Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marek Stępniowski. „Maldini” kibicuje synowi

Bogdan Przybyło
Marek Stępniowski
Marek Stępniowski FOT. ANDRZEJ BANAŚ
Sylwetka. Jako dziecko mieszkał na os. Wandy, a tuż obok na Suchych Stawach były obiekty Hutnika Kraków. Wtedy prawie wszyscy młodzi chłopcy z tamtych stron grali w tym klubie w piłkę nożną.

– Miałem osiem lat i sam chodziłem na treningi. Od razu trafiłem do obrony i pozostałem w niej na zawsze. Moim pierwszym trenerem był Edward Gajewski – wspomina Marek Stępniowski.

Zaczynał na prawej stronie, później nieraz występował na środku defensywy. O miejsce w zespołach młodzieżowych nie musiał się martwić, gdyż umiejętności mu nie brakowało, atutem były także warunki fizyczne. Mając 17 lat pojechał z występującym w ekstraklasie zespołem seniorów na zgrupowanie do Francji. Rok później z drużyną juniorów walczył o medale mistrzostw Polski. – W półfinale odpadliśmy z Jagiellonią Białystok. Grałem przeciwko Tomaszowi Frankowskiemu. Potem graliśmy o brązowy medal z Lechem Poznań. Rewanż był dzień po moim weselu, pół drużyny na nim było – opowiada Stępniowski.

Zajęli czwarte miejsce. „Maldini”, bo taki miał przydomek jeszcze w zespołach młodzieżowych, sylwetką i sposobem poruszania się przypominał słynnego włoskiego obrońcę, Paolo Maldiniego i grał na jego pozycji, trafił do senio-rskiej kadry Hutnika. I szybko debiutował w ekstraklasie. – Konkurencja była niesamowita – twierdzi Stępnio-wski. – Ciężko było wejść do zespołu, gdyż było w nim wielu bardzo dobrych zawodników. W obronie choćby Kazimierz Węgrzyn i Tomasz Hajto. Najczęściej wychodziłem na boisko za trenera Piotra Kocąba.

Było to w sezonie 1994/95 i potem już na boiskach ekstraklasy się nie pojawił. – Byłem młody i głupi – mówi o swoich burzliwych latach.

Właśnie tamten okres w największej mierze przesądził o krótkiej karierze sportowej, chociaż miał warunki, żeby coś w futbolu osiągnąć. Do tego zaczęły dochodzić kontuzje. – Zostałem wypożyczony do Karpat Siepraw. Potem miałem trafić do Cracovii, ale na pierwszym treningu w niej kolejny raz „poszły mi” więzadła i wróciłem do Hutnika. Nie miał wówczas kto się mną zająć, sam temu także byłem winien. Nie za bardzo dbałem o siebie – przyznaje.

Trzeba było więc iść do pracy, żeby utrzymać rodzinę. – Jestem po liceum ogólnokształcącym, a człowiek po ogólniaku nie ma żadnego zawodu. Miałem jednak szczęście, bo trafiłem do Baustalu – twierdzi.

Dzięki temu jego nazwisko zaczęło się pojawiać w protokołach ligi piłkarskiej Huty im. Sendzimira, w której występowała drużyna jego firmy. Mało tego, został trenerem futsalo-wego zespołu Baustalu, który był jednym z czołowych w kraju, zdobywając dwa mistrzostwa Polski i tyleż pucharów. – Zrobiłem kurs szkoleniowy w futsalu – mówi. – Myślałem o studiowaniu, ale nic z tego nie wyszło.

W 2006 r. znowu musiał szukać pracy, gdyż Baustal upadł. – Pomógł kolega, który zatrudnił mnie w swojej firmie budowlanej i do dzisiaj w niej pracuję – dopowiada.

Z piłką nożną nie zerwał. Można go było spotkać na meczach Hutnika. Najczęściej drużyn młodzieżowych, gdyż w tym klubie trenowali jego obydwaj synowie, Krystian i Sebastian, którzy zostali bramkarzami. Młodszy Sebastian po ukończeniu wieku juniora przestał jednak grać i teraz pomaga w szkoleniu grup naborowych w nowo­huckiej Polonii. Krystian jest zawodnikiem I-ligowej Puszczy Niepołomice. – Jest wytrwały i ma mocny charakter. Z naszej trójki, która grała w piłkę, powinien najwięcej osiągnąć – uważa Stępniowski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski