MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Lekko powiało bigosem

Redakcja
Tydzień temu podejmowałem kolacją dużego faceta z Ameryki. Właśnie zakończył pracę w wielkim koncernie, gdzie był Nr. 2. Jest po 70–tce, przeszedł na emeryturę i wraz z czwórką podobnych żubrów zakłada firmę doradztwa strategicznego. Kipi energią i pomysłami. Patrząc na takich ludzi, można zrozumieć, skąd bierze się potęga Amerykanów. Oni ją budują. Tam ich dużo, w Polsce niewielu. A w polityce chyba w ogóle takich nie ma.

Tadeusz Jacewicz: Z BLISKA

Rześki emeryt nie cierpi Baracka Obamy, ale myśli realistycznie. Zachwycony jest "wyjęciem” bin Ladena. Krótko to podsumował: "Obama właśnie ponownie wybrał się na prezydenta”.

Chyba ma rację. Obama, wbrew gorącym życzeniom swoich przeciwników i obawom neutralnych analityków, udźwignął ciężar prezydentury. Jeśli ponownie wygra wybory, wygasi wojnę w Afganistanie i wprowadzi gospodarkę na prostą, przejdzie do historii jako wielki prezydent.

Na razie jest postrzegany jako prezydent miły. Zakończona właśnie podróż europejska, w tym doba spędzona w Polsce, co chwilę to potwierdzała. Irlandczycy zachwyceni byli wizytą w miejscowości, skąd pochodziła rodzina jego matki i wychyleniem kufla ciemnego piwa. Erudycja Obamy zdumiała królową Elżbietę, na której przyjęciu w Buckingham Palce to on był gwiazdą, a nie gospodyni. Słynny komentator londyńskiego "Timesa” uznał go nawet za najlepszego mówcę wśród powojennych prezydentów Ameryki.

Nas jednak najbardziej interesował pobyt prezydenta w Warszawie. Nie wiem, jak to się stało, że jechał z lotniska zupełnie wyludnionymi ulicami. Warszawiaków wymiotło, policji i tajniaków było więcej niż widzów. Daleki jestem od chwalenia reżyserowania entuzjazmu przy wielkich wizytach, ale taka pustka na ulicach wyglądała przygnębiająco. Szczególnie w zestawieniu z tłocznym, entuzjastycznym przyjęciem w Dublinie i Londynie.

Przy okazji powiało zapachem polskiego bigosu. Lech Wałęsa mętnie tłumaczył, dlaczego nie przyjął zaproszenia na spotkanie w Pałacu Prezydenckim. Z jednej strony byli tam ojcowie i obecni beneficjenci polskiej demokracji, z drugiej prezydent Ameryki, która przyjaźnie nas w czasach walki i później wspierała. Nasz były prezydent uznał, że będzie za mało uhonorowany i nadąsany zaproszenie odrzucił.

Smutny to przypadek tromtadracji i kompletnego niezrozumienia praw rządzących polityką. Różnica między byłym i aktualnym prezydentem jest większa niż między ministrantem i ministrem. Były prezydent to "has been” (czas przeszły). Powinien usilnie służyć swojemu krajowi (jak Carter czy Clinton) i nie wywoływać żadnego zamieszania. Nigdy, pod żadnym pozorem. Nie rozumieją tego nasi politycy, od sejmowego pospolitego ruszenia począwszy po byłego prezydenta.

Obama wypadł świetnie. Pokazał się z najlepszej strony. Smukły, elegancki, ciepły w kontaktach z kombatantami, reagujący oklaskami i gratulacjami dla zachwyconej pianistki. Zawodowiec, który w politycznym młynie nie stracił osobistego ciepła i uroku. Został prezydentem, ale nie przestał być człowiekiem.

Wizyta ku rozczarowaniu wielu nie przyniosła przełomu. Całe szczęście. Przełomów mamy mnóstwo na drogach, kolejnego nie potrzebujemy. Naiwne są oczekiwania, że czyjś przyjazd lub przemówienie zmieni świat na lepszy, słońce będzie dłużej świecić, a pszenica lepiej obrodzi. Postęp w polityce buduje się dzisiaj mozolną pracą, mądrością i konsekwencją. Pod tym względem ta wizyta była bardzo ważna.

Obama sporo mówił, ale nie powiedział słowa za dużo ani kilku słów zbędnych (gestów zresztą też). Jest fanatykiem rozszerzania demokracji w świecie, bo siła i bezpieczeństwo USA od tego zależą. Dla mnie jego najważniejsze stwierdzenie w Warszawie brzmiało: "kraje zewnętrzne nie mogą narzucać zmian, ale mogą pomagać w ich przeprowadzaniu”. To jest doktrynalna zmiana dotychczasowej strategii amerykańskiej, w której demokrację forsowano "by hook or by crook”, czyli każdą metodą. Otwiera się nowe miejsce dla Polski. My możemy pomagać innym w budowie demokracji, bo sprawnie stworzyliśmy własną. Mamy szanse zaistnieć w świecie. Nie zmarnujmy jej.

Przestańmy natomiast żalić się w sprawie wiz. Wkrótce zostanie rozwiązana. Nie przez prezydenta USA czy nasze zawodzenie, tylko przez kurs euro do dolara. Jeśli będzie taki, jak teraz, tylko idioci pojadą za ocean do pracy. Łatwiej, więcej i przyjemniej zarobią w Europie. Nie będzie odmów, nie będzie problemu.

Wieczorem, po wyjeździe gościa oglądałem finał Champions League. Porównania narzucały się nieuniknione. Obama gra jak Barcelona, my jak zwykle.

Chciałbym, żeby nasi przywódcy obejrzeli nagrania z pobytu Baracka Obamy w Warszawie. Najlepiej z doradcami. Niech się uczą, jak się robi politykę. I jak najszybciej sami też tak próbują.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski