Proszę sobie wyobrazić moje zaskoczenie, gdy usłyszałem ptaszka w samo południe.
Zapuszczony ogród, malinowy chruśniak przerośnięty pokrzywami po pas. Czyli wszystko, co słowikom potrzeba do szczęścia. Pozwoliłem sobie na krótką sjestę. Przysiadłem na kamiennym murku, przymknąłem oczy i regenerowałem układ nerwowy. Słońce przygasło.
Zrobiło się bardzo sennie, a mały śpiewak wydzierał się jak oszalały. Przypomniałem sobie, iż w środku dnia koncertuje zazwyczaj przed burzą. Święta prawda. Rozkosznie drzemałem i przegapiłem ciężką od deszczu chmurę, która zdążyła zasłonić połowę nieba. Słowiczy śpiew okazał się bardziej koncertem syren, których głosy wabiły niebacznych żeglarzy na manowce. Żadna większa krzywda mnie nie spotkała, prócz tego, żem przemókł do suchej nitki. Zaś słowik ukryty gdzieś w malinowym gąszczu śpiewał jak gdyby nigdy nic.
Follow https://twitter.com/dziennipolskiDołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?