Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ludzie mówią o nim Beethoven z Murzasichla. Genialny samouk broni szkoły muzycznej [WIDEO]

Anna Agaciak
Anna Agaciak
28-letni Grzegorz grana fortepianie po kilka godzin dziennie
28-letni Grzegorz grana fortepianie po kilka godzin dziennie Fot. Anna Agaciak
Ludzie. Po naszym artykule o kłopotach jedynej w Polsce publicznej szkoły muzycznej dla niewidomych w Krakowie odezwał się do nas niezwykły młody człowiek - niedowidzący i niedosłyszący Grzegorz Płonka z Murzasichla. Głośno o tym wyjątkowym artyście zrobiło się w całej Polsce rok temu, gdy swoją grą wbił w fotele publiczność i uczestników I Międzynarodowego Festiwalu Muzycznego dla Osób z Zaburzeniami Słuchu „Ślimakowe Rytmy”.

- Szkoła muzyczna dla niedowidzących i niewidomych przy Tynieckiej w Krakowie musi przetrwać dla utalentowanych niepełnosprawnych. Inaczej takich historii jak moja będzie w tym kraju dużo więcej - mówi Grzegorz Płonka.

Autor: Anna Agaciak

- Kłopoty szkoły to skandaliczny przypadek traktowania niepełnosprawnych jako ludzi drugiej kategorii - wtórują rodzice Grzegorza: Małgorzata i Łukasz Płonka (to właściciel najstarszego w Krakowie zakładu zegarmistrzowskiego).

Szkoła poza prawem

Przypomnijmy, po 25 latach istnienia szkoły muzycznej dla dzieci niewidomych przy ulicy Tynieckiej okazało się, że działa ona poza prawem. - To jest jedyna w Polsce specjalna szkoła muzyczna, a coś takiego w systemie oświaty nie istnieje - stwierdza Barbara Planta, dyrektorka Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Niewidomych i Słabowidzących, przy którym działa szkoła muzyczna. - Dlatego też cofnięto nam subwencję oświatową czyli 1,2 mln zł - dodaje.

- Według obowiązujących przepisów albo się jest muzykiem, albo się jest niepełnosprawnym. To absurd! - grzmi Łukasz Słoniowski, przewodniczący komisji edukacji w Radzie Miasta Krakowa. Przygotował on rezolucję do minister edukacji narodowej w tej sprawie. - To błąd w systemie, trzeba go szybko naprawić, aby szkoła nadal mogła działać - mówi.

Marzenie o szkole

Grzegorz Płonka marzył, aby chodzić do szkoły muzycznej przy Tynieckiej w Krakowie. W wieku 16 lat tylko się o nią otarł w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym dla Niewidomych i Słabowidzących. To właśnie tam, podczas zajęć z muzykoterapii, po raz pierwszy dowiedział się, że są szkoły muzyczne.

Autor: Anna Agaciak

Małgorzata Płonka wspomina, że na Tynieckiej Grzesiu poznał panią Alę. To ona zauważyła, jaką chłopiec ma pasję i jak marzy, by uczyć się w tej szkole. Próbowała pomóc.

- Nie udało się. Miałem zbyt duże braki w wiedzy ogólnej - przyznaje Grzegorz. - Nie zdałbym egzaminu wstępnego. Ale ta szkoła to wielka sprawa dla utalentowanych niepełnosprawnych dzieci. Powinny mieć szansę z niej korzystać.

Stracone 14 lat

Historia Grzegorza Płonki to gotowy scenariusz na film. Zresztą już kilka dokumentów o nim nakręcono. Teraz powstał kolejny. Są plany, aby zaprezentować go za kilka dni w Warszawie, na otwarciu II Międzynarodowego Festiwalu Muzycznego Dzieci, Młodzieży i Dorosłych z zaburzeniami Słuchu „Ślimakowe Rytmy”.

Ale od początku... Grzegorz urodził się jako wcześniak, obarczony wieloma schorzeniami. Lekarze nie dawali rodzicom nadziei na jego prawidłowy rozwój. Sądzili nawet, że będzie rośliną. Dziecko było prawie niewidome, miało porażenie mózgowe, tzw. gotyckie podniebienie, nie lubiło dotyku. Lekarze przez sześć lat przekonywali rodziców, że Grzegorz jest głęboko upośledzony, autystyczny.

Życie chłopca mogło potoczyć się zupełnie inaczej, gdyby nie nieudane badanie słuchu w Krakowie , gdy miał 6 lat. Lekarka zleciła audiogram i robiła coś na komputerze. Wizyta pacjenta i rodziców wyraźnie jej przeszkadzała.

- Chciałem o coś zapytać, ale była tak zaangażowana w pracę na komputerze, że nawet podniosła rękę, by jej nie rozpraszać. Po badaniu rzuciła okiem na wyniki i stwierdziła, że mamy wrócić, gdy z dzieckiem będzie lepszy kontakt - opowiada Grzegorz Płonka. - Wtedy w szybie zobaczyłem odbicie jej monitora komputerowego, grała w pasjansa...

To badanie właściwie przekreśliło szansę na leczenie i normalną edukację Grzegorza.

Chłopiec nie umiał komunikować się z otoczeniem. Jako 7- latek „uczył się” w ośrodku dla osób z upośledzeniem umysłowym w Zakopanem. - Latami usiłowałem przekazać rodzicom, że nie jestem umysłowo chory - mówi dziś 28-letni Grzegorz.

- Poważną wadę słuchu zdiagnozowano u mnie dopiero w 14. roku życia - opowiada. - Wtedy rodzice zrozumieli, że nie słyszałem tak jak oni, więc nie mogłem normalnie się komunikować. Dostałem aparaty słuchowe i mogłem zacząć lepiej rozumieć świat. Nadal nie mówię dobrze, ale wcześniej tylko buczałem.

Okazało się także, że chłopiec umysłowo jedynie lekko odbiegał od normy. Gdyby wadę słuchu wykryto w wieku 6-7 lat, mógłby nawet uczęszczać do zwykłej szkoły.

Fascynacja muzyką

Po mamie Grześ odziedziczył zamiłowanie do muzyki. W domu stał stary fortepian. Dziecko było nim zafascynowane. - Brzdąkał sobie na nim - opowiada pani Małgosia. - Nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze, że nie słyszy wyższych dźwięków. Ponieważ miał także talent techniczny, zaczął nagrywać sobie to, co wygrywał. Gdy był starszy, nawet próbował układać melodie.

Muzyka stała się całym jego światem, gdy wykryto u niego wadę słuchu i wyposażono w aparat słuchowy. Nadal nie słyszał doskonale, ale już zachwycał się Beethovenem. Jego fascynacja pogłębiła się po tym, jak dowiedział się, że genialny kompozytor też miał niedosłuch.

Ponieważ Grzegorz nie dostał się do szkoły muzycznej przy Tynieckiej, rodzice uprosili zaprzyjaźnionego muzyka Jerzego „Jurasa” Gruszczyńskiego, by próbował nauczyć syna muzyki. Pan Jerzy stworzył dla chłopca specjalne materiały, przekazał podstawy. Od tego czasu uzdolniony nastolatek zaczął się uczyć samodzielnie.

Gdy miał 19 lat, rodzice załatwili mu gimnazjum w Laskach, z niepubliczną szkołą muzyczną dla niedowidzących. - Tam też po raz pierwszy Grzegorz pojechał na koncert do filharmonii. To było dla niego niesamowite przeżycie - opowiada pani Małgosia.

Dziś młody mężczyzna marzy o dalszej muzycznej edukacji, a konkretnie o szkole muzycznej II stopnia. Niestety, ze względu na jego wiek nikt nie chce mu już pomóc. - Został przez system oświaty wypluty - denerwuje się ojciec chłopaka pan Łukasz.

Waleczni rodzice

Rodzice Grzegorza, chociaż wychowywali jeszcze trójkę dzieci, od samego początku walczyli o syna jak lwy. Gdy wyrzucano ich drzwiami, wchodzili oknem. Starali się jak najbardziej poprawić chłopcu komfort życia. Biegali po urzędach, kuratoriach, gabinetach lekarskich, prosili, załatwiali, wymuszali potrzebne zabiegi, badania, narażali się lokalnym władzom.

Odnajdywali programy PFRON-owskie, z których Grzegorz mógł korzystać. Nikt z urzędników ich o nich nie informował. Szukali nauczycieli gotowych pomóc ich dziecku. To była droga przez mękę.

Grzegorz jest przecież dzieckiem niepełnosprawnym, a takie nie rokują. Dla wielu nauczycieli edukacja takich dzieci to strata czasu. Prywatnie nauczyciele rozważali nawet uczenie chłopca, ale pojawiał się problem ze słabym wzrokiem i ciągle jeszcze słabą komunikacją. Szybko rezygnowali.

- Z edukacją osób niepełnosprawnych w Polsce jest potężny problem społeczny - przyznaje Łukasz Płonka. - W nasz kraj ustawia się tyłem do niepełnosprawności. Niestety, łącznie z rodzicami. Nie dostają oni informacji, co ich dzieciom się należy, jakie mają prawa oraz możliwości - wylicza.

Według rodziców Grzegorza przepisy dotyczące osób niepełnosprawnych nie są nawet złe, ale są martwe. Gdy rodzice dowiedzą się o możliwościach, powstaje potężna bariera czasowo-ekonomiczna.

W takich rodzicach rodzi się dylemat, czy rzucić pracę i zająć się dzieckiem. Jeśli tak postąpią, muszą zdobyć wiedzę i zacząć się przebijać w walce o dziecko. I muszą mieć dużo pieniędzy.

- My, aby się w tym połapać, przez wiele lat studiowaliśmy prawo, ustawy o kształceniu, o szkolnictwie specjalnym, konwencje europejskie. Pomagał nam głównie internet - opowiada pani Małgosia.

Na Podhalu, gdzie dziecko niepełnosprawne jest niemal w co piątym domu, najczęściej zostawia się je samemu sobie. - Mówi się o nich sietniok, czyli głupi - dodają rodzice. - Nadają się tylko do pasania krów, owiec, najlepiej, aby się trzymały jak najdalej od wsi. Rodzina się ich przeważnie wstydzi.

- Podejrzewam, że w naszym kraju takich sytuacji jest do 80 procent - stwierdza ze smutkiem pan Łukasz.

Gdy rodzice decydują się walczyć o dziecko, zaczynają się schody. Przykładem jest choćby brak wiedzy - np. że edukacja dziecka niepełnosprawnego nie ma rejonizacji, a rodzicom przysługuje zwrot kosztów dojazdów dziecka do szkoły. Finansuje to gmina. - Mało tego, ustawa nie określa poziomu kosztów i środków transportu - zauważa ojciec Grzegorza. - Gdy udało się nam umieścić 15-letniego syna w szkole podstawowej w Bydgoszczy, poszliśmy do gminy załatwiać pieniądze na transport i zaczęła się „polka”. Próbowano znaleźć przepisy, by nam to wybić z głowy. Nie daliśmy się.

Takich sytuacji Płonkowie przeżyli bez liku. Dziś pan Łukasz nosi się z zamiarem pozwania państwa polskiego za obecny stan syna. Gdyby wszystko bowiem zadziałało jak należy, chłopak mógłby być dziś samodzielnie utrzymującym się obywatelem. A jest niepełnosprawnym skazanym na pomoc.

Przebudzenie

Gdy Grzegorz miał 19 lat, światowej sławy ortochirurg i wielbiciel muzyki prof. Henryk Skarżyński z Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu zaproponował mu wszczepienie implantu ślimakowego. To była bardzo trudna decyzja, gdyż chłopak nie był już najmłodszy.

- Jednak udało się i świat zawirował - opowiada z przejęciem Grzegorz. - Dzięki temu implantowi po raz pierwszy w życiu usłyszałem śpiew ptaków i wiele innych, nieznanych mi wcześniej dźwięków. Mogłem w pełni cieszyć się muzyką - opowiada chłopak.

- Syn zaczął grać od rana do nocy, starał się nadrobić stracone lata życia. Zaczął też komponować - dodają rodzice.

Niestety, po ukończeniu gimnazjum w Laskach (miał wtedy 21 lat) przez kolejne trzy lata nauki w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym w Nowym Targu, nie mógł już znaleźć żadnej publicznej szkoły muzycznej, która zechciałaby go przyjąć.

Cud na festiwalu

Prof. Henryk Skarżyński, który wszczepił Grzegorzowi implant ślimakowy, rok temu zorganizował Międzynarodowy festiwal „Ślimakowe Rytmy”. W gronie 35. finalistów z całego świata znalazł się także Grzegorz. Festiwal miał pokazać szerokiej publiczności talenty muzyczne uratowane dzięki postępowi w nauce i medycynie.

I stał się cud. 27-letni chłopak z Murzasichla, praktycznie samouk muzyczny „zagrał Beethovena lepiej, niż zrobiłby to sam Beethoven - zachwycali się jurorzy festiwalu. Owacje na stojąco po perfekcyjnym wykonaniu „Sonaty księżycowej” trwały kilka minut” - napisała Justyna Kopińska w swoim artykule o Grzegorzu, który ukazał się w „Wysokich Obcasach” (dodatku „Gazety Wyborczej”).

Za kilka dni, podczas II edycji festiwalu Grzegorz będzie gościem honorowym. Informacje o tym wydarzeniu można śledzić na stronie internetowej festiwal.ifps.org.pl.

Grzegorz uwielbia koncertować. Grając na fortepianie, czuje się pełnosprawny i akceptowany. Umieszcza filmiki z nagranymi przez siebie utworami na YouTube. Mają one coraz większą oglądalność. Można je obserwować na Facebooku: www.facebook.com/grzegorz25muzyka/

W tym roku Nikifor fortepianu ukończył z wyróżnieniem prywatną Orawską Szkołę Muzyczną I stopnia.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski