Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mama wie, że Bartek stanie na nogi

Barbara Ciryt
Bartosz Wawrzon kilka miesięcy przed wypadkiem
Bartosz Wawrzon kilka miesięcy przed wypadkiem Archiwum rodzinne
Pisary. Turnusy rehabilitacyjne 25-letniego Bartosza Wawrzona kosztują około 20 tys. zł na miesiąc. Specjaliści małymi krokami przywracają kontakt z nim. Ćwiczenia i terapia mają wrócić mu zdrowie. Sprawić, że w końcu zapomni o wózku dla niepełnosprawnych.

Bartek wychodził zza autobusu. Kilka kroków dzieliło go od bramy podwórka rodzinnego domu w Pisarach. Nagle dał się słyszeć pisk opon, huk. Nadjeżdżający samochód z wielką siłą wepchnął mężczyznę do rowu. Mężczyzna o wzroście 190 cm i wadze 95 kg nie miał z autem żadnych szans. Nim stracił przytomność powiedział, że ma 24 lat i na imię Bartosz. Gdy lekarze wybrudzili go ze śpiączki był bezwładny.

- Wszystko miało być inaczej - wzdycha Agata Wawrzon, mama Bartka i trójki jego młodszego rodzeństwa: Kuby, Weroniki i Marysi.

Najstarszy syn z końcem września 2013 r. skończył filologię polską na Uniwersytecie Pedagogicznym. Czytał książki, pisał wiersze, opowiadania, występował z kolegami w "Piwnicy pod Baranami". 14 października 2013 r. przed południem wracał do domu. Autobus nie zatrzymał się na przystanku. Bartek podszedł do kierowcy, bo chciał wysiąść. Pojazd stanął naprzeciwko domu. Chłopak wysiadł, ale do niego nie doszedł.

Rodzice Agata i Piotr Wawrzonowie tego dnia pojechali do ośrodka zdrowia. W domu nie było nikogo. Gdy pasażerowie autobusu wzywali karetkę Weronika i Marysia, kilkunastoletnie siostry Bartka - po skróconych lekcjach z okazji Dnia Nauczyciele - wracały ze szkoły. Zobaczyły brata leżącego na poboczu. Do dziś ten obraz mają przed oczami, gdy wychodzą na ulicę.

mamy dzwonił jak oszalały. Nie odbierała, była w gabinecie lekarskim. Weszła pielęgniarka i oznajmiła, że do ośrodka dzwonił ktoś z miejsca wypadku, którego ofiarą jest syn pani Agaty. Kobieta wybiegła z gabinetu. - Dotarłam na miejsce i pierwszy raz w życiu zemdlałam. Gdy odzyskałam świadomość karetka odwoziła syna. Usłyszałam tylko, że jedzie do Centrum Urazowego Medycyny Ratunkowej i Katastrof przy ul. Lubicz. Zaczęła się droga przez mękę - wspomina.

Pięć tygodni trwała tam intensywna terapia. Bartek cały czas był w śpiączce. Okazało się, że nie ma uszkodzonego kręgosłupa, całe obrażenia skumulowały się na głowie. Ma duże uszkodzenia pnia mózgu. Były krwiaki i wodniak. Wchłonęły się, ale zostały blizny. Uszkodzenia sprawiły, że Bartek był bezwładny z zapaleniem płuc został przewieziony do szpitala Narutowicza.

- Nie dawali nadzieli. Podczas rozmów z lekarzem prowadzącym i psychologiem przygotowywaliśmy się na wszystko. Zrozumieliśmy, że syn jest w szpitalu tylko na przetrzymanie - mówi pani Agata. Gdy wydawało się, że wyjdzie ze szpitala i będzie mógł pójść na rehabilitację, jedna z lekarek znów przestraszyła rodziców. Podczas odwiedzin w obecności sąsiadów i rodzin innych pacjentów na korytarzu poinformowała, że dla niego nie ma już antybiotyku, bo przyjmuje najmocniejsze.

Zaczęło się gorączkowe poszukiwanie miejsca, w którym Bartek byłby naprawdę leczony. Nawarstwiały się problemy z podejmowaniem decyzji za niego. O założeniu pega umożliwiającego karmienie musiał decydować sąd.

- Syn jest pełnoletni, więc mimo naszych rodzicielskich próśb, podpisanej zgody szpital nie mógł robić zabiegów bez decyzji sądu. Borykaliśmy się z formalnościami, udowadniano nam, że powinien decydować sam, a był w śpiączce, bez kontaktu. Dlatego wystąpiłam o ubezwłasnowolnienie, żeby zostać jego prawnym opiekunem - mówi mama.

Przyszła komisja sądowa z psychologami, psychiatrami. Przyznała mamie prawo opieki, ale te decyzje sąd wysyłał do Bartka z opisem korespondencji: "Do rąk własnych". Kurier przychodził do szpitala i oczekiwał, że adresat podpisze odbiór. Nie miał szans, rodzice prosili, by zostawił korespondencję na łóżku, a oni pokwitują odbiór. Nic z tego, miało być "do rak własnych".

Nie odebrał, więc dostał awizo, stawienia się po odbiór na ul. Opolską. Mijały tygodnie, docierały kolejne pisma, żeby Bartek odebrał osobiście przesyłkę. Rodzice interweniowali w sądzie. Mijały kolejne tygodnie, aż droga powiadomień została wyczerpana i mama doczekała się prawa decydowania za syna.

Wtedy marzeniem była terapia w Polskim Centrum Rehabilitacji Funkcjonalnej przy ul. Golikówka w Krakowie. - To koszt 20 tys. zł na miesiąc. Kwota poza naszym zasięgiem - rodzina była rozżalona.

Wtedy sąsiedzi dodali im wiary. Powiedzieli: Jesteśmy gotowi mobilizować się, organizować zbiórki, kiermasze. - Zawsze wiedziałam, że mam wspaniałych sąsiadów - po raz pierwszy pani Agata się uśmiecha. Zaczęły się akcje, zbiórki pieniędzy.

Sąsiedzi, strażacy z okolicznych jednostek, parafia w Rudawie, koledzy Bartka ze studiów, nauczyciele i uczniowie z jego liceum w Krzeszowicach. Ruszyła lawina chętnych do pomocy. Szybko były efekty. - Dostaliśmy pieniądze. Okazało się, że stać nas na turnus na Golikówce. Za pierwsze 4 tygodnie zapłaciliśmy 22 tys. zł. Spływały kolejne pieniądze mogliśmy sobie pozwolić jeszcze na dwa turnusy za 17 i 15,5 tys. zł - cieszyli się. Rehabilitacja była wszechstronna, praca z psychologami, logopedami, nauka jedzenia, terapia wzroku.
Pojawiła się nadzieja. - Wiem, że Bartek czyta. Dałam mu zapisaną kartkę. Zobaczyłam jak wodzi wzrokiem po linijkach tekstu. Potem przerwał. Odwróciłam kartkę, znów czytał - odkrywała pani Agata. W ośrodku rehabilitacyjnym razem córkami przekonały się, że Bartek zaczyna reagować na otoczenie. Było spokojne popołudnie, mama powiedziała: "Ubrałam bluzkę tył do przodu i chodzę cały dzień".

Bartek zaczął się głośno śmiać, a mama i siostry płakały ze szczęścia.- Wierzę, że syn wstanie. Musi zbierać się do życia, stawać na nogi. Wózek jest tylko okresem przejściowym - przekonuje pani Agata.

Po wielu tygodniach trzeba było opuścić ośrodek rehabilitacyjny, z nadzieją powrotu na dalsze leczenie. Przy wsparciu

Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie zaczęło się przystosowywanie pokoju, łazienki do funkcjonowania niepełnosprawnego człowieka. Pieniądze pochłaniają leki, pampersy, łóżko do za 3,4 tys. zł (z refundacją 1,5 tys. zł), leżanka do ćwiczeń za 4 tys. (z dopłatą 900 zł) oraz rehabilitacja. Z Narodowego Funduszu Zdrowia przysługuje Bartkowi 80 godzin rehabilitacji w roku, po jednej dziennie, dodatkowe dwie godziny - sześć w tygodniu - rodzice wykupują prywatnie.

Przejazd na badania Bartek powinien dostać bezpłatnie, ale karetka zamawiana z 1,5-tygodniowym wyprzedzeniem nie przyjeżdża, bo ma pilniejsze wezwania. Trzeba sobie radzić samemu. 140 zł kosztuje taksówka z Krakowa, która wozi chorego z wózkiem. Taką się wzywać, gdy Barek jedzie na badania do Krakowa, na leczenie zębów. Do ośrodka w Krzeszowicach jest 5 km, ale taksówka musi jechać z Krakowa. Rodzice myślą o zakupie auta, żeby wozić Bartka.

- Oglądaliśmy fiata doblo. Nie mógłby być standardowy, ale podwyższony i odpowiednio oprzyrządowany. Wtedy kosztowałby 70 tys. zł. Za dużo - rozkładają ręce.

Możesz pomóc
* Pieniądze dla Bartka były zbierane z 1 proc. podatku. Sąsiedzi i znajomi na kiermaszach sprzedawali ozdoby na jego rzecz. Zbiórkę w ramach budowania żywego pomnika Jana Pawła II organizowali strażacy i młodzież. Odwiedzali domy w całej parafii Rudawa.
* Teraz Pieniądze można wpłacać na konto Bank PKO SA, nr 89 1240 4575 1111 0010 5490 8089 z dopiskiem: "Na leczenie i rehabilitację Bartosza Wawrzona".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski