Kibice liczą na kolejne medale Adama Małysza. Oczywiście złote. Fot. Michał Klag
ADAM MAŁYSZ. Dla skoczka z Wisły będzie to już dziewiąty czempionat
Dla niego będą to już dziewiąte mistrzostwa świata. - Jak ten czas leci, pamiętam, że jako 17-latek pojechałem z trenerem Pavlem Mikeską na mistrzostwa do Thunder Bay w Kanadzie i wyskakałem tam 10. i 11. miejsce. Byłem przeszczęśliwy, przecież dopiero zaczynałem karierę, mogłem rywalizować z tak znakomitymi skoczkami jak Jens Weissflog, czy Andreas Goldberger, pokonałem mistrza olimpijskiego Norwega Espena Bredesena, świetnego Niemca Dietera Thomę. To był dla mnie niesamowity zastrzyk optymizmu - wspomina Małysz.
Potem były już gorsze kolejne mistrzostwa w Trondheim i Ramsau, Małysz po pierwszych sukcesach w Pucharze Świata wpadł w dołek. Wydźwignięty z niego przez kwartet: Apoloniusz Tajner - Piotr Fijas - Jerzy Żołądź - Jan Blecharz, eksplodował formą w sezonie 2000/2001. Wygrał Turniej Czterech Skoczni, zdobył "Kryształową kulę", przywiózł dwa medale, złoty i srebrny, z mistrzostw świata w Lahti. - Lahti pozostanie zawsze w mojej pamięci, tam spełnił się sen chłopca z Wisły - mówi Małysz.
W dwa lata później były jeszcze lepsze mistrzostwa w Predazzo, Małysz w obu konkursach nie dał żadnych szans rywalom: - A jeszcze parę tygodni wcześniej z moją formą nie było tak różowo. Bardzo pomogły ostatnie treningi w Ramsau, nagle poczułem, że w moich skokach wszystko gra jak w szwajcarskim zegarku.
Z kolejnych mistrzostw w Oberstdorfie (2005) wracał niezadowolony, 6. i 11. miejsce w konkursach indywidualnych uznał za kiepski wynik. Trenując pod okiem Hannu Lepistoe, odbudował się. Dwa lata później w Sapporo wywalczył złoty medal na skoczni K-90, był o krok od podium na dużym obiekcie, zajmując 4. lokatę. Ostatnich mistrzostw w Libercu jednak nie wspomina najlepiej. - Nie trafiłem z formą, skakałem źle, za krótko, byłem 12. i 22. To były moje porażki, na osłodę zostało 4. miejsce w drużynie, byliśmy o krok od podium - wspomina.
Małysz jedzie teraz do Oslo, które zawsze mu się bardzo dobrze kojarzy. Pięć razy wygrywał na skoczni w Holmenkollen, został okrzyknięty jej królem. - W Holmenkollen 17 marca 1996 roku wygrałem swój pierwszy konkurs. To był także dzień, kiedy kończył karierę mój wielki idol Jens Weissflog, który w tych zawodach był szósty. Teraz obiekt w Holmenkollen jest całkowicie przebudowany, ma inny profil. Mam taką cichą nadzieję w sercu, że skocznia nie odwróci się do mnie plecami, że nadal będzie dla mnie szczęśliwa - mówi Małysz.
Przebieg tegorocznego sezonu nastraja optymistycznie. Małysz 20-krotnie plasował się w czołowej "10", osiem razy stawał na podium, raz był pierwszy - na Wielkiej Krokwi w Zakopanem, dwukrotnie drugi i pięciokrotnie trzeci. Po konkursach na mamuciej skoczni w Vikersund awansował na trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej PŚ.
- Z tych wyników jestem zadowolony. Pamiętajmy, że dwukrotnie dopadały mnie kontuzje. Raz, tuż przed pierwszymi konkursami w Kuusamo, dało o sobie znać kolano. A formę po treningach w Lillehammer miałem wysoką, musiałem nieco przyhamować z treningiem, stąd w grudniu nie osiągałem takich wyników, jakich można było oczekiwać. Potem miałem ten koszmarny upadek w Zakopanem. Znowu trzeba było zwolnić z treningiem fizycznym. Ale już w Vikersund odzyskałem radość ze skakania. Nie jestem super "lotnikiem", ale udawało mi się skakać daleko. Zawziąłem się na rekord Polski, walczyłem o niego od pierwszego dnia. Wreszcie w ostatnim skoku udało się, te 230,5 metra to jest dla mnie jak balsam. Jadę na mistrzostwa w dobrym nastroju. Nie ukrywam, że medal jest moim celem, będę o niego walczył ze wszystkich sił. Mam góralski pazur, jeśli czegoś naprawdę chcę, to zrobię wszystko, by to osiągnąć - dodaje Małysz.
Skoczek z Wisły cieszy się, że w klasyfikacji generalnej przesunął się na trzecie miejsce. - Cały sezon walczyłem o to, by być jak najwyżej w klasyfikacji generalnej. To naprawdę bardzo ważne, bo kiedy przyjdą konkursy w Oslo, będę startował w grupie najlepszych skoczków. Taka bezpośrednia rywalizacja wpływa na mnie korzystnie, ponadto warunki, w jakich będziemy skakać powinny być podobne - mówi Małysz.
Faworyci mistrzostw? Na to pytanie Małysz tylko uśmiecha się: - Nie jestem hazardzistą. Typowanie w skokach to taki toto-lotek. Na papierze faworyci są, na pewno trzeba do tego grona zaliczyć Austriaków Thomasa Morgensterna i Gregora Schlierenzauera, Szwajcara Simona Ammanna, Norwega Toma Hilde, ostatnio błyszczał młody Niemiec Severin Freund, ale czy utrzyma formę do mistrzostw? Jest coraz lepiej skaczący Kamil Stoch. To wszystko teoria, w praktyce może być bardzo różnie. Ileż to razy w mistrzostwach były spore niespodzianki, choćby w Libercu na dużej skoczni wygrał nieimponujący formą Szwajcar Andreas Kuettel. Ale tam rozegrano tylko jedną serię. Kto zaręczy, że taka sytuacja nie powtórzy się w Oslo? Do tego dochodzi nowy system punktowania. Jest nadal zły, niedopracowany, wszyscy zawodnicy na niego narzekają. Podczas lotu czuję, że wiatr mnie dusi z tyłu, a po skoku odejmują mi punkty, bo podobno wiał korzystny wiatr. Miałem wielokrotnie takie odczucia - twierdzi Małysz.
Czy mistrzostwa w Oslo będą ostatnimi w karierze Małysza? Rozeszły się pogłoski, że marcowa impreza Red Bulla na Wielkiej Krokwi może być pożegnaniem Małysza ze skokami. - W tym momencie nie odpowiem na to pytanie. Teraz koncentruje się tylko na konkursach w Oslo. One się dla mnie liczą i nic więcej. Niczym innym nie zawracam sobie głowy.
A co potem? Małysz tylko się uśmiecha. - Potem siądę z rodzinką, podumamy i o mojej decyzji powiadomię kibiców.
ANDRZEJ STANOWSKI
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?