Andraż Kirm (z prawej)) i Amerykanin Clint Dempsey Fot. PAP/EPA/SRDJAN SUKI
ROZMOWA. Andraż Kirm opowiada "Dziennikowi Polskiemu" o wrażeniach z mistrzostw świata i zremisowanym 2-2 dramatycznym meczu z USA
Czy to był dla Pana najtrudniejszy mecz w karierze?
- Każdy mecz jest trudny, choć ten rzeczywiście należał do najtrudniejszych.
- Zagraliście bardzo dobrze w pierwszej połowie, ale później było gorzej. Dlaczego?
- Sądzę, że cały mecz zagraliśmy na równie wysokim poziomie. To raczej Amerykanie zaczęli grać po przerwie bardziej ofensywnie i wyglądało to tak, jakby zaczęli dominować. Przegrywali dwoma bramkami, wiedzieli, że nie mają nic do stracenia i ruszyli do przodu.
- Co przekazywał Wam w przerwie trener Matjaz Kek?
- Był bardzo spokojny. Stwierdził, że mamy grać tak samo jak w pierwszej połowie i nie myśleć o wyniku. Naszym celem było zwycięstwo, Amerykanie jednak dokonali zmian w ataku i bardzo szybko strzelili gola po zmianie stron. Uwierzyli, że nie wszystko stracone. To wpłynęło na naszą postawę, zaczęliśmy grać bardziej defensywnie.
- Czy nie zabrakło Panu sił? Miałem wrażenie, że nie wytrzymaliście tego meczu fizycznie. Może znaczenie miał fakt, że pierwsze spotkanie z Algierią zagraliście w Polokwane, które jest wyżej położone niż Johannesburg?
- Wcale nie czuję się gorzej. Przeciwnie, tu w Johannesburgu grało nam się o wiele lepiej, przede wszystkim ze względu na porę rozgrywania meczu, który rozpoczął się o godzinie 16 (spotkanie z Algierią odbyło się o 13.30 - przyp. red.).
- W Polokwane graliście na częściowo sztucznej nawierzchni. Czy to miało znaczenie?
- W pewnym sensie tak, bo tutaj murawa była zdecydowanie lepsza.
- A piłka Jabulani? Odpowiada Panu?
- Piłka jest jednakowa dla obu zespołów. Najtrudniej jest bramkarzom, bo po kopnięciu leci bardzo szybko. Na dodatek w Polokwane była ta sztuczna nawierzchnia, więc piłka czasem zaskakująco się odbijała. Ale nie przywiązywałbym dużej wagi do tego faktu, wszyscy mają takie same warunki do gry.
- Po dwóch meczach mistrzostw jesteście wśród najlepszych drużyn turnieju, które jeszcze nie przegrały. Czy marzył Pan o tym przed przyjazdem do Afryki?
- Nie przyjechaliśmy tu tylko po to, by zaliczyć zawody. Chcemy awansować do następnej rundy. Dzisiaj byliśmy tego bardzo blisko, ale straciliśmy szansę w końcówce meczu. Czujemy jednak satysfakcję, bo mamy cztery punkty i jeden mecz przed sobą, co znaczy, że ciągle możemy znaleźć się w drugiej rundzie.
- Osiem lat temu podczas mistrzostw świata w Korei Południowej i Japonii atmosfera w słoweńskim zespole była fatalna, doszło nawet do wielkiego konfliktu Zlatko Zahovicia z trenerem Srecko Katancem. Teraz jest inaczej?
- Wtedy też mieliśmy dobrą drużynę. Teraz historię futbolu słoweńskiego pisze nowa generacja piłkarzy. Wielu z nas jest młodych, wcale nie chcemy poprzestać na tym, co już osiągnęliśmy.
- Diego Maradona powiedział, że to bardzo trudne zjednoczyć drużynę, gdy wszyscy argentyńscy piłkarze grają za granicą i mało się znają. W reprezentacji Słowenii jest podobnie.
- Nie da się zjednoczyć drużyny w jeden dzień. U nas ten proces trwa od dwóch, trzech lat. W tym czasie trener Kek powoływał regularnie tych samych graczy. Wiedział, co robi. Dał nam czas na poznanie się. I zaczęliśmy się świetnie rozumieć. Nie tylko na boisku, ale i poza nim, na treningach, w czasie odpoczynku. Staliśmy się dla siebie jak przyjaciele. I to sprawia, że osiągamy sukcesy.
- Kto jest Pana najlepszym przyjacielem w drużynie?
- Wszyscy.
- A z kim mieszka Pan w pokoju?
- Z Daliborem Stevanoviciem, ale jak mówiłem, wszyscy jesteśmy dla siebie jak przyjaciele i nie ma w zespole żadnych podziałów.
- Zagraliście świetny mecz w kwalifikacjach, pokonując w Mariborze Polskę 3-0. Czy ten z USA był równie dobry w waszym wykonaniu?
- Trudno to porównać. Zagraliśmy wiele dobrych meczów w kwalifikacjach, także w barażach przeciw Rosji. A tutaj są mistrzostwa świata i poziom trudności jest jeszcze wyższy. Pokazaliśmy jednak, że zasłużyliśmy na obecność w tym gronie, nie przegraliśmy meczu i pokazujemy dobry futbol.
- Przeciw Algierii zaczął Pan grę na prawej stronie pomocy, a z USA na lewej.
- To była taktyczna decyzja trenera Keka, który podobną rotację stosował w trakcie eliminacji. Valter Birsa ma lepszą lewą nogę, ale dobrze się czuje po obu stronach boiska. Podobnie jak ja.
- Manewr okazał się udany, bo Birsa zbiegł do środka i strzelił gola. Wcześniej w meczu z Algierią to Pan miał szansę na zdobycie bramki.
- Zgadza się, nie wykorzystałem jej. Może następnym razem.
- Może przeciw Anglii? Jesienią zagraliście bardzo dobry mecz na Wembley, przegrywając tylko 1-2. Co Pan najbardziej zapamiętał z tego wydarzenia?
- Rezultat. No i rzut karny przeciwko nam, którego nie powinno być. To był błąd sędziego, ale nasza gra była dobra i to dodało nam pewności siebie. Poznaliśmy Anglików trochę lepiej, ale mam świadomość, że mecz na mistrzostwach może wyglądać zupełnie inaczej.
- A jak Pan oceni dzisiejszą decyzję sędziego, który odebrał Amerykanom trzecią bramkę? Widział Pan, by ktoś faulował Edu?
- Nie bardzo wiem, co się wydarzyło, nie będę komentował pracy arbitra. Niech oceniają to inni.
- Czy to dobrze dla Was, że każdy kolejny mecz na mistrzostwach gracie w innym mieście i ciągle musicie podróżować?
- Nie ma to większego znaczenia. Jako piłkarze jesteśmy przyzwyczajeni do częstych podróży. Chociaż dzisiaj z hotelu na stadion mieliśmy 20 minut jazdy autokarem, więc było lepiej niż kilka dni temu.
- Jak się gra przy dźwiękach wuwuzeli?
- Ciężko, bo na boisku w ogóle się nie słyszymy. Staramy się wykorzystywać krótkie chwile, gdy trąbki nieco cichną, ale to bardzo trudne, bo cały czas miejscowi kibice strasznie hałasują.
- Opracowaliście jakieś znaki, które sobie pokazujecie?
- Próbujemy coś sobie pokazywać, ale przede wszystkim bardziej koncentrujemy się na tym, co się dzieje na boisku i to wszystko.
- Czy sądzi Pan, że po mistrzostwach wróci do Krakowa jako bohater?
- Nie mam pojęcia. Mam nadzieję, że po powrocie będę się mógł pochwalić dobrym wynikiem. Chcę zostać w Afryce tak długo jak to możliwe. Wiem, że fani Wisły oglądają moje mecze i wspierają mnie, bo dali mi to odczuć po pierwszym spotkaniu z Algierią, życząc powodzenia.
- Czy promocja Pana umiejętności w RPA może zaowocować transferem do innego klubu?
- Nie mam pojęcia. Staram się teraz o tym nie myśleć, bo na pierwszym miejscu jest reprezentacja i najbliższy mecz.
- Czy mieliście okazję zobaczyć coś w Afryce poza stadionami i hotelem?
- Tak, po meczu z Algierią mieliśmy dzień odpoczynku i pojechaliśmy do położonego w Polokwane parku lwów. To było bardzo ciekawe.
- Skoro staliście się tacy groźni dla rywali w grupie, może trzeba zacząć was nazywać Lwami ze Słowenii?
- Niech tak będzie.
Rozmawiał KRZYSZTOF KAWA
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?