróz ukrywał Żydów, ratował ich.

Podam jeszcze przykład Stanisława Janiczka. Właściciel młyna w Dobczycach, radny, nauczyciel, oficer AK. Szanowany obywatel po wojnie zakatowany przez policję polityczną za nic. I dzisiejsi radni mają wątpliwości czy go upamiętnić? Ja nie mam żadnych. W Niemczech, nawet po wioskach stoją tablice z nazwiskami żołnierzy I i II wojny światowej. Czci się tam wszystkich, nawet organizacje - efemerydy. I nie ma dyskusji, że się to się komuś nie należy.

- Wspomniał Pan o swoich bohaterach. A co ze współczesnymi? Spadli z piedestału, czy nadal na nim są? Co czuje Pan obserwując co dzieje się wokół Solidarności i Lecha Wałęsy?
- Znam historię najnowszą i życiorysy ludzi. Co więcej, sprawdzam te życiorysy. Wiem, że są często pozakręcane, że ludzie się zmieniają. Jako historyk pamiętam niezbyt chwalebne początki kariery Tadeusza Mazowieckiego w PAX-ie. Uważam, że politycy mają swój czas w historii, mogą go dobrze wykorzystać albo źle, ale kariera nie trwa wiecznie. Pamiętam słowa Adama Michnika, z którym notabene się nie zgadzam, nie rozumiem go, ale zostało mi w pamięci jak na spotkaniu w kościele pijarów Krakowie opowiadał, że przeglądał archiwalia z powstania styczniowego, protokoły zeznań polskich bohaterów, których policja złamała. Widać czasem bohaterowie się łamią. Podpisanie cyrografu jest dla mnie dyskwalifikacją polityka. Polityk nie może być agentem. Polityk nie może kłamać.

- Pracuje Pan nad następną książką?
- Właśnie ukazała się książka pt. „Do końca byli wierni Bogu i Ojczyźnie” poświęcona żołnierzom kpt. Jana Dubaniowskiego „Salwy”, której jestem współautorem, ale zdecydowanie większy udział w jej napisaniu miał Grzegorz Gaweł. Sam natomiast staram się znaleźć czas na prace badawcze nad historią grupy operacyjnej AK „Błyskawica”. Nie jest to łatwe, bo nie chcę tego robić kosztem rodziny, która jest najważniejsza albo pracy, dzięki której mogę rodzinę utrzymać. Mam już jednak sporządzonych prawie 400 biogramów i chciałbym, jeśli pojawi się taka możliwość, to wydać.

WIDEO: Co Ty wiesz o Krakowie - odcinek 20

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski