MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Metody na końcu języka

OLA
Jedni dzielą uczniów na wzrokowców, słuchowców i kinestetyków ("czuciowców"), starając się przekazywać im wiedzę w sposób dostosowany do ich indywidualnej percepcji, drudzy wprowadzają ich - by szybciej zapamiętywali - w stan głębokiej relaksacji. Jeszcze inni powtarzają uczniom do znudzenia ten sam wyraz - aż go sobie przyswoją. Metod nauczania języków obcych jest wiele i nawet najbardziej wybredny uczeń może znaleźć wśród nich najbardziej odpowiednią dla siebie, pod warunkiem że... chce się uczyć!

Nazajutrz po lekcji pamiętamy zaledwie 3 proc. informacji. Jednak zawsze pamiętamy nastrój...

Cichy sposób na fałszywych

 Tim Murphy, właściciel jednej z krakowskich szkół języka angielskiego, otwiera czerwone pudełko. Są w nim kolorowe klocki różnej wielkości. Te czerwone, zielone i pomarańczowe belki pomagają, jego zdaniem, w opanowaniu podstaw języka obcego. - W nauczaniu języka najważniejsze to nauczyć uczniów rozumieć i mówić. Tymczasem w waszych szkołach zbyt długo kładliście za duży nacisk na gramatykę. Dlatego do mojej szkoły przychodzi wielu "fałszywych" początkujących. Przez kilka lat uczyli się oni w liceum języka angielskiego, a mają problemy z przedstawieniem się w tym języku i wypowiedzeniem kilku zdań - stwierdza.
 "The silent way" - cicha metoda, według niego, pozwala opanować skutecznie język obcy. Polega ona na tym, że nauczyciel - native speaker - rozmawia z uczniami wyłącznie po angielsku. Obowiązuje też zakaz porozumiewania się w języku ojczystym. Uczniowie sami muszą zrozumieć, o czym mówi lektor. - Przez cały czas są aktywni. Dzięki temu nie zdarza się, aby "spali" na lekcjach. Nie wykłada się im gramatyki "kawa na ławę" - sami muszą wpaść na to, jakie są reguły! - mówi Tim Murphy. - Zaczynamy zawsze od najtrudniejszych rzeczy. W języku angielskim należy do nich oswojenie się z przedimkiem the, a w polskim - zrozumienie zasad posługiwania się końcówkami.
 Kolorowe klocki przydają się podczas pierwszych lekcji. - Przykładowo nauczyciel języka polskiego tak długo powtarza uczniom: "weź czerwoną belkę", aż któryś z nich zrozumie, o co chodzi. Wzbudza to element współzawodnictwa - objaśnia Tim Murphy.

Zmysły w sukurs pamięci

 - Mamy do dyspozycji superkomputer sprawniejszy od tego najlepszego, jaki kiedykolwiek udało się skonstruować elektronikom i informatykom - twierdzi Piotr Paliwoda, lektor języka angielskiego z jednej z krakowskich szkół nauki języków obcych. Jest nim mózg. Zapamiętuje on - i przechowuje do końca naszego życia - tryliony informacji. Szkopuł w tym, że niestety większość z nich pozostaje dla nas niedostępna.
 Jeśli już zapamiętujemy, to nie tylko informacje, ale całą otoczkę, która im towarzyszy - nastrój, zapachy, smaki, gesty, ton głosu. Zapamiętujemy bowiem, angażując wszystkie zmysły.
 Jak twierdzi Paweł Bulanda, trener i psychoterapeuta, w 55 proc. nasz mózg odbiera, przetwarza i rejestruje informacje pozawerbalne - przekazywane mimiką, gestem, postawą ciała, w 38 proc. - głos wykładowcy, jego ton, tempo i natężenie, a tylko w 7 proc - słowa, jakimi się on posługuje. Po upływie godziny zapominamy połowę informacji, po ośmiu godzinach - większość. Po jednym dniu pamiętamy zaledwie 3 proc. informacji! Jednak prawie zawsze mamy w pamięci nastrój panujący na sali wykładowej i swoje związane z nim uczucia. Kiedy uczymy się, wiedza dociera do naszego mózgu różnymi drogami - przez wzrok, słuch i odczucia kinestetyczne. - Każdy ma ulubiony sposób przyswajania informacji za pomocą jednego ze zmysłów. Nie oznacza to, że odbiera je tylko za pomocą tego zmysłu, ale jest on jego zmysłem dominującym. Jeśli ucząc się, posiłkuje się zmysłem, który w jego przypadku nie jest kanałem dominującym, nauka przynosi o wiele mniejsze skutki - podkreśla Piotr Paliwoda.

Lektorzy po treningu

 Lektorzy, którzy przeszli trening w zakresie programowania neurolingwistycznego, wiedzą, że ludzie dzielą się na wzrokowców, słuchowców i kinestetyków ("czuciowców"). Ci pierwsi mają bardzo bogatą wyobraźnię. Zanim coś zapamiętają, muszą to zobaczyć, choćby oczami wyobraźni. Można ich poznać po tym, że mówią szybko i chaotycznie. Ich oddech jest płytki. Kiedy gestykulują, ich ręce znajdują się zazwyczaj wysoko - na poziomie twarzy. Odznaczają się też wysokim timbrem głosu. - Gdy rozmawiają ze sobą wzrokowcy, można zauważyć, że dużo gestykulują, świetnie się przy tym rozumiejąc - zwraca uwagę Piotr Paliwoda.
 Kinestetycy mówią znacznie wolniej, robiąc większe pauzy między słowami. Mają zwykle dość niski timbre głosu. Oddychają głęboko. Ich gestykulacja jest ograniczona. Dziecko - kinestetyk znacznie lepiej przyswoi sobie słowo cat, jeśli będzie mogło, powtarzając je, pogłaskać kota. Przypominając sobie jakąś ważną rozmowę, która odbywała się latem, kinestetyk może poczuć nagły przypływ ciepła.
 Natomiast słuchowcy nie mówią ani szybko, ani wolno. Zwykle robią to w sposób uporządkowany. Gdy gestykulują, ich ręce znajdują się na wysokości klatki piersiowej. Aby słuchowiec zapamiętał jakieś słowo, musi je kilka razy usłyszeć.

Z ręką na ramieniu

 - Praktyka sprawiła, że w tej chwili jestem już w stanie rozpoznać wśród swoich uczniów wzrokowców, słuchowców i kinestetyków. Sam jestem wzrokowcem, więc najlepiej pracuje mi się z nimi. Gdy w grupie są jednak słuchowcy i kinestetycy, staram się mówić wolniej. Z myślą o słuchowcach kilkakrotnie powtarzam nowo poznane słowa. Częściej korzystam też z magnetofonu. Gdy chcę, aby to, co mówię, dotarło do kinestetyka, podchodzę do niego i kładę mu rękę na ramieniu - opowiada Piotr Paliwoda. - Staram się też, by brał jak najwięcej przedmiotów, o których mowa, do ręki.

Gramatyka jak matematyka?

 Na początku lat 90. nierzadko zdarzało się, że języków uczyli obcokrajowcy zupełnie do tego nie przygotowani pod względem merytorycznym. Dzisiaj kładzie się coraz większy nacisk na ich przygotowanie pedagogiczne. W większości są oni nauczycielami języka, jakiego uczą.
 Coraz większą wagę przywiązuje się także do praktycznej strony nauki języków obcych. - Dawniej nierzadko bywało, że uczniowie poznawali zasady gramatyki, potrafiąc rozpisać zdanie niemalże na "wzory" - wiedzieli, jakich czasów trzeba użyć, nie potrafili natomiast się przedstawić ani powiedzieć kilku słów o sobie. Była to kaleka znajomość języka obcego. Nie lekceważymy nauki gramatyki i słownictwa, ale uważamy je tylko za narzędzia. Zależy nam przede wszystkim na tym, by uczniowie potrafili mówić. Z tego powodu nieraz odgrywają oni scenki z życia - mówi Piotr Paliwoda.

Polszczyzna odleciała samolotem

 Coraz więcej rodziców, którzy pragną, by ich pociechy władały językiem obcym równie swobodnie jak ojczystym, decyduje się na wysłanie ich do szkoły, w której stosuje się metodę brytyjskiej lingwistki Helen Doron. Jest to metoda naturalna polegająca na tym, że dzieci przede wszystkim słuchają tego, co do nich mówi nauczyciel. Słuchają też nagranych na taśmę magnetofonową tekstów i piosenek. Mogą w tym czasie robić to, co sprawia im przyjemność - jeść słodycze, bawić się. Poznaniu nowych słów towarzyszy obraz lub wykonywanie określonych czynności. Na przykład, gdy mowa o spaniu, dzieci - oczywiście tylko na niby - zasypiają...
 Aby jednak nauka języka obcego była skuteczna, polszczyzna musi "ulotnić się" na czas lekcji. Jeden z lektorów prosi, by dzieci "wypluły" język polski do rączek, a potem "przykleiły" go do samolotu, który następnie "odlatuje" do... przedpokoju.
  (OLA)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski