Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Melancholia

Redakcja
Lars von Trier zawsze lubił dręczyć swoje bohaterki – i widownię przy okazji. Duński reżyser tym razem zafundował nam "piękny koniec świata” w swym najnowszym filmie "Melancholia”.

Rafał Stanowski: FILMOMAN

Zrobiło się o niej głośno na ostatnim festiwalu filmowym w Cannes. I to wcale nie z powodu walorów artystycznych. Uznawany za enfant terrible europejskiego kina von Trier, palnął na konferencji prasowej, że rozumie postępowanie Hitlera. Nie wiadomo, czy zagalopował się w swej indukcji, czy też może z premedytacją postanowił wywołać wokół siebie skandal. Tak czy inaczej, skończyło się to uznaniem Duńczyka za persona non grata festiwalu i wyrzuceniem go – wraz z "Melancholią” – poza nawias tej wielkiej imprezy.

Na fali emocji, które rozpaliły opinię publiczną kilka tygodni temu, Roman Gutek wprowadził film do polskich kin. "Malencholia” istotnie opowiada o końcu świata –obserwujemy ludzi, którzy wkrótce spotkają się z przeznaczeniem. W stronę Ziemi zmierza bowiem wielka planeta, która zapewne roztrzaska nasz glob na drobny mak.

Von Trier w głównych rolach – swoim zwyczajem – obsadza kobiety. Grana przez Kristen Dunst Justine to charakter romantyczny, osoba spod znaku sensibility; Charlotte Gainsbourg – jako Claire – jest z kolei sense, czyli rozważna i pragmatyczna. Film podzielono na dwie części, w której każda z pań przejmuje pierwszy plan. Pierwszej partii blisko do kina spod znaku manifestu Dogma, który von Trier współtworzył w roku 1995; podkreślają to ujęcia z ręki, bliskie kadrowanie, intensywne emocje. Druga partia nawiązuje raczej do "Antychrysta”, poprzedniego skandalizującego filmu von Triera; obraz przesycono intensywnymi kolorami, kadry pływają w morzu graniczących z kiczem efektów specjalnych.

Spotkanie ze śmiercią każdy przeżywa na swój, indywidualny sposób. Dla bohaterek to prywatny, intymny dramat. Choć są siostrami, blisko ze sobą związanymi, reagują na stan zagrożenia odmiennie, co wynika nie tylko z ich emocjonalności, ale także społecznego statusu.

Tak, wszystko pięknie, ale to przecież truizm. Von Trier porusza się na poziomie popowej refleksji z telewizyjnego show. Próbuje zaglądać w meandry psychiki, jednak jego analiza ślizga się po powierzchni i utyka na poziomie oczywistych oczywistości. Przypomina się niedoszła trylogia "U, S & A”, której dwie części zrealizował Duńczyk. Zamierzał krytycznie opowiedzieć o Stanach Zjednoczonych. Problem jednak w tym, że nigdy nawet nie wybrał się za ocean (nie lubi latać).

"Melancholia” jest najlepszym dowodem na słuszność postulatów Dogmy. Manifest mówił m.in. o tym, że kino powinno zrezygnować z efektów specjalnych, które zabijają autentyczne emocje. Von Trier sam sobie udowodnił, że kiedyś miał rację, a dziś utknął na ślepym torze. Fakt, z tego powodu można wpaść w melancholię.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski