Rafał Stanowski: FILMOMAN
I co? Nic - przez polskie kina przejechał niemal niezauważony i spadł z afiszy, zanim zdążyliśmy go dostrzec i docenić. Na szczęście Agencja Promocji Manana szybko wydała izraelski tytuł na DVD.
Pierwszy kadr - pole zwiędłych słoneczników. Wypalona słońcem sceneria. I cisza - przez kilkanaście dobrych sekund studiujemy nieruchomy obraz. Nasycamy się bezgłośną przestrzenią. To jeden z niewielu plenerów, które obejrzymy.
W następnej sekwencji wskakujemy już w ciasne wnętrze izraelskiego czołgu. Nie opuścimy go aż do finałowej sceny. Staniemy się jednym z członków załogi stłoczonych w klaustrofobicznej ciasnocie. Świat zewnętrzny obserwować będziemy jedynie przez peryskop z celownikiem. Peryskop, który służy do oglądania i zabijania. Akcja toczy się w czasie okupacji Libanu przez Izrael w roku 1982.
Reżyser Samuel Maoz, dokumentalista debiutujący w kinie fabularnym(!), narzucił sobie formalną zbroję. Kamera nie opuszcza mrocznych trzewi czołgu. Czujemy ich nieznośną ciasnotę, upał, smród silnika. Po ścianach spływa mieszanka pary, potu i benzyny, sugerując, że piekielna maszyna jest żywym organizmem. To jeden z najbardziej sugestywnych filmów wojennych, jakie zrealizowano. I zarazem jeden z najbardziej efektownych - mimo scenograficznych barier.
Stłoczenie ludzi w ciasnej przestrzeni okazuje się paliwem napędzającym dramatyczną fabułę. Emocje wypełniają szczelnie stalowe wnętrze - reżyser wrzuca bohaterów w środek pola walki. Oglądamy je poprzez dwa filtry - pierwszym jest oko kamery filmowej, a drugim - szkło peryskopu, przez który obserwujemy świat na zewnątrz. Dzięki temu wojenne wydarzenia, pokazane w sposób naturalistyczny, pełen ekstremalnej przemocy i brutalności, nabierają cech nierealnych. "Liban" to kolejny film, obok "Czasu Apokalipsy" czy niedawnego "Essential Killing", pokazujący militarny konflikt jako pewnego rodzaju urojenie, odrealniony stan ciała i umysłu. Bohaterowie odczuwają wszystko w sposób wygłuszony przez grube ściany pancerza. Nawet wybuch rakiety nie powoduje rozerwania bębenków usznych. Taka konstrukcja filmu wprowadza widza w rodzaj emocjonalno-zmysłowego transu. Powoduje, że przeżywamy fabułę w sposób niezwykle intensywny, a zarazem pozbawiony typowej dla kina wojennego agresywności. Pozwala na spotkanie z ekstremalnymi obrazami nie narażając się na zarzut terroryzowania przemocą czy emocjonalnego przedawkowania. "Liban" pokazuje okrucieństwo wojny bez rozszarpywania wrażliwości widza.
"Nie chcę, by widownia tylko zrozumiała ten film. Chcę, żeby go poczuła. W tym przypadku poczucie go jest jednocześnie zrozumieniem" - puentuje reżyser, który jako 20-latek brał udział w wojnie libańskiej.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?