MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Leszek był wielkim Polakiem i Europejczykiem

Redakcja
27 listopada 2009 r. Maria Dzielska i Lech Kaczyński podczas seminarium w Lucieniu. Fot. Archiwum domowe prof. Marii Dzielskiej
27 listopada 2009 r. Maria Dzielska i Lech Kaczyński podczas seminarium w Lucieniu. Fot. Archiwum domowe prof. Marii Dzielskiej
Rozmowa z prof. MARIĄ DZIELSKĄ, historykiem starożytności z Uniwersytetu Jagiellońskiego

27 listopada 2009 r. Maria Dzielska i Lech Kaczyński podczas seminarium w Lucieniu. Fot. Archiwum domowe prof. Marii Dzielskiej

- Kiedy Pani poznała Marię i Lecha Kaczyńskich?

- Stało się to już w wolnej Polce. Z Leszkiem - bo byliśmy po imieniu, a nawiasem mówiąc zabawna jest historia naszego przejścia na "ty" - po raz pierwszy spotkaliśmy się w moim mieszkaniu. Poza nami, w tym pokoju, w którym teraz rozmawiamy, było grono znajomych, przede wszystkim z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Było to przed wyborami samorządowymi w roku 2002.

- O czym Państwo rozmawiali?

- Jak zawsze przy takich okazjach, także i o polityce. Polityka jednak nie tylko nie zdominowała spotkania, ale była wyraźnie w tle innych poruszanych problemów i wspomnień. Wtedy okazało się, że mamy z Leszkiem wspólnych znajomych, w tym w Sopocie, gdzie on mieszkał z żoną, a ja spędzałam w dzieciństwie i w latach szkolnych całe wakacje u moich ciotek, które mieszkały blisko mieszkania państwa Kaczyńskich. Od razu nawiązała się między nami bardzo bliska więź.

- Jak było z przejściem na "ty" z Lechem Kaczyńskim?

- Zacznę od tego, że zawsze chciał, bym koło niego siedziała, stała, była. Wręcz domagał się tego, z czego byłam i jestem niezmiernie dumna i wdzięczna. Na początku mówił do mnie "pani profesor". Potem przeplatał "pani profesor" z mówieniem na "ty". Dawał mi tym samym do zrozumienia, że ja mam zaproponować przejście na "ty". Taka sytuacja trochę trwała. Aż wreszcie podszedł do mnie prof. Ryszard Legutko. "Słuchaj - powiedział - pan prezydent bardzo chciałby mówić do ciebie po imieniu, ale nie ma odwagi ci tego zaproponować". "Jakże mogę wyjść z taką propozycją wobec prezydenta Polski" - odpowiedziałam. Wtedy Ryszard kazał mi natychmiast iść do niego. Poszłam. "Panie prezydencie - zaczęłam - będzie dla mnie największą przyjemnością i zaszczytem, jeżeli będziemy mogli mówić do siebie po imieniu". Jego reakcja zaskoczyła mnie. Rzucił się z otwartymi ramionami, zaczął całować i niemal wołać: "Leszek jestem, Leszek jestem". Wtedy ja powiedziałam, że mam zdrobnienie. Znajomi mówią mi "Mija" albo bardziej zdrobniale - "Mijka". "Mów tak do mnie" - powiedziałam. I mówił.

- Jak rozumiem, po pierwszym spotkaniu były kolejne.

- Oczywiście, że spotykałam się z obu panami Kaczyńskimi przy różnych okazjach, począwszy od czysto prywatnych, po oficjalne, na jakie zapraszał mnie Leszek do Kancelarii Prezydenta RP. W sumie tych spotkań nie było tak wiele. Ale w naszych relacjach nie liczba była ważna. Istotna była owa wielka więź między nami i bliskość, niemal identyczność w sferze duchowej.

- Nie było żadnych sporów między Panią a prezydentem?

- Ależ była ich cała masa. Potrafiliśmy niekiedy "przyłożyć" sobie słowem, drwić, żartować z siebie. Jednak po każdej rozmowie byliśmy sobie jeszcze bliżsi. Nigdy nie powstało między nami napięcie, jakakolwiek zadra. Szczególnie mile wspominam czas spędzony na seminariach w Lucieniu koło Płocka, w pięknie położonym ośrodku Kancelarii Prezydenta RP. Seminaria były organizowane przez Leszka. Swoją tematyką obejmowały całą gamę spraw, zarówno dotyczących Polski, jak i świata. Uczestniczyli w nich m.in. uczeni, ekonomiści, politycy, dziennikarze. Rozmawialiśmy w cudownej atmosferze, pełnej ciepła, życzliwości, gościnności, którą wytwarzał Leszek, a przede wszystkim w duchu otwartości myślowej, którą odznaczał się Pan Prezydent, Leszek.
- Jaki był Lech Kaczyński widziany oczami Pani, uczonej, intelektualistki?

- Był błyskotliwy, wspaniale wykształcony, zabierający sensownie głos na każdy temat, co widać było zwłaszcza w czasie seminariów lucieńskich. Rozpiętość poruszanych tam zagadnień była ogromna. Dyskutowaliśmy m.in. o tym, czy Zachód istnieje, jaka będzie Rosja, o polityce historycznej, o wolności, o liberalizmie, o granicach demokracji. Ja prowadziłam osobne seminarium o klasycznych źródłach współczesnego świata. W referacie zwróciłam uwagę na marny los największych ateńskich polityków i na to, że demokracja niszczy swoich najlepszych synów. Przypomniałam, że Miltiades, zwycięzca spod Maratonu, został skazany na grzywnę i zmarł z wycieńczenia w więzieniu. Wskazałam również na los Temistoklesa, twórcy zwycięstwa pod Salaminą, który został wypędzony z Aten jako wróg ludu. Mówiłam to po to, żeby nie przejmował się krytyką, kpiną, drwiną pod swoim adresem. Leszek po niemal każdym wystąpieniu - w tym moim - zabierał głos, trafnie puentując. Świetnie mówił, był urodzonym mówcą.

- Ma Pani na myśli również dykcję?

- Oczywiście. Faktem jest, że nieprzychylni mu dziennikarze budzili w nim przerażenie i paraliżowali jego znakomity język, retorykę, dykcję. Przypomnijmy sobie jego znakomite wystąpienia podczas uroczystości państwowych. Zresztą apeluję, by przemówienia Lecha Kaczyńskiego zostały jak najszybciej wydane; więcej - powinny trafić do kanonu lektur szkolnych. Młodzież na jego wystąpieniach powinna się uczyć myślenia o państwie, o tym, jak powinny wyglądać wartości patriotyczne, jak należy traktować społeczeństwo i dzieje Polski. W swoich przemówieniach zawarł to wszystko, co nam chciał powiedzieć, on, wielki patriota.

- Kiedy odbyło się ostatnie seminarium w Lucieniu?

- Pod koniec listopada 2009 r. Datę następnego wyznaczono na luty tego roku, ale ze względu na obowiązki Leszka jego termin przesuwano. Na zawsze w pamięci pozostaną mi dyskusje w czasie kolacji. Ciągnęły się do późnej nocy. Wtedy jeszcze mocniej można było się przekonać, że Leszek jest nie tylko wykwintnym myślicielem, ale wspaniałym kompanem. Wszyscy rozkoszowali się jego dowcipem, ironią, paradoksalnymi skojarzeniami, oryginalnymi obserwacjami ludzi i zdarzeń, doskonałą pamięcią czy niezmiernie rozległą wiedzą historyczną. Przepadałam za spotkaniami w Lucieniu.

- O czym rozmawialiście w czasie kolacji?

- To były typowe rozmowy inteligentów, czyli nie obopólne tyrady, ale krótkie, często niedokończone zdania, pełne ironii, ripost, gier i kalamburów słownych.

- Na czym polegały różnice poglądów?

- Wynikały głównie z naszych skłonności. Ja mam przekonania konserwatywno-liberalne, Leszek - konserwatywno-socjalne. Lubiłam także wyśmiewać się z jego przesadnej miłości do dzikiej zwierzyny. Opowiadał mi, że gdyby był świadkiem zastrzelenia zwierzęcia przez myśliwego, to zastrzeliłby go i nie miałby wyrzutów sumienia. Śmiał się i mówił: "Wtedy bym strzelał - i kładł specjalnie taki mocny akcent na to słowo - i nie bałbym się Pana Boga". Pamiętam, że w czasie ostatniego pobytu w Nowym Targu wtrąciłam się do rozmowy Leszka z urzędnikami małopolskimi. Mówili, że lubią chodzić po lesie. Wtedy żartobliwym tonem ostrzegłam, że jak znajdą jakiegoś myśliwego, to niech go ostrzegą przed Panem Prezydentem, bo jest w stanie zabić takiego delikwenta. Udając natomiast powagę, tłumaczyłam im, że kucharz w Pałacu Prezydenckim ma zalecenia, by na stół podawać tylko stare mięso, które gotować musi kilka dni. Prezydent musi mieć pewność, że je niemal padlinę.
- Wspominając Lecha Kaczyńskiego, stale Pani nawiązuje do jego brata - Jarosława.

- Bo obaj są mi wyjątkowo bliscy. Wiem, jak bardzo się kochali i szanowali. Jarosława uważam za mojego bardzo oddanego przyjaciela. Mój mąż, Mirosław, o takich ludziach jak Leszek i Jarek mówił, że są nosicielami wartości cywilizacji łacińskiej, które i mnie, historykowi starożytności, są najbliższe. Obydwaj byli, czy są - nie wiem, jak powiedzieć - silni mocą swoich zalet etycznych, a nie siłą fizyczną czy atletyczną budową ciała. Dlatego cnota sprawiedliwości - ten fundament cywilizacji europejskiej - i wolność jednostki, która ma być chroniona przez prawo, były tak kluczowe dla Pana Prezydenta, i są dla Jarosława Kaczyńskiego. Chciałabym podkreślić, że etyczne i prawne poczucie sprawiedliwości cechujące Leszka było wsparte na jeszcze jednym filarze - na autentycznej wierze w Boga. Z tych powodów bronił polskich wartości, a nie z zaściankowości, prowincjonalizmu, co usiłowali mu przypisywać i wmawiać ludzie mu nieżyczliwi, zawistni i przeciwnicy polityczni.

- Uważa Pani, że Lech Kaczyński był Europejczykiem w każdym calu?

- To był wielki Europejczyk. Należał do stosunkowo nielicznego grona ludzi, dla których najważniejsza była moralna podmiotowość.

- Czyli?

- Przywracanie i tworzenie cywilizacji, w której nie ma przepaści między czynem i wewnętrznymi postulatami duszy. Gdzie postępowanie nie podąża inną drogą niż myślenie. Był to człowiek, dla którego miłość do żony, dziecka, rodziny i państwa były jednością i wartościami najwyższymi. Służył im całym sobą, bezgranicznie. Takich polityków, jak Leszek dzisiaj nie spotyka się.

- Znała Pani Marię Kaczyńską?

- Spotkałam ją tylko raz, w czasie przedwyborczego spotkania w Krakowie w roku 2005. Odbyliśmy wtedy niezmiernie serdeczną rozmowę. O pani Marii często natomiast rozmawiałam z Leszkiem i Jarosławem.

Rozmawiał: Włodzimierz Knap

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski