Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Męski problem

Redakcja
Fot. Theta
Fot. Theta
Białe ściany, białe kitle, stojaki na kroplówkę – szpitalna sala, jakich wiele. Trzy łóżka, wszystkie zajęte. Jest długi, weekend. Pielęgniarka proponuje wyjście na przepustkę, na dwa dni. Nagle słychać cichy głos starszego pana po operacji żołądka: „Pilnujcie łóżka, pilnujcie łóżka!”.

Fot. Theta

- Chciałbym doczekać do emerytury i na niej pożyć w zdrowiu przynajmniej kilka lat. Ot, i wszystko – deklaruje pan Władysław, dowcipny, optymistycznie nastawiony do życia 61-latek. Z żoną żyją spokojnie i szczęśliwie, odchowanym dzieciom dobrze się wiedzie. - Materialnie niewiele mi trzeba – dodaje. Sielankę mąci jeden fakt: na wiosnę 2007 roku wykryto u pana Władysława raka prostaty. Wyjaśnia sytuację związaną z pilnowaniem łóżka: - Wtedy, z kolegą po zabiegu na nadnerczu, przez szacunek nie pytaliśmy, dlaczego niby trzeba pilnować tego łóżka. Ale z____propozycji przepustki nie skorzystaliśmy. Później pan wyjaśnił nam, że po powrocie moglibyśmy nie mieć już gdzie leżeć...

Jak mówią specjaliści, walka z rakiem prostaty praktycznie nigdy się nie kończy. - Prowadzący moje leczenie urolog-chirurg żartując powiedział, że jesteśmy z sobą związani aż do śmierci. Odpowiedziałem, również żartem: „do czyjej?” - wspomina. W podobnej jak pan Władysław sytuacji znajduje się coraz więcej mężczyzn. Obecnie jest to najczęściej wykrywany u mężczyzn nowotwór w Europie, w naszym kraju - trzeci. Szacuje się, że na raka prostaty w ciągu swojego życia zachoruje aż co dziesiąty Europejczyk. Według najnowszych danych (z 2007 r.) w Małopolsce odnotowano prawie siedemset nowych przypadków raka prostaty (w Polsce – 7,5 tys.), podczas gdy osiem lat wcześniej zachorowało niewiele ponad czterystu mężczyzn (4,5 tys. w skali całego kraju). Niemal czterem tysiącom polskich pacjentów (tylko w ciągu 2007 r.) nie udało się wygrać walki z chorobą.

Prognozy na przyszłość nie są optymistyczne, dlatego tak ważna jest wysoka świadomość społeczna i jak najwcześniejsza diagnoza. Pan Władysław na badania zgłosił się dzięki ogłoszeniu o bezpłatnej akcji, zamieszczonemu w lokalnej gazecie oraz... pod wpływem nieżyjącej już wtedy matki. - Mama w 1989 roku przeszła mastektomię. Dla kobiety ze wsi był to totalny szok. Gdy jeszcze żyła, kazała mi iść na badania „męskich spraw”. Wkrótce mama zmarła, ale zapamiętałem jej troskę – opowiada pan Władysław.

W poliklinice stawił się rankiem, 20 marca 2007 roku. - Byłem lekko spięty, ale w dobrym humorze, bo jak większość wierzyłem, że ten problem mnie dotyczy – uśmiecha się lekko pan Władysław.

Procedura zawsze wygląda podobnie: po krótkiej rozmowie wstępnej z pacjentem, lekarz metodą „per-rectum”, czyli palcem przez odbyt, sprawdza, czy na prostacie nie ma stwardnień czy zgrubień. Jak twierdzi mój rozmówca, wielu mężczyzn nie decyduje się na badanie właśnie z powodu sposobu jego przeprowadzania. Nie baczą na konsekwencje, jakie może przynieść ta decyzja w przyszłości. A przecież te kilka minut dyskomfortu może uratować życie...

Pan Władysław nie ma problemu z opowiadaniem o tym, czego doświadczył podczas diagnozowania i podczas choroby. - Najważniejsze jest uświadamiać i pomagać, w każdej zrozumiałej formie. Powtarzając za klasykiem, trzeba siać, siać, siać – podkreśla.

W jego rodzinie były już przypadki zachorowań na raka, dlatego kiedy doktor oznajmił, że podczas badania wyczuł na sterczu zgrubienie, pan Władysław od razu stracił dobry humor. Zarówno wtedy, jak i później, po badaniu poziomu stężenia PSA we krwi (antygenu gruczołu krokowego) jeszcze nic nie było przesądzone – podobne objawy obserwuje się bowiem również w przypadku przerostu lub zapalenia prostaty. Niedobre przeczucie okazało się niestety słuszne. - Na wynik badania PSA czekałem cały długi, stresujący tydzień. Już godzinę przed oznaczonym terminem na przyjęcie przez urologa kręciłem się pod jego gabinetem. Po przeczytaniu wyniku zapytałem pielęgniarkę, co to może oznaczać. Odpowiedziała wprost, że albo zapalenie, albo rak. Zaszumiało mi w uszach – wspomina pan Władysław.
Później przyszedł czas na biopsję i ostateczną diagnozę: nowotwór. To było jak cios poniżej pasa. - Zachorowałem ja, który unikałem lekarzy jak ognia, dla którego chorowanie było dyshonorem. Kiedyś, nawet gdy z powodu wysokiej temperatury zdarzyło mi się zemdleć w pracy, na drugi dzień byłem już na stanowisku. Było to, oczywiście, głupotą. Jak to w życiu: „nie ma niczego za darmo – kiedyś wszystko wyłazi”, jak mawiali starsi – filozoficznie puentuje pan Władysław. Wśród jego najbliższych też coś jakby „pękło”. Każdy bał się spotkać, porozmawiać. – W rodzinie zapadła jakaś taka „cisza”. Wszyscy zaczęli chodzić na palcach, znajomi unikać...

Do szpitala trafił po nieco ponad miesiącu, czyli dość szybko jak na nasze realia. Cel: zabieg prostatektomii, czyli usunięcia gruczołu krokowego wraz z guzem nowotworowym. - Szczerze mówiąc, obawiałem się odległego terminu, żeby mnie nie rozmiękczyło... - przyznaje pan Władysław. Tydzień wcześniej wybrał się na ślub i wesele swojej chrześnicy. Choć nikt nie powiedział tego głośno, wszyscy czuli, że to być może ostatnie spotkanie i okazja do pożegnania. - Na weselu przygrywała bardzo dobra kapela. Wokalistką w niej była pielęgniarka-anestezjolożka, która później asystowała przy mojej operacji. Pani ta dała mi dużo nadziei, że wszystko będzie dobrze – wspomina pan Władysław.

Na duchu mocno podtrzymywał go również lekarz, pod którego opiekę trafił na oddziale chirurgii onkologicznej. Dobre, uspokajające słowa i uśmiech sprawiły, że uwierzył i w siebie, i w lekarzy, i w służbę zdrowia. - Mimo swojego zapracowania, nigdy nie dał mi do zrozumienia, że nie ma dla mnie czasu, odpowiadał na moje pytania. Uważał mnie za swojego partnera – _opowiada pan Władysław. Zakumplowali się, wymienili numerami telefonów. - Pamiętam, że poprosiłem go, żebym po zabiegu był możliwie sprawny seksualnie, i zażartowałem, że tyle jeszcze jest dziewcząt w potrzebie. Doktor solennie mi to obiecał – kontynuuje ze śmiechem pan Władysław._

Dobry humor przechodził wraz ze zbliżaniem się terminu operacji. Dobę przed zabiegiem jedyne, co otrzymał, to proszek na przeczyszczenie i około czterech litrów wody, nic do jedzenia. - Następnego dnia siostra przyniosła odzienie z flizeliny. Nie wiem, czy gdyby to było na parterze, nie uciekłbym... Czułem się jak w stroju skazańca idącego na śmierć. Zacząłem robić rachunek sumienia – przyznaje. Na salę operacyjną jechał z okrzykiem: „Idący na śmierć pozdrawia!”. Następne, co pamięta, to szpitalne łóżko, cewnik i przewody od kroplówek. Żył.

Choć operacja się udała, nie skończyły się problemy. Przez ponad cztery miesiące ze szwów jątrzyła się ropa, niezbędna okazała się radioterapia, później hormonoterapia. Później nadal trzeba było odbywać wizyty kontrolne u specjalisty, zmieniać opatrunki... - Choć te rzeczy brutalnie przypominały mi o chorobie, to tłum cierpiących pacjentów w poczekalniach uzmysławiał mi, że są chorzy, których zdrowie jest w naprawdę krańcowym stanie, a ja dalej mam szanse na wyleczenie, przedłużenie życia w dobrej kondycji – podkreśla pan Władysław. Dziś to on „goni” swoich bliskich do lekarzy. Dzięki niemu syn postanowił wyciąć sobie ciemną narośl na plecach.
Pan Władysław swoimi doświadczeniami postanowił podzielić się również z innymi. Jak opowiada, to choroba sprawiła, że kupił sobie laptopa i uruchomił internet. Zaczął szukać miejsca, gdzie mógłby rozmawiać z takimi, jak on. Natrafił na www.gladiator-olsztyn.pl, forum skupiające byłych i obecnych pacjentów onkologicznych oraz ich rodziny. - Nie znam nikogo, kto na wieść o tym, że ma raka, nie popadłby w przygnębienie. Wiem, że dostęp do psychologa jest dość trudny, dlatego w naszych przypadkach role te pełnią żony, córki, wnuki. Trzeba poczytać nasze forum, żeby się o tym przekonać – mówi pan Władysław.

Do Gladiatora, czyli męskiego odpowiednika kobiecych Amazonek, przystąpił w lutym 2008 roku. Stowarzyszenie popularyzuje wśród mężczyzn wiedzę głównie o chorobach prostaty, przypomina o konieczności podstawowych badań.- Obiecałem sobie, że jeżeli stan zdrowia pozwoli, zapiszę się, by z czystych intencji, z głębi serca pomagać innym, zapobiegać – tłumaczy swoją decyzję pan Władysław. Do dziś prężnie działa w lokalnym oddziale organizacji. Roznosi plakaty, ulotki informacyjne, uczestniczy w konferencjach, spotkaniach. Prywatnie również rozmawia o problemie z kolegami i w rodzinie. - W tym roku wybrano mnie na wiceprezesa oddziału, choć nie ciągnęło mnie do tego. Najważniejsze to pomagać – dodaje skromnie.

Polskie stowarzyszenie „Gladiator” należy do europejskiego związku zrzeszającego pacjentów chorych na raka gruczołu krokowego. Organizacja działa od ośmiu lat pod nazwą „Europa Uomo”, obecnie funkcjonuje już w 22 krajach. Pod koniec września tego roku odbyły się w Krakowie międzynarodowe warsztaty „Masterclass for Patients Advocates”, zorganizowane przez trzy europejskie organizacje medyczne: European School of Oncology, Europa Uomo oraz European Association of Urology.

- Reprezentujemy wszystkich chorych na raka prostaty, ale oczywiście nie zajmujemy się pojedynczymi przypadkami. Mamy za to wpływ na politykę medyczną i dialog między pacjentami a grupami decyzyjnymi – wyjaśnia prof. Louis Denis, lekarz-neurolog i sekretarz Europa Uomo. Dwadzieścia lat temu również u niego zdiagnozowano raka prostaty. Nie ukrywa, że jego zaangażowanie w działalność organizacji wzięło się przede wszystkim z prywatnych doświadczeń. - Jestem lekarzem, więc doskonale zdawałem sobie sprawę, co to za choroba i jak sobie z nią można radzić. Myślę, że im więcej się wie, tym łatwiej to „przełknąć”, zrozumieć. Nie każdy ma taką wiedzę, więc my chcemy się nią podzielić – opisuje swoją walkę z nowotworem prof. Denis.

     Europa Uomo ma na swoim koncie wiele sukcesów m.in. w kwestii zwiększenia profesjonalizmu opieki nad pacjentami z rakiem prostaty. - Jeszcze kilkanaście lat temu to lekarz był tym, który „się znał”, nie do pomyślenia było, że można z nim dyskutować na temat sposobu leczenia. Dzięki naszym staraniom zatarto wreszcie granicę między chorym a autorytetem lekarza, co zauważalnie usprawniło proces leczenia – podkreśla Mike Lockett, pacjent i członek stowarzyszenia.

JADWIGA NOWAK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski