MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Lustro czasu

Redakcja
Profesor Marek Stachowski Fot. Anna Kaczmarz
Profesor Marek Stachowski Fot. Anna Kaczmarz
"Jeśli się ma świadomość, że coś się otrzymało od natury czy od Boga, to nie wolno tego roztrwonić. (...) Otrzymanym depozytem należy dobrze, mądrze szafować nie tylko dla swojej satysfakcji, lecz przede wszystkim ku satysfakcji tych, których chcemy tą sztuką obdarować" - mówił Marek Stachowski.

Profesor Marek Stachowski Fot. Anna Kaczmarz

Nie można zapomnieć jego uśmiechu, poczucia humoru, inteligencji, ciepła i jego muzyki

Był niezwykłym człowiekiem, kompozytorem, współtwórcą polskiej muzyki współczesnej, wspaniałym nauczycielem akademickim, erudytą o szerokich horyzontach intelektualnych, niezrównanym znawcą muzyki, wszechstronnym humanistą i autorytetem dla wielu pokoleń muzyków.

Osiągnął wyżyny tego, co zwykło się określać karierą artystyczną i akademicką. Otaczał wszystkich serdecznością; miał rzadką umiejętność rozwiązywania spraw trudnych, wręcz beznadziejnych. Bezpośredni, miły, zawsze skromny, sprawiedliwy, prawy i dobry, miał czas dla innych. Był pobłażliwy dla ludzkiej słabości, wyrozumiały i łagodny, choć dla siebie i swojej twórczości zawsze niezwykle surowy i wymagający.

W czwartek, 3 grudnia, minęło 5 lat od śmierci prof. Marka Stachowskiego. Tego dnia dla uczczenia pamięci kompozytora odbył się w Warszawie koncert. - Obiecałam prof. Stachowskiemu, że nagram jego utwory na wiolonczelę i orkiestrę. I słowa dotrzymałam. Długo to trwało, ale się udało - mówi Dorota Imiełowska, krakowska wiolonczelistka, która wystąpiła w Warszawie wraz z pianistą Gajuszem Kęską, prezentując nie tylko utwory Stachowskiego, ale także Pendereckiego, Moszumańskiej-Nazar i Walacińskiego.

Koncert zorganizowany przez wytwórnię DUX i PWM promował wydaną właśnie płytę poświęconą muzyce Stachowskiego. Na krążku znalazły się trzy utwory na wiolonczelę z orkiestrą: "Concerto per violoncello ed orchestra d'archi" oraz premierowe rejestracje "Recitativo e la preghiera" oraz "Adagio ricordamente".

Nagrywanie płyty trwało 3 dni, artyści pracowali po 12 godzin dziennie, jak w transie. - Cztery miesiące przed śmiercią Marek Stachowski wyraził życzenie, abym nagrała komplet jego utworów. To było wielkie wyróżnienie - mówi Dorota Imiełowska. - Dzięki determinacji dyrygenta Piotra Sułkowskiego i pomocy wielu osób udało się spełnić to życzenie. Na płycie znalazły się utwory w wersji poprawionej przez kompozytora w moim rękopisie. Tych ostatnich poprawek nie zdążył już zapisać...

Prof. Marek Stachowski jest autorem około setki utworów: symfonicznych, kameralnych i solowych. Niestety, swoje młodzieńcze kompozycje zniszczył, gdy dostał się do PWSM. Oszołomiony awangardą wrzucił wówczas do pieca wszystkie wczesne utwory: fragmenty opery "Balladyna", koncert fortepianowy, pieśni i wiele innych kompozycji. Przez wiele lat nie mógł sobie tego wybaczyć.

Jego utwory były i są wykonywane w Polsce i za granicą z dużym powodzeniem. Ostatni koncert monograficzny za życia twórcy odbył się w październiku 2004 roku w Pradze, na półtora miesiąca przed jego śmiercią. Kompozytor walczący z chorobą był już wówczas zbyt słaby, aby wziąć w nim udział. Do Pragi pojechały jego córki, które po koncercie, telefoniczne zdawały ojcu relacje. Cieszył się, że jego muzyka została tam tak dobrze przyjęta, że wzbudziła zainteresowanie.

Komponowanie było w życiu Marka Stachowskiego bardzo ważne. Zdawał sobie sprawę, że powinien każdego dnia przeznaczyć kilka godzin na pracę twórczą, ale obowiązki pedagoga i rektora często mu to uniemożliwiały. Gdy w 2002 roku został ponownie wybrany rektorem krakowskiej AM, przez wiele miesięcy nic nie napisał. Z tego powodu miał liczne wyrzuty sumienia.

W komponowaniu nie był systematyczny; pracował zrywami. Pilnował jednak, aby zawsze w Wigilię postawić, choć jedną nutę, bo to dobry znak na cały następny rok. Ten zwyczaj przejął od swojego nauczyciela i przyjaciela Krzysztofa Pendereckiego.

Proces komponowania Marka Stachowskiego był długi, bo jak mawiał "muzyka nie lubi pośpiechu; trzeba oddać utworowi dziesiątki, setki, a nawet tysiące godzin". Napisanie dużej kompozycji symfonicznej trwało czasem kilkanaście miesięcy. Tylko na minutę muzyki dla wielkiej orkiestry symfonicznej, trzeba zapisać czasem ponad 20 stron partytury. "Komponowanie to benedyktyńska praca" - tłumaczył.

Najpierw utwór musiał się uleżeć w głowie; trwało to wiele tygodni, a czasem i miesięcy. Dopiero po przemyśleniach Marek Stachowski zapisywał kompozycje ołówkiem na papierze nutowym. Tak powstawał brudnopis, na którym nanosił uwagi i poprawki. Dopiero, gdy był już pewien, że utwór został skończony, brał się do przepisywania. Dawniej robił to ręcznie, lecz przez ostatnie lata już na komputerze, którego możliwościami był zresztą bardzo zafascynowany.

W jego krakowskim mieszkaniu na osiedlu Oficerskim na ścianie wisiał namalowany przez niego portret prof. Stanisława Czernego. Prof. Stachowski, który słynął z talentu plastycznego i którego obrazy zdobiły mieszkania jego rodziny i przyjaciół, w doskonały sposób uchwycił podobieństwo. Obraz powstał po śmierci prof. Czernego i był podziękowaniem dla nauczyciela, któremu Marek Stachowski wiele zawdzięczał nie tylko jako muzykowi, ale przede wszystkim jako człowiekowi. "Dzięki niemu jestem teraz tym, kim jestem" - mawiał.

Marek Stachowski miał kilkanaście lat, gdy odkrył w sobie zdolność malowania. Mieszkał wówczas w internacie prowadzonym w Krakowie przez księży misjonarzy na Prądniku, gdzie trafił w 11. roku życia. Był tam jednym z niewielu chłopców, który miał rodziców; większość wychowanków była sierotami wojennymi. Jego rodzice rozwiedli się. Matka została wraz z młodszym bratem na Śląsku, a jego do Krakowa zabrał ojciec i natychmiast umieścił w internacie.

Chciał kupić książki o muzyce, ale nie miał na to pieniędzy. Gdy jednak zauważył, że ma talent plastyczny, wpadł na pomysł, aby malować kartki świąteczne. Zza skromne kieszonkowe, które dostał od mamy, kupił rulon bristolu. Pokroił go na małe kartki i akwarelami zamalował w świąteczne motywy: gałązki świerkowe, ładnie przystrojone, krajobrazy zimowe, szopkę. Sprzedał kartki i z pieniędzmi w garści pobiegł do antykwariatu pana Gieszczykiewicza. To właśnie w tym małym sklepiku przy Kleparzu kupił pierwsze podręczniki do muzyki i pierwsze partytury. Już wtedy wiedział, że muzyka interesuje go najbardziej.

Do szkoły muzycznej dostał się dość późno. Miał 17 lat, gdy w tłumie 7-, 8-letnich dzieci zdawał wstępny egzamin do podstawówki muzycznej. Komisja od razu orzekła, że już zbyt późno na naukę gry na fortepianie, ale Marek Stachowski nie chciał się zgodzić na przyjęcie do klasy kontrabasu albo fagotu. Przepytali go z literatury muzycznej, harmonii, solfeżu. Zdał egzamin zadziwiająco dobrze, jego wiedza często znacznie wykraczała poza zakres muzycznej podstawówki. Całkiem nieźle wykonał też sonatę Clementiego, którą nauczył go grać kolega. Komisja nie miała wyboru.

Trafił od razu do prof. Czernego, który dość szybko rozszyfrował twórcze zainteresowania ucznia. Postanowił inaczej go traktować: nie szkolić pianisty, tylko kompozytora. Lekcje gry na fortepianie polegały nie na szlifowaniu wykonawczych detali, tylko na przegrywaniu jak największej ilości materiału muzycznego.

Po dwóch latach nauki dostał się już do średniej szkoły muzycznej. Tam u prof. Franciszka Skołyszewskiego zdobywał warsztat kompozytorski. Nadal nad jego rozwojem czuwał prof. Czerny. Ale teraz Marka Schowskiego zaczynało już pochłaniać życie. Musiał pomagać finansowo mamie i bratu, dlatego "łapał" różnego rodzaju prace: był instruktorem w domu kultury, gdzie prowadził zespoły rozrywkowe. Brał udział w występach, jeżdżąc po wszystkich powiatach Małopolski, zespołu krakowskiego radia, znanego z audycji dla wsi "Wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi".

Grał też w zespole jazzowym z Januszem Muniakiem, z którym zatrudnił się nawet w Krakowskich Zakładach Gastronomicznych, dzięki czemu przygrywali do tańca w różnych restauracjach, m.in. w "Feniksie" czy "Cyganerii". Grali przez sześć kolejnych wieczorów w tygodniu, w różnych lokalach, zastępując w dni wolne od pracy stałe zespoły dancingowe. Starsza lokalowa publiczność, przyzwyczajona do "wyfraczonej" orkiestry, grającej do tańca, nie lubiła młodych muzyków, którzy ubrani byle jak, grali tak głośno, że nie można było rozmawiać w tańcu.

Przez pewien czas Marek Stachowski był także pracownikiem Estrady Krakowskiej. Akompaniował śpiewakom, jeżdżąc z nimi m.in. na akademie z okazji 1 Maja czy 22 Lipca. Grywał także w teatrze Bagatela, gdzie kierownikiem muzycznym był wówczas Stanisław Radwan.

W końcu zdał egzamin wstępny do PWSM, dzisiejszej Akademii Muzycznej, ale studiów nie podjął. Wszystko dlatego że Marek Stachowski chciał studiować u Artura Malawskiego, wspaniałego kompozytora, który przez ciężką chorobę przestał już uczyć, a w kilka miesięcy później zmarł. Dopiero po pewnym czasie Stanisław Radwan powiedział Markowi Stachowskiemu: "Teraz powinieneś zdać do PWSM. Obecnie kompozycji uczy młody pedagog - Krzysztof Penderecki. To pistolet. U niego warto studiować". I zdał ponownie. Po czterech latach nauki zrobił dyplom i dostał pracę na uczelni.

Egipt fascynował go przez kilkadziesiąt lat. Wiedział wszystko o jego największych zabytkach, a plany dawnych miast znał na pamięć. Bez kłopotu wymieniał rządzących faraonów, dodając, z jakiej pochodzili dynastii. Poznał też dawną literaturę egipską. Potrafił biegle pisać, czytać i tłumaczyć z hieroglifów.

Zainteresowanym zawsze tłumaczył, że najłatwiejsze do odczytania jest - wczesne pismo Egipcjan - pismo figuratywne, bo wystarczy tylko się nauczyć, co dany znak znaczy. Trudniejsze, ale nadal czytelne jest tzw. kursywa hieroglificzna, w której rysunki z pisma figuratywnego zostały uproszczone, pozbawione szczegółów. Lecz najtrudniejsze jest pismo demotyczne, czyli ostatnie stadium hieroglifów, pochodzące z III wieku przed naszą erą. Jego zapis można porównać do naszej stenografii.

Jego współpracownicy pamiętają, jak na nudnych konferencjach Marek Stachowski rysował w notatnikach dziwne znaczki. Czasami dla dowcipu posyłał znajomym zapisane naprędce hieroglifami kartki. Niektórzy te kartki przechowują do dziś, podobnie jak pamięć o Marku Stachowskim. Bo przecież nie można zapomnieć jego uśmiechu, poczucia humoru, inteligencji, ciepła i jego muzyki. Jutro w Krakowie, w auli AM "Florianka" na koncercie poświęconym pamięci Marka Stachowskiego, zabrzmi jeden z jego ostatnich utworów "Miroir du Temps" (Lustro czasu). W muzyce, niczym w lustrze, zobaczymy odbicie Marka Stachowskiego.

AGNIESZKA MALATYŃSKA-STANKIEWICZ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski